Zarabiasz mało? Może jesteś niskim "brzydalem"?
Zaklinamy się, że najważniejsze jest ludzkie wnętrze. A jednak pracownika oceniamy na podstawie jego wyglądu. Temu, który prezentuje się lepiej, chętniej dajemy awans i podwyżkę.
28.12.2009 | aktual.: 28.12.2009 16:49
Przystojni zarabiają o 5 proc. na godzinę więcej, niż ich zwyczajnie wyglądający koledzy - twierdzi grupa ekonomistów z uniwersytetów w Michigan i Teksasie. To nie koniec! Nasze pobory mają też zależeć od wzrostu! Zdaniem uczonych z Uniwersytetu Pensylwanii, każdy dodatkowy cal (2,54 cm) gwarantuje zwiększenie dochodów o 1,8 proc.! Czy powinniśmy wierzyć tym rewelacjom?
Zaklinamy się, że najważniejsze jest ludzkie wnętrze. A jednak pracownika oceniamy na podstawie jego wyglądu. Temu, który prezentuje się lepiej, chętniej dajemy awans i podwyżkę. „Brzydal”, choćby był w swej profesji geniuszem, ma mniejsze szanse na sukces.
Przyjaciel z biura otrzymał nagrodę kwartalną, a ty nie? Łatwo zrozumieć twoje wzburzenie. Zwłaszcza że masz większe zasługi, lepsze wyniki, wyższe kwalifikacje i nieporównywalnie szerszy zakres obowiązków. Zanim jednak pójdziesz do szefa, by zrobić mu karczemną awanturę, stań przed lustrem. I rzetelnie oceń swoją powierzchowność. Jakkolwiek niedorzecznie – i brutalnie – to zabrzmi, wygląd w pracy odgrywa większą rolę niż staż, umiejętności, zaangażowanie, dyplomy i inne tzw. czynniki merytoryczne.
Badania pokazały, że nie istnieje żaden związek między pięknem (lub jego przeciwieństwem) a cechami osobowości. Mimo to socjolodzy są zgodni: ładnym z reguły przypisujemy pozytywne cechy, a brzydcy wydają się nam mniej sympatyczni i nie mamy do nich zaufania. Nancy Etcoff, autorka głośnej książki „Przetrwają najpiękniejsi”, odkryła nawet nową (a może raczej starą jak świat) formę dyskryminacji. Jest nią atrakcjonizm, który powoduje, że osobom mniej urodziwym wiedzie się w życiu – i w pracy – o wiele gorzej.
Punkty za opakowanie
Na ścisły związek pomiędzy pozycją zawodową a fizyczną atrakcyjnością wskazuje m.in. ubiegłoroczne badanie, zrealizowane w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Większość uczestników sondażu była zdania, że „ładne opakowanie” to klucz do wysokiej pozycji społecznej, awansów i lepszych wynagrodzeń. Wyniki ankiety można podsumować krótko: piękni mają większe szanse na sukces.
Tak jest nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Przystojni Amerykanie zarabiają o 5 proc. na godzinę więcej, niż ich zwyczajnie wyglądający koledzy – twierdzi grupa ekonomistów z uniwersytetów w Michigan i Teksasie. Z kolei „średniacy” uzyskują wynagrodzenie aż o 9 proc. wyższe niż pracownicy, którzy urodą specjalnie nie grzeszą. W skali długofalowej różnice płacowe uwidaczniają się jeszcze bardziej. Przeciętnie atrakcyjny fachowiec wyciąga 40 tys. dolarów rocznie. Tymczasem jego przystojniejszy współpracownik dostaje już 42 tys. dol., a brzydszy tylko 36 400 dol.
Malcolm Gladwell w swoim bestsellerze „Błysk” zauważa, że szczególnie od przywódcy oczekujemy określonego wyglądu (solidna budowa ciała, błysk w oku i niski głos kojarzy się nam z autorytetem i siłą).
Przywództwo w centymetrach
Nasze pobory zależą m.in. od wzrostu. Jak dowiedli uczeni z Uniwersytetu Pensylwanii, każdy dodatkowy cal (2,54 cm) gwarantuje zwiększenie dochodów o 1,8 proc. To nie przypadek, że wśród prezesów największych korporacji (z listy „500” magazynu „Forbes”) aż 58 proc. szefów ma ponad 180 cm (w całej amerykańskiej populacji tylko 14,5 proc. mężczyzn może się poszczycić takimi warunkami). Jak pisze Malcolm Gladwell, im ludzie są wyżsi, tym większa tendencja do pokładania w nich wiary – nieważne, czy uzasadniona.
Innym czynnikiem decydującym o zarobkach jest waga. Z badań przeprowadzonych w Lafayette College i City University of New York wynika, że puszyste kobiety są wynagradzane o 17 proc. gorzej, niż ich szczuplejsze, ale równe wzrostem i kwalifikacjami koleżanki z pracy. Powód? Otyłość jest zwykle kojarzona z mniejszymi zdolnościami, żarłocznością i niezdyscyplinowaniem. Nawiasem mówiąc, bardziej wyrozumiałe w ocenie tuszy innych pań są szefowe określające siebie jako feministki, co pokazuje analiza Viren Swami z londyńskiego University of Westminster.
Romans ze skalpelem
Przyjęło się twierdzenie, że troska o urodę jest rzeczą niewieścią. Chociaż powoli ten stereotyp znika. Odkąd wiadomo, że kariera zależy od wyglądu, ludzie biznesu masowo korzystają z usług specjalistów od wizerunku i gabinetów odnowy biologicznej. Tylko w Stanach Zjednoczonych mężczyźni wydają ponad 10 mld dol. rocznie na operacje plastyczne, sprzęt treningowy, kosmetyki i preparaty do pielęgnacji włosów. Dzięki temu leczą się z kompleksów i nabierają pewności siebie. Carl Eliot w „Psychology Today” tak oddaje to zjawisko: „Nasz romans z chirurgią plastyczną to coś więcej, niż chęć pozbycia się tłuszczu i poprawy wyglądu. Skalpel daje nam szansę pokazania się światu takimi, jakimi widzimy siebie sami”.
Jednak gdy jesteśmy krezusami, możemy śmiało zrezygnować ze wszystkich zabiegów upiększających. Bo jak powiedział swego czasu menedżer Don King o Mike’u Tysonie: „Każdy mężczyzna, jeśli ma 52 miliony dolarów, wygląda jak Clark Gable”. Jest jeszcze inny sposób odwrócenia uwagi od swych mankamentów fizycznych – równie skuteczny, a zupełnie nic nie kosztuje! Wystarczy uśmiechać się i być miłym dla otoczenia. Wtedy w mniemaniu innych staniemy się o wiele bardziej atrakcyjni. Tak przynajmniej uważają psycholodzy ze szkockiego Uniwersytetu w Aberdeen. Tym samym potwierdzają znane powiedzenie, że piękno jest w oczach patrzącego.
Mirosław Sikorski