Wychodzimy z kryzysu
Jestem za utrzymaniem kwotowania mleka po roku 2014. Obawiam się, w przypadku zniesienia kwot, ogromnych huśtawek, podobnych do tych, które występują na rynku trzody chlewnej, i długich okresów, gdy ceny utrzymują się poniżej kosztów produkcji - mówi minister rolnictwa Marek Sawicki w rozmowie z Janem Bazylem Lipszycem i Łukaszem Stępniakiem.
28.09.2009 | aktual.: 28.09.2009 09:48
Jaka jest kondycja branży przetwórstwa żywności, jak radzi sobie ona w kryzysie ekonomicznym?
Jesteśmy w fazie wychodzenia z kryzysu. Najtrudniejsza sytuacja była w drugiej połowie roku 2008 i w pierwszej połowie obecnego. Teraz widać wyraźnie, że przetwórstwo i handel próbują odrobić straty z poprzedniego okresu. O niezłej kondycji przetwórstwa świadczy także dość dobry bilans handlu zagranicznego żywnością.
Eksport jest dobrym wskaźnikiem sytuacji w branży?
Zarówno wielkość eksportu, jak i jego relacja do importu żywności. Spadek wielkości eksportu został zahamowany i wszystko wskazuje na to, że zarówno wyniki pierwszego półrocza br., jak i całego roku będą lepsze niż ubiegłego.
Słaby złoty pomaga eksporterom. To dobry moment, żeby mocniej zacząć promować polską żywność w Europie i nie tylko tam.
Zgoda, to jest bardzo dobry moment. I wykorzystujemy go. Jesteśmy na wszystkich branżowych targach w Europie, nie omijamy ważnych imprez na świecie. Po trzech latach ciężkiej pracy i rozmów po-między rolnikami, przetwórcami i ministrami rolnictwa i finansów uchwaliliśmy Ustawę o funduszach promocji. Są już na ich kontach pieniądze, za kilka tygodni będą rady zarządzające i jestem przekonany, że w przyszłym roku będą już efekty działania funduszy.
Na jednolitym unijnym rynku wyrobiliśmy już sobie markę i polskie produkty dobrze się sprzedają. Teraz trzeba wypromować polskie produkty na innych rynkach - amerykańskim, dalekowschodnich, a także u naszych bliskich wschodnich sąsiadów.
Coraz więcej firm jest dopuszczanych na rynek rosyjski i ukraiński, mają dobre wyniki handlowe.
Promocja powinna więc przede wszystkim dotyczyć blisko- i dalekowschodnich rynków? Unijnego rynku nie możemy utracić, ale jest czas na szukanie innych. I to bez pośredników, jak to często bywało do tej pory. Pojawia się jednak problem konsolidacji, bo to są rynki potrzebujące dużych, jednolitych jakościowo partii towaru, czego małe firmy nie są w stanie zapewnić. Możemy konkurować ceną, ale powinniśmy przede wszystkim jakością - żywności i jej opakowania.
Czy bez administracyjnej interwencji w wysokość marż w handlu nie da się ustalić właściwych proporcji w podziale zysków pomiędzy producentami, przetwórcami i handlem?
W całej dyskusji, która zaczęła się w marcu tego roku, poziom marż i ich administracyjnego regulowania nie jest najważniejszy. Podkreślam, że sprawa wysokości marż, w mojej ocenie zbyt wysokich, dotyczy całego handlu, nie tylko wielko-powierzchniowego. Ale widać wyraźnie, że duże sieci, choć obejmują tylko 40 proc. handlu, w sprawie cen mają między sobą dobrą komunikację.
W czasie kryzysu za wzrostem cen produktów rolnych bardzo mocno poszły też ceny żywności na półkach sklepowych. Ale kiedy w drugiej połowie roku 2008, może poza mięsem wieprzowym, produkty rolne taniały, niektóre nawet o kilkadziesiąt procent, w handlu przeciwnie - w ubiegłym roku ceny wzrosły u nas o ponad 4 proc. i podobnie w pierwszym półroczu br. A w Europie spadły o 2 proc.
Problem marż został dostrzeżony zarówno przez Parlament Europejski, jak i przez resorty rolnictwa w innych krajach. Stąd propozycja monitoringu całego łańcucha żywnościowego. Trzeba będzie zbadać relacje pomiędzy rolnikami, przetwórcami i handlem.
Nie chodzi więc przede wszystkim o kontrolę marż... ...ale o monitoring całego procesu, a także o zbadanie stopnia koncentracji na jego poszczególnych etapach. Poziom, na którym jest wyższa koncentracja, ma przewagę nad innymi. Być może będzie trzeba na jednym poziomie doprowadzić do dekoncentracji, na innym wspierać koncentrację.
O wspieraniu koncentracji rolnictwa Pan i poprzedni ministrowie mówiliście nie raz. Ale efekty są mizerne, rolnicy nie palą się do tworzenia grup producenckich.
Nie zgadzam się z tą oceną. W ubiegłym roku powstało ponad 200 grup producenckich i jest ich już blisko pół tysiąca. Zaczyna się dobra współpraca grup z przetwórstwem i handlem. Ich przykład będzie oddziaływał na innych, gdy zobaczą ewidentne korzyści.
Czy powstanie europejski system monitorowania cen, porównywania ich we wszystkich krajach wspólnoty?
Grupa Wysokiego Szczebla dała na ten temat wytyczne. Państwa członkowskie mają przygotowywać raporty o cenach i wnioski. Taki raport przedstawiła już Dania, pracują nad swoim Niemcy i Francuzi. U nas powinien powstać zespół międzyresortowy do jego przygotowania, ale mamy już informacje, z których wynika, że w sklepach stosuje się system marż ukrytych. Dostawcy do wielkich sieci są obciążani 28 różnymi opłatami.
Półkowe, promocyjne, marketingowe.
Moim zdaniem, mają one charakter tzw. klauzul niedozwolonych. Chcemy przygotować wniosek do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta o zbadanie prawnej strony tych opłat. Sięgają one nieraz 30-40 proc. wartości towaru.
Gdyby udało się, czy to poprzez presję związaną z monitoringiem cen, czy przez UOKiK, zmniejszyć wysokość tych opłat jak duży może być zysk dla konsumentów?
Nie mamy wyliczonych poziomów marż ani zysków handlu, nie robimy tego. Ale ostatnio w Europie ceny żywności na sklepowych półkach spadły o 2 proc, a w Polsce one cały czas rosną. Nawet jeśli uda się ceny obniżyć o 2 czy 5 proc, to jest szansa na wygenerowanie większego popytu na żywność.
Nie ma tego problemu np. w sklepach przyzakładowych zakładów mięsnych, gdzie producenci sami wyznaczają ceny sprzedaży. Ale jest problem cen wyrobów, których producenci nie posiadają lub zrezygnowali z własnych form dystrybucji.
Wielu przetwórców wyraża się bardzo sceptycznie o idei tworzenia centrów dystrybucyjnych jako przeciwwagi dla wielkich sieci handlowych.
Jest to jedna z moich propozycji i nie zostanie zrealizowana, jeśli nie będzie zainteresowania. Gdyby w tych centrach producenci mieli lokować 40-60 proc. swojej produkcji, tę trudniej zbywalną jej część, to nie ma sensu tworzenie ich. One miałyby rację bytu, gdyby szło do nich 100 proc. produkcji.
*Jaki miałby być podział kosztów tworzenia centrów pomiędzy resort i producentów? *
Pół na pół. Może ich powstać tyle i na tych terenach, gdzie producenci uznają, że warto w nie zainwestować. Jeśli nie będzie chętnych, to te pieniądze nie przepadną. Zostaną wydane na inne działania w ramach PROW 2007-13.
Od lat mówi się, że problemem branży żywnościowej jest niska koncentracja, zarówno na poziomie producentów, jak i przetwórców. W przetwórstwie w jednych branżach konsolidacja postępuje szybciej, w innych wolniej, być może kryzys ją przyśpieszy, choć na razie, np. w mleczarstwie, raczej opóźnia. Czy konsolidacja może być szybsza?
Ja ciągle zachęcam przetwórców, żeby podpatrywali innych. W Holandii byłem w korporacji zrzeszającej producentów żywności, która obejmuje sprzedaż 97,5 proc. żywności w tym kraju. A Holendrzy są jednym z ważniejszych eksporterów żywności w Unii i poza Unię. Jeśli chce się z nimi konkurować - trzeba patrzeć, jak działają.
Uważa Pan, że być może trzeba będzie rozważyć jakieś antykoncentracyjne rozwiązania dotyczące handlu. O jakie działania może chodzić?
Przepisy mówią, że pozycję dominującą na rynku ma podmiot, który w swoim segmencie obejmuje jego 40 proc. Dziś trudno się zorientować, czy cztery sieci handlowe to w rzeczywistości jedna mająca już ponad 40 proc. handlu. Trzeba zobaczyć, jak to jest w innych państwach, ale w sytuacji Polski przepisy z pułapem 40 proc. z pewnością s ą zbyt łagodne. Są już przykłady przymusowego podziału firm telekomunikacyjnych czy informatycznych, więc dlaczego nie może się to zdarzyć w innych branżach? Jeśli raporty państw członkowskich wykażą, że sieci pracują w zmowie, to być może trzeba będzie pomyśleć o zmianie przepisów. Są kraje, w których udział sieci w handlu sięga 70 proc., np. Francja, w której mocno zorganizowane rolnictwo protestuje przeciwko narzucaniu przez nie niskich cen.
W maju poruszyłem ten temat na spotkaniu ministrów rolnictwa UE, a w czerwcu podjęła go delegacja francuska.
Polscy rolnicy nie przyjeżdżają do stolicy z ciężarówkami pomidorów, nie protestują. Mają lepiej niż francuscy?
Na pewno mają gorzej, ale są teraz bardziej zapracowani, gorzej wyposażeni technicznie, mają mniejsze doświadczenie w działaniu na jednolitym rynku. Być może też zorientowali się, że takich problemów nie rozwiąże się protestami.
Duzi przetwórcy mówią od dawna, że unijne fundusze powinny być przeznaczone głównie dla tych, którzy mogą konkurować z wielkimi zagranicznymi firmami, że trzeba wspierać tych, którzy są w stanie dużo produkować i eksportować.
To prawda, że duży może więcej, ale też duży ma już więcej. W Unii pomoc jest kierowana głównie do małych i średnich przedsiębiorstw. Ale rzeczywiście czasami firmy wcale nie tak mocne kapitałowo, choć zatrudniające wielu pracowników, mogą czuć się pokrzywdzone. To jest specyfika branży. Tu wiele prac wykonuje się ręcznie, żeby uzyskać odpowiednią jakość. Generalnie polskie małe i średnie firmy potrafi ą zdobywać europejskie dofinansowanie, ale powinny dojść do etapu wspólnego konfekcjonowania i sprzedaży , żeby mogły występować jako silniejsze, zorganizowane grupy. Kryzys przechodzimy stosunkowo łagodnie, także dzięki małym i średnim przedsiębiorstwom. Jeśli z setki małych firm wypadnie pięć, dla nich jest to tragedia, ale rynek tego nie zauważy . Jeśli z pięciu dużych firm padnie jedna, spowoduje trzęsienie na rynku. Rozdrobnienie ma też swoje dobre strony. A jednym ze sposobów niwelowania jego negatywnych aspektów mogą być centra dystrybucyjne. Jeśli kryzys potrwa dłużej, to jestem przekonany, że takie
centra powstaną.
Jest w Unii sporo kwestii spornych związanych ze wspólną polityką rolną. Jedną z nich są kwoty mleczne. Jedni mleczarze mówią, że ich utrzymanie jest niezbędne, inni, że poradzimy sobie, może i lepiej, bez nich. Powinny zostać?
Już w listopadzie 2007 roku, prezentując w UE polskie stanowisko w sprawie rynku mleka, powiedziałem, że jesteśmy za utrzymaniem kwotowania mleka po roku 2014 i nadal tak uważam. Jeszcze dwa lata temu nie byłem pewien, czy polskie firmy wytrzymają konkurencję z mleczarstwem niemieckim czy francuskim, dziś się o nie nie boję.
Ale obawiam się, w przypadku zniesienia kwot, ogromnych huśtawek, podobnych do tych, które występują na rynku trzody chlewnej, i długich okresów, gdy ceny utrzymują się poniżej kosztów produkcji. Dziś ceny w mleczarstwie są niskie, ale dzięki kwotowaniu i dopłatom do przechowywania i eksportu utrzymują się na poziomie kosztów wytwarzania. Nie ma ograniczania produkcji, a przeciwnie - nadal ona rośnie. Będziemy jednym z nielicznych państw UE, które mogą swoją kwotę mleczną przekroczyć, a jeszcze dwa lata temu mieliśmy 2,5 proc. niedoboru.
Skok produkcji mleczarskiej w ciągu jednego roku o 3 proc. to jest duże osiągnięcie. W roku 2004 mieliśmy wprawdzie wzrost o 8-9 proc...
...ale z zupełnie innego poziomu.
To był pierwszy rok członkostwa w Unii, początek dopłat i start z niskiego poziomu. Wcześniej za odejściem od kwotowania byli Niemcy i Francuzi, ale w ostatnich miesiącach ich głosy za likwidacją kwot są coraz cichsze. Niewykluczone, że w roku 2011 będzie zgłoszony wniosek o kwotowanie mleka w kolejnym okresie rozliczeniowym - do roku 2020. Co roku, gdy zaczyna się sezon przetwórstwa owoców, mamy widowiskowe spory sadowników z przetwórcami. W ubiegłym roku poszło o cenę jabłek, w tym była kłótnia o wiśnie. Co resort może obu stronom sporu zaproponować?
Możemy tylko mediować pomiędzy nimi i z tej możliwości korzystamy. Spotykam się często z jednymi i drugimi. Polscy rolnicy zrozumieli, że o ceny nie walczy się na barykadach, ale poprzez zorganizowanie się i wspólne rozmowy z przetwórcami.
*Ceny zbóż są w tym roku niskie. Pojawiła się więc koncepcja spalania ziarna gorszej jakości w elektrowniach. To kolejna, poza biopaliwami, możliwość włączenia się rolnictwa w energetykę. Czy to ma w polskich warunkach sens? *
Ten problem pojawił się pierwszy raz w 2003 roku. Spalanie zboża jest tak samo wytwarzaniem energii, jak przerobienie go na spirytus do celów energetycznych. Piece na zboże były już prezentowane na Polagrze kilka lat temu. Stoi to w pewnej sprzeczności z tradycyjnym w Polsce szacunkiem dla chleba, a więc także dla zboża, ale gdy tona węgla kosztuje 1000 zł, a tona owsa 200-250, warto się zastanowić, co się bardziej opłaca. A wartość energetyczna tony owsa jest porównywalna do średniej wartości energetycznej tony węgla.
Jaką najważniejszą dla przetwórców sprawę załatwił Pan podczas swojego urzędowania?
Ważne było z pewnością porozumienie dotyczące funduszy promocji. Druga sprawa - na forum Unii nasz głos jest coraz wyraźniej słyszany i, co ważniejsze, jesteśmy wysłuchiwani - choćby w sprawie dopłat mleczarskich czy interwencji na rynku zbożowym.
Na pewno mocna pozycja polskiego przetwórstwa na unijnym rynku pomaga ministrowi w tych negocjacjach. Tak, to ma duże znaczenie, bardzo pomaga.
Polska nie podpisała ostatnio protokołu ze spotkania ministrów rolnictwa UE. Dlaczego?
Chodzi o całość Wspólnej Polityki Rolnej, a najbardziej o płatności. Nie podpiszę się pod żadnym protokołem, w którym będzie mowa o utrzymaniu podziału pomiędzy "starą" i "nową" Unią, o różnych dopłatach w zależności od krajowego zróżnicowania kosztów i aktualnej sytuacji społecznej. Polska proponuje łatwy w administrowaniu i jednakowy dla wszystkich system dopłat, nie biorący pod uwagę stażu w Unii i historycznych zasług. Mamy jeszcze trochę czasu i myślę, że przekonam do tej koncepcji innych.
Jan Bazyl Lipszyc
Łukasz Stępniak
Rynek Spożywczy