Ze sklepu do ministerstwa. "To są zaufani ludzie"
Wielu pracowników gabinetów politycznych nie ma trzydziestu lat. Mówi się, że noszą teczki. Dostają jednak za to tysiące złotych z publicznej kasy. - To są zaufani ludzie, a nie tacy, którzy pracują dla każdej władzy jako urzędnicy - mówi nam jeden z nich.
Członkowie gabinetów politycznych zwykle doradzają szefom resortów i pomagają im w bieżącej pracy. Kontrowersje budzą zawsze ci, którzy dostają stanowiska bez żadnego doświadczenia. Tak jak Bartłomiej Misiewicz, który za czasów Antoniego Macierewicza w MON był szefem jego gabinetu politycznego. Sami mówią, że ich praca w resortach jest niezbędna. Zwolennicy likwidacji gabinetów twierdzą jednak, że to miejsca, gdzie wychowuje się "partyjnych funkcjonariuszy".
Ze sklepu do ministerstwa
Pewne jest, że w gabinetach wciąż nie brakuje osób, których kompetencje są wątpliwe. Jedną z nich może być zatrudniony w Ministerstwie Zdrowia Łukasz Gałczyński, lat 28. Jego doświadczenie zawodowe to zatrudnienie w Jysku, czyli supermarkecie oferującym "wszystko dla domu". Natomiast razem z Elżbietą Rafalską pracuje Paweł Ludniewski, lat 25. Poprzednio w… biurze poselskim Elżbiety Rafalskiej, wcześniej pomagał europosłowi Markowi Gróbarczykowi. Oto całe wyszczególnione doświadczenie zawodowe Ludniewskiego.
Z kolei Przemysław Zawistowski, szef gabinetu politycznego w Ministerstwie Sportu, oświadczył, że przed zatrudnieniem w resorcie utrzymywał się ze zleceń związanych z produkcją filmową.
Szefem gabinetu Henryka Kowalczyka jest Przemysław Bednarski, który jeszcze przed wyborami dorabiał jako doradca kredytowy. Znajomość z Kowalczykiem rozpędziła jego karierę tak, że dziś 23-latek zarabia na nowym stanowisku prawie 8 tys. złotych.
"To muszą być zaufani ludzie"
Wirtualna Polska dotarła do innego, niedawno zatrudnionego, 23-letniego pracownika jednego z gabinetów, który woli pozostać anonimowy. - Działam bezpośrednio przy ministrze - mówi z dumą. Nasz rozmówca jest studentem, członkiem partyjnej młodzieżówki, dla którego praca w gabinecie to spore wyróżnienie. Jak mówi, w resorcie organizuje spotkania, konferencje, pomaga przy odpisywaniu na kierowane do ministra pisma. - To nie jest tak, że się tylko nosi teczkę - zapewnia. - Kolega, z którym siedzę, prowadzi negocjacje ze związkowcami - dodaje.
Gabinet pomaga też, jak nazywa to nasz rozmówca, w czynnościach politycznych. - To są zaufani ludzie, a nie tacy, którzy pracują dla każdej władzy jako urzędnicy. Załatwiają sprawy wewnątrzpartyjne – przyznaje. Co to za sprawy? Tego ujawnić już nie chce. Ma jednak nadzieję, że to stanowisko jest krokiem w stronę dużej polityki.
Kolejny, 26-letni ministerialny doradca, podkreśla w rozmowie z Wirtualną Polską, że jego gabinet polityczny pracuje bardzo prężnie. - Nikt nie mówi o czymś takim jak godziny pracy czy dni wolne. Pracuję nawet dwanaście godzin dziennie - zdradza młody polityk. Nie uważa również, że zarobki członków gabinetów są zawyżone. - W skali państwa gabinety polityczne to kropla w morzu administracji, która jest bardzo przydatna. Minister musi mieć osoby, które zna pod względem kompetencji - podsumowuje.
"Gabinety wychowują partyjnych funkcjonariuszy"
Politycy PiS, zanim doszli do władzy, sami żądali likwidacji gabinetów politycznych. W 2012 roku złożyli w Sejmie projekt odpowiedniej ustawy. Po wygranych wyborach jakby o nim zapomnieli, ale podobne prawo chciał w 2016 roku wprowadzić Kukiz'15. Zdecydowanym przeciwnikiem gabinetów politycznych w ministerstwach jest poseł tego ugrupowania Stanisław Tyszka. - Zatrudniani tam są ludzie, którzy nie muszą spełniać żadnych wymogów. Noszą teczki i są wychowywani na funkcjonariuszy partyjnych. Nie widzę żadnego powodu, żeby to wychowanie mieli sponsorować obywatele - denerwuje się w rozmowie z Wirtualną Polską.
Inny poseł Kukiz'15 Tomasz Jaskóła uważa, że ministrowi gabinet polityczny może i jest potrzebny, ale tylko kiedy zaczyna sprawować urząd. - Żeby wdrożyć się w prace resortu powinien mieć ludzi, na których może polegać. Natomiast nie widzę powodów, żeby miał ich przez całą kadencję - mówi Wirtualnej Polsce. Obaj podkreślają zgodnie: gabinety polityczne tylko rozdmuchują i tak zbyt dużą polską administrację.