Bez podwyżek stóp proc. wzrost PKB wyższy od oczekiwanego, CPI też - Bratkowski z RPP

15.11. Warszawa (PAP) - Jeśli stopy procentowe pozostaną bez zmian, wzrost PKB może być wyższy od oczekiwanego, ale przy wyższej inflacji - ocenia Andrzej Bratkowski, członek Rady...

15.11.2010 | aktual.: 15.11.2010 19:53

15.11. Warszawa (PAP) - Jeśli stopy procentowe pozostaną bez zmian, wzrost PKB może być wyższy od oczekiwanego, ale przy wyższej inflacji - ocenia Andrzej Bratkowski, członek Rady Polityki Pieniężnej. Przez najbliższe dwa lata wzrost gospodarczy będzie się utrzymywał na poziomie ok. 4 proc. - uważa Bratkowski. Jego zdaniem ważne jest, aby złoty nie umacniał się gwałtownie.

"Nie spodziewam się fajerwerków, jeśli chodzi o nasz wzrost gospodarczy. Między nami w RPP są spore różnice w tej materii. Ja uważam, że jeśli nie podniesiemy stóp procentowych NBP, to będziemy mieć wzrost wyższy od oczekiwanego, ale łącznie z wyższą inflacją. Wszyscy się jednak zgadzamy, że przez najbliższe dwa lata będziemy mieć wzrost rzędu 4 proc. PKB" - powiedział Bratkowski w opublikowanej w poniedziałek rozmowie z portalem Oberwatorfinansowy.pl.

"Może się wydawać, że różnica jest niewielka w porównaniu do obecnych 3,5 proc., ale ważna jest też struktura. Przez ostatnie dwa lata wzrost ciągnął eksport netto i przyrost zapasów. Z punktu widzenia podatkowego to tak, jakby tego wzrostu w ogóle nie było. Konsumpcja na początku tego roku była słaba, potem nieco lepsza, w sumie pewnie odpowiada za ok. 2 proc. dynamiki PKB. Niestety, inwestycje były ujemne. Zakładamy, że udział konsumpcji w kolejnych latach będzie większy, czyli zobaczymy szerszy strumień pieniędzy z podatków. Wpływy z CIT w tym roku są marne, prawdopodobnie nadal firmy odpisują straty, m.in. z opcji. W którymś momencie ten CIT się jednak poprawi, ale jak duży będzie ten skok teraz jeszcze nie wiadomo" - dodał.

Zdaniem członka RPP ważną kwestią jest, by złoty nie umacniał się gwałtownie.

"Jest szansa, że koniunktura plus cięcia wydatków pozwolą nam zmieścić się tuż pod 55 proc. progiem. Ale oczywiście, jeśli by się okazało, że jednak się nie uda, nie musi to od razu oznaczać jakiegoś brutalnego dostosowania fiskalnego. Jeśli przekroczymy tylko trochę ten próg, to dostosowanie nie będzie dramatyczne, ale jeśli te 55 proc. miniemy w wielkim pędzie, wtedy mamy gotowe nieszczęście. Być może czeka nas wstrzymanie wpłat do OFE" - powiedział Bratkowski.

"Silny złoty zmniejsza zagraniczne zadłużenie, ale też bieżące dochody podatkowe, bo osłabia tempo ożywienia. Ważne, by złoty nie umacniał się gwałtownie. Silniejszy oznacza niższe koszty materiałowe, ale równocześnie wyższe płace w relacji do zagranicy, czyli niższą konkurencyjność. Politycznie trudniej doprowadzić do obniżenia płac niż osłabienia własnej waluty. Dlatego teraz dużo mówi się na świecie o wojnie walutowej, a nie o wojnie płacowej. Gdyby doszło jednak do wojny walutowej, której elementem byłby protekcjonizm, może nie mielibyśmy spektakularnego załamania gospodarczego jakie oglądaliśmy po upadku banku Lehman Brothers, ale stagnacja w gospodarkach zachodnich byłaby realna" - dodał.

Spytany, czy w czasach wojny walut lepiej mieć swój pieniądz, czy być w strefie euro, Bratkowski odpowiedział: "W przypadku wojny walutowej nie ma znaczenia. Złoty będzie się zachowywał jak euro. W tym sensie, że gdyby wspólna waluta się wzmacniała i z tego powodu strefa euro miała kłopoty, to one częściowo przeniosą się na nas. W mniejszym stopniu, bo my własną polityką możemy osłabić złotego."

"W krótkim okresie dobrze mieć swoją walutę, ale w dłuższym na ogół nie. W obecnym stanie strefy euro nie ma po co ponosić dodatkowych kosztów szybkiego wejścia do niej. Mam nadzieję, że wspólnota europejska w najbliższych latach rozwiąże swoje problemy, ale nie w ten sposób, że euro zniknie. Duże obszary walutowe sprzyjają rozwojowi" - dodał.

Członek Rady Polityki Pieniężnej uważa, że w krótkim okresie polski deficyt budżetowy nie jest groźny dla gospodarki, ale niezbędne są działania, by w perspektywie kilku lat deficyt obniżyć.

"Na pewno mamy za wysoki deficyt budżetowy, ale - podkreślam - nie jest on groźny dla gospodarki w krótkim okresie. Jednak niezbędne są działania, które w perspektywie kilku lat deficyt znacząco obniżą. Generalnie ekonomiści się zgadzają, że trwałe uzdrowienie finansów publicznych lepiej osiągnąć poprzez cięcie wydatków niż przez podnoszenie obciążeń podatkowych" - powiedział Bratkowski.

"Mamy restrykcyjną ustawę (o finansach publicznych - PAP). W moim przekonaniu można zastanawiać się nad jej zmianą. Takie rzeczy robi się oczywiście najlepiej w czasie koniunktury, wtedy rynek nie reaguje nerwowo. Teraz mogłoby być różnie. Problem z naszą ustawą jest taki, że działa ona procyklicznie, a powinna antycyklicznie. Nie wymusza dostatecznie wcześnie działań dostosowawczych, co powoduje, że problemy z progami ostrożnościowymi pojawiają się zawsze w okresie dekoniunktury, a to nie jest dobry moment do silnej redukcji wydatków publicznych" - dodał.

"Rację mają ci, którzy mówią, że gdy prof. Zyta Gilowska decydowała o obniżeniu składki (rentowe), to było szaleństwo. Mieliśmy przegrzaną koniunkturę, a tu jeszcze obniżka. Ale z obecnej perspektywy to już nie jest takie proste w ocenie. Obniżka wraz z cięciem podatków i ograniczeniami wydatków stworzyła nasz pakiet antykryzysowy i on zadziałał" - powiedział Bratkowski. (PAP)

fdu/ jtt/

Źródło artykułu:PAP
finansebratkowskirpp
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)