Wolą działać na własną rękę niż bezpieczny etat
Coraz więcej Polaków zamienia bezpieczny etat na ryzyko związane z działalnością na własną rękę. Niektórzy muszą, inni chcą. Komu to się opłaca?
16.03.2010 | aktual.: 16.03.2010 10:40
Coraz więcej Polaków zamienia bezpieczny etat na ryzyko związane z działalnością na własną rękę. Niektórzy muszą, inni chcą. Komu to się opłaca?
Jak zauważa Przemysław Gacek, prezes Grupy Pracuj.pl, w ten sposób pracuje się głównie tam, gdzie system wynagradzania opiera się na prowizji.
Są to firmy kurierskie, transportowe, farmaceutyczne, związane ze sprzedażą bezpośrednią, w terenie, a także towarzystwa ubezpieczeniowe. Bez etatu coraz częściej zarabiają na życie również lektorzy w szkołach językowych.
Przymus czy wolny wybór
Rezygnacja z etatu i założenie własnej firmy albo zwolnienie z zachowaniem okresu wypowiedzenia – taką propozycję otrzymał ostatnio 28-letni Andrzej, grafik komputerowy z Gdyni
- Co miałem robić, skoro niedługo na świat przyjdzie moje drugie dziecko? – mówi specjalista. – Zarejestrowałem działalność gospodarczą, choć nadal pracuję w tej samej agencji wydawniczo-reklamowej.
Zdaniem wielu komentatorów, nawet 2 mln osób mogło zostać zmuszonych do założenia własnej firmy. Tej opinii nie potwierdzają jednak wyniki badania „Pracujący Polacy 2007”, zrealizowanego przez Polską Konfederację Pracowników Prywatnych Lewiatan. Objęło ono m.in. grupę pracowników samozatrudnionych. Większość z nich (prawie 60 proc.) wybrała ten sposób zarobkowania z własnej woli, a tylko 8 proc. została nakłoniona przez szefów. Trzy czwarte ankietowanych deklarowało satysfakcję z przejścia na swoje, a co piąty stwierdził, że czasem jest zadowolony, a czasem nie. Uczestnicy poprzedniej edycji badania PKPP Lewiatan, z 2006 r., za największe zalety tego rozwiązania uznali: swobodę decydowania o czasie pracy, łatwość godzenia obowiązków zawodowych z rodzinnymi lub z nauką oraz możliwość pracy w kilku miejscach. Autonomia jednak kosztuje. Umowa z samozatrudnionym może zostać wypowiedziana w każdym momencie, np. podczas jego choroby. Z chwilą przejścia na tę formę pracy traci się też prawo do płatnego urlopu i
dodatkowego wynagrodzenia z tytułu nadgodzin.
Swoboda kosztuje Jednym z tych, którzy z własnej woli zmienili ciepłą posadkę na niepewny los osoby utrzymującej się z prowizji, jest Grzegorz Węsiora, do niedawna urzędnik, dziś agent ubezpieczeniowy w lubelskim oddziale Allianza.
- Straciłem stabilizację związaną z etatem, ale zyskałem dużo więcej – niezależność i możliwość pracy we własnym rytmie – podkreśla Węsiora.
Teraz jest niezależny, ale nie do końca. Bo aby utrzymać się w firmie, trzeba sprzedać określoną liczbę polis lub osiągnąć obrót ustalony z menedżerem zespołu. Kto nie wykona normy, dostaje kolejną szansę albo musi pożegnać się z firmą.
- Prowizja od umowy to w większości firm 3-5 proc – informuje przedstawiciel Allianza. – Nie jest zatem łatwo wyjść na swoje. Szczególnie na początku, gdy dopiero zdobywa się zaufanie klientów.
Dobry system wynagrodzeń opiera się na trzech filarach: pensji podstawowej, prowizji za sprzedaż i premii uznaniowej. W ten sposób zarabia Ewa Pruszyńska, konsultantka z agencji rekrutacyjnej. - Dzięki temu, że moja prowizja powiązana jest z częścią stałą, łatwiej mi zaplanować domowy budżet – cieszy się specjalistka. – Mam też motywację, aby dać z siebie więcej, ponieważ za ponadprzeciętne rezultaty można dostać nagrodę finansowe.
Gęste sito
Jedni są zmuszani do samozatrudnienia, inni chcą pracować w ten sposób. Ale firmy wcale nie chcą korzystać z ich usług. Karol Dudnij, dyrektor handlowy w spółce Action, czasem spośród stu kandydatów nie wybiera nikogo.
- Testy psychologiczne pozwalają określić, kto nie wytrzyma ciągłej presji na wyniki i ustawicznej pogoni za klientem – podkreśla menedżer. – A jeśli mało odporna osoba jakimś cudem przeciśnie się przez sito rekrutacyjne, z pewnością odpadnie podczas pierwszych trzech miesięcy pracy.
Janusz Sikorski