Cena koronawirusa. Zapłacimy ją wszyscy© East News | Jakub Kamiński

Cena koronawirusa. Zapłacimy ją wszyscy

Mateusz Ratajczak

Epidemia koronawirusa może okazać się wyjątkowo kosztowna. Ograniczenia w firmach, mniejsze zarobki, widmo zwolnień. Precyzyjnych scenariuszy nikt nie chce pisać. Wyjątkowo szybko stają się nieaktualne.

Piątkowy wieczór. Premier Mateusz Morawiecki ogłasza wprowadzenie stanu zagrożenia epidemicznego. Mówi wprost: zamykamy granice, zamykamy restauracje, zamykamy duże galerie handlowe.

Rozporządzenie regulujące te zakazy ukazuje się jeszcze w nocy z piątku na sobotę.

Prognozy? Pyta pan o prognozy?

Koronawirus dla Polaków to problem na dziś. Dla gospodarki będzie problemem przez kolejne kwartały. Dla wielu pracodawców właśnie zaczyna się walka o utrzymanie biznesu.

Koniec z podwyżkami pensji, koniec z rekrutacjami i nowymi ofertami pracy - takie będą najbliższe tygodnie. Możliwe, że nawet miesiące.

Branża gastronomiczna? Właśnie zamyka lokale. Od 14 marca jedzenie może sprzedawać tylko na dowóz lub na wynos. Bez wyjątku. Każdy z blisko 70 tys. lokali gastronomicznych w Polsce musi się do tego dostosować.

Branża transportowa? Musi sobie radzić z zamkniętym granicami. Ciężarówki wciąż mogą przez nią przejeżdżać, ale kierowcy będą skrupulatnie kontrolowani. Na pasach startowych zostaną samoloty LOT. Z kolei British Airways już zapowiada zwolnienia - choć niebo nad Wielką Brytanią wcale nie zostało zamknięte.

Branża rozrywkowa? W zasadzie przestaje istnieć w najbliższych tygodniach. Artyści odwołują koncerty, kluby odwołują wydarzenia.

- To jest kłopot i wielu artystów z tego powodu już dużo traci - mówi muzyk Marek Kościkiewicz, znany z zespołu De Mono. I jak przypomina, artyści też mają rodziny na utrzymaniu, też muszą spłacać kredyty. Rozumieją sytuację, ale wiosna i lato to był okres zarabiania na cały rok.

Branża turystyczna? Nie istnieje. Ani krajowa, ani zagraniczna. W ciągu roku biura podróży organizowały w Polsce wyjazdy dla blisko 8 mln osób. Gdy zaczną upadać firmy turystyczne, odczują to szybko Polacy. Gdy już wróci normalność wyjazdy i wycieczki będą po prostu droższe.

Handel? W części staje. Galerie handlowe, które mają więcej niż 2 tys. metrów kwadratowych, będą praktycznie nieczynne. Zakupy będzie można zrobić w sklepie spożywczym, aptece i punktach usługowych.

Obraz
© PAP | Grzegorz Michałowski

A przecież rachunki nie poczekają, tak jak i pensje pracowników. Sam lokal w Warszawie to około 400 zł za każdy metr kwadratowy. Kilkadziesiąt tysięcy złotych to koszt samego prowadzenia sklepu. Przez najbliższe 10 dni nie będzie można w nim nic sprzedać.

- Prognozy? Pyta pan o prognozy? - śmieje się jeden z ekonomistów, z którymi rozmawiam. - Do poniedziałku moja prognoza gospodarcza będzie nieaktualna. Zresztą każda będzie. Nikt nie przewidzi tego, jak będzie wyglądał przyszły tydzień i kolejne.

I… nie ma racji z tym poniedziałkiem. Prognoza jest nieaktualna jeszcze zanim zacząłem spisywać jego słowa. Po kilkunastu godzinach polska gospodarka po prostu stanęła na głowie. I to w ciągu kilku chwil.

Bo kto pamięta przymusowo zamknięte sklepy? Kto pamięta ograniczenia w sprzedaży niektórych dóbr? A puste półki? Abstrakcja, kosmos, masakra - dla wielu.

Biznesu koronawirus nie oszczędza

- Każda godzina to w zasadzie prawdziwy bój. O biznes, o pracowników, o ciągłość zleceń, o organizację. Odbieram każdy telefon, bo wiem, że to może być najważniejsza wiadomość dnia. I dobra, i zła - mówi Wirtualnej Polsce Adam Aszyk, prezes firmy transportowej Adar z Elbląga.

- W jednej chwili mamy informację, że towaru nie ma, bo w fabryce we Francji nie pojawili się pracownicy. Nie przyszli, nie ma, do widzenia. I nie ma co ładować na ciężarówkę i co dalej wieźć. I kombinujemy, jak temu zaradzić. Pożar? Pożar to mało powiedziane – dodaje Aszyk.

Od kiedy w Europie i w Polsce pojawił się koronawirus, było pewne, że to najpierw biznes transportowy będzie miał problemy.

Aszyk reprezentuje branżę, która w Polsce daje zatrudnienie armii blisko 500 tys. osób. Dla gospodarki jest warta ponad 100 mld zł rocznie. Ze 100 zł wypracowanych w gospodarce ponad 6 zł pochodzi właśnie z transportu.

- W jednej chwili korki we Włoszech mogą mieć i po 80 kilometrów, w drugiej chwili ładunek towarów się nie odbywa. To karuzela. I jestem przekonany, że taką karuzelę na rynku przetrzymają tylko najsilniejsi - mówi Aszyk.

Jego firma odpowiada za spedycję, czyli część logistyczną. Współpracuje z mniejszymi firmami przewozowymi, z kierowcami. I już widzi kolejki.

To na przykład ci, którzy sami nie są w stanie zapewnić sobie zleceń. Jak podkreśla, dopóki nie stoją fabryki, to ma co robić. A jak staną? Na razie o tym nie mówi.

Straty wycenia na kilkaset tysięcy złotych, ale to na razie tylko koszt przygotowania firmy do pełnego zdalnego działania - sterowanie flotą z domów pracowników nie jest tak łatwe, wymaga oprogramowania, sprzętu, dostępu do sieci. A to wszystko nie jest tanie.

Obraz
© AFP/EAST NEWS | Jure Makovec

Ponad 8,5 tys. kilometrów od Elbląga, pod wielomilionowym japońskim Tokio mieszka Emil Truszkowski. Od sześciu lat mieszka w Japonii. Od prawie trzech organizuje dla Polaków wycieczki po tym kraju.

- Na wiosnę, czyli w marcu i kwietniu, mieliśmy zawsze prawie 100 proc. zajętych terminów. Teraz zostało nam zaledwie kilka pojedynczych zleceń od osób, które jeszcze nie zrezygnowały z wyjazdu - opowiada.

Zarabia mniej, to oczywiste. Dodatkowo prowadzi kanał na YouTube o Japonii. Ma zajęcia, ma za co żyć.

W środku nocy wysyła mi wiadomość: wszystkie zlecenia straciliśmy. Powód jest oczywisty. To zamknięta przestrzeń powietrzna nad Polską. Żaden samolot nie wleci, żaden nie wyleci.

- Zajmuje się pisaniem o Japonii i nagrywaniem filmów o tym, co warto tu zwiedzać. Mam nadzieję, że wkrótce epidemia odpuści i wszystko wróci do normy – dorzuca Truszkowski.

A "do normy" oznacza nie tylko jego normę. W Japonii mały biznes każdego dnia się zamyka.

Jak tłumaczy Truszkowski, wiele mniejszych biznesów i knajp ma kiepską sytuację finansową, bo klientów jest za mało lub nie ma ich wcale.

- Niektóre hotele na prowincji nawet ogłosiły upadłość, a wiele ma puste pokoje. Puste pokoje w najgorętszym sezonie wiosennym, gdy jest najwięcej turystów w Japonii - mówi.

I jak opowiada, Japończycy boją się o przyszłość letnich Igrzysk Olimpijskich.

- Na ulicach w Tokio widać ludzi w restauracjach i knajpach. Czuć, że jest ich mniej w samym mieście oraz zdecydowanie mniej w całej Japonii. Wszystko przez zamknięcie połączeń z Chinami i Koreą Południową - mówi. Dodaje jednak, że sytuacja jest stabilna, a liczba zachorowań nie rośnie tak dynamicznie, jak w innych krajach.

Obraz
© Instagram.com | Emil Truszkowski

Jedzenie na wynos sprzedam

Polskie restauracje masowo przekształcają się w firmy dowożące jedzenie. Na wynos lub w dostawie - innej możliwości nie ma.

Wrocławska knajpa Dinette prosi w mediach społecznościowych, by wybierać jej pieczywo. Robione na miejscu, gotowe każdego dnia. Dlaczego? Gdy pójdziecie do dyskontów, nie uratujemy swoich miejsc pracy - piszą jej przedstawiciele.

Warszawskie restauracje na szybko podpisują umowy z doręczycielami. I szukają pojemników do przewożenia jedzenia, na przykład zup.

Koronawirus nie uderza tylko w duży biznes. W całej Polsce zamykają się na przykład sale zabaw dla dzieci. I w podzielonogórskiej Nowej Soli (w Zielonej Górze był pierwszy przypadek zarażenia koronawirusem), i na drugim końcu Polski w Suwałkach.

Drzwi zamknięte na klucz, na nich krótka informacja: zamknięte do odwołania. Do kiedy?

Obraz
© PAP | Grzegorz Michałowski

- A skąd mam wiedzieć? Rodzice dzwonią, pytają, chcą imprezy urodzinowe organizować, ale odmawiamy. Innego wyjścia nie ma - mówi właściciel.

Prof. Monika Gładoch, ekspert rynku pracy i radca prawny nie ma wątpliwości: im dłużej będzie utrzymywac się stan zagrożenia, tym więcej osób może stracić pracę.

Jak mówi prof. Gładoch, już kontaktują się z nią pracodawcy, aby dopytać, kogo bardziej opłaca się zwolnić.

I profesor nie ma wątpliwości, że firmy zaczną pozbywać się najpierw tych, których najłatwiej się pozbyć. Mowa o zatrudnionych na umowach cywilnoprawnych, które łatwo można zerwać.

- Oni nie mają żadnej ochrony. Żadnej. Na wypadek choroby, zwolnienia, kwarantanny, zamkniętej szkoły dziecka. Żadnej - mówi.

Jak przewiduje ekonomista Marek Zuber, nie ma firmy i nie ma branży, której koronawirus w jakimś stopniu nie dotknie. Podobnie sprawę widzi dr Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista mBanku.

Jego zdaniem Polacy w najbliższym czasie powinni zapomnieć o podwyżkach i dobrej sytuacji na rynku pracy. - Wynagrodzenia na pewno nie będą rosły tak dynamicznie, jak do tej pory.

Jak bolesna będzie to zmiana? Zależy od tego, jak bolesny cios otrzyma polska gospodarka – tłumaczy.

Zdaniem dr Pytlarczyka, nie tylko pensje staną. Firmy nie będą też zatrudniać nowych pracowników. Jego zdaniem, zanim dojdzie do zwolnień, naturalne będzie ograniczenie zapotrzebowania na nowe osoby.

Oferty pracy po prostu znikną z rynku. O liczbach żaden z ekonomistów nie chce się wypowiadać. Powód jest oczywisty: sytuacja jest zbyt dynamiczna.

Inwestorom "wyparowały" pieniądze

Pierwsze prognozy mówiły o tym, że Polska ledwo odczuje zawirowania gospodarcze. Ostatnie mówią, że dwa kolejne kwartały mogą oznaczać dla naszej gospodarki kurczenie się. A to w świecie finansów nazywane jest (techniczną) recesją.

Ekonomiści przekonują jednak, że wahania cen produktów spożywczych są tylko przejściowe - dopóki Polacy wykupują wszystko, to mogą się pojawić i wysokie ceny, i brak produktów.

W dłuższym terminie sytuacja się jednak uspokoi. Branża spożywcza zainteresowanie z ostatnich dni porównuje do sytuacji przed każdymi świętami.

Wtedy również z półek znika wszystko. Jednak jest spore "ale". Na święta można się przygotować.

I tak pierwszy problem mają już ubojnie, które wyprzedały wszystko. Krów nie brakuje, brakuje czasu, by przygotować produkty.

Dr Ernest Pytlarczyk jest przekonany, że najbliższy czas przyniesie spadki cen usług i towarów, po które Polacy nie będą chodzić. I tak tańsze mogą być… telewizory, pralki, sprzęt gospodarstwa domowego. Wpływ na spadek cen ma mieć również taniejące paliwo.

- Niedoborów towarów nie będzie - mówi Marek Zuber. I podobne sygnały wysyła branża spożywcza.

Zmiany czekają również kredytobiorców i osoby oszczędzające na lokatach. Przez kolejne miesiące prof. Adam Glapiński, szef Narodowego Banku Polskiego, sygnalizował, że zmian w stopach procentowych w Polsce nie będzie.

A to one wpływają na wysokość oprocentowania kredytów i lokat. Po ostatnich wydarzeniach przyznał wprost: zawnioskuje o zmiany.

To dobra informacja dla kredytobiorców - bo odsetki od ich kredytów spadną. Zła dla osób trzymających pieniądze na lokatach – spadną odsetki od lokat. Oszczędzanie w ten sposób stanie się mało opłacalne. Choć nie oznacza to potrzeby wyciągania pieniędzy z banków.

Alternatyw dla inwestorów jednak nie ma. Warszawska Giełda Papierów Wartościowych zanotowała najgorsze tygodnie w swojej historii. Mówiąc nieco obrazowo: inwestorzy tratowali się, byle tylko sprzedać akcje. Inwestor, który na początku roku wyłożył 1 tys. zł w akcje paliwowego giganta PKN Orlen dziś… ma połowę tej kwoty. Inwestor, który uwierzył w PGE dziś zamiast 1 tys. zł ma w portfelu akcje warte 339 zł. Stracił blisko 70 proc. swojej inwestycji.

Dla inwestorów to niewyobrażalna sytuacja. I niewyobrażalne straty. A przecież w Polsce wciąż nie ma sytuacji, z którą muszą mierzyć się Włosi. W ostatnich dniach liczba chorych przybywa w tempie 2 tys. nowych zarażonych w ciągu 24 godzin. Efekty? Spora część firm już stoi.

Obraz
© AFP/EAST NEWS | Marco Sabadin

Koncern motoryzacyjny Fiat Chrysler zawiesił część operacji we włoskich fabrykach. Podobnie wstrzymanie produkcji ogłosił znany z opon samochodowych producent Pirelli. Ogumienie do tej pory było produkowane na północy Włoch, gdzie sytuacja jest najgorsza. Podobne sygnały wysyła producent klocków hamulcowych Brembo. Jeżeli sytuacja się pogorszy, to przestaniemy produkować część towarów - informuje wprost.

Nikt nie chce wyceniać strat

Informacje o tym, że szykują się problemy, wydał już inny koncern motoryzacyjny - Seat. Firma mówi wprost, że łańcuch dostaw komponentów został zachwiany. A skoro nie ma z czego produkować, to nie ma czego sprzedawać. Firma zastanawia się, co zrobić z pracownikami w Barcelonie.

Koronawirus najprawdopodobniej pośle włoską gospodarkę - trzecią największa w Unii Europejskiej - na łopatki. A problemy mają nie tylko giganci świata motoryzacji. I tak producent materiałów Ratti Spa, który działa z luksusowymi markami, produkuje… na północy Włoch. I już liczy ewentualne straty, gdyby wirus pokrzyżował plany produkcyjne.

Pękające łańcuchy dostaw to problem nie tylko Włoch. Im mniej produkują Włosi, tym mniej wytwarzane jest w innych, powiązanych krajach. Im większe problemy są w Azji, tym mniej komponentów przybywa do Europy.

I nawet, gdyby fabryki nie były zamykane, może nie być z czego produkować. Z jednej strony spada produkcja, z drugiej strony klienci w czasach kryzysu kupują mniej. Efekt dla firmy?

- Największym problemem może być utrata płynności finansowej. Przed wieloma przedsiębiorstwami naprawdę stoi realne widmo bankructwa. Z jednej strony mogą nie mieć pracowników, z drugiej klientów, z trzeciej komponentów do produkcji. To sytuacja, której za naszego życia naprawdę nie było - komentuje Marek Zuber.

A i mały biznes nie ma szans na przejście przez kryzys suchą stopą. I najlepiej pokazać to na przykładzie… przedsiębiorcy z Hongkongu, który sprzedawał spersonalizowane pierścionki. Dostawy z Chin stanęły, produkcja z tysiąca dziennie spadła do… 1.

Żaden z ekonomistów nie poda jednak liczb. Nikt nie chce wyceniać strat. I każdy zdaje sobie sprawę, że dotychczasowe kryzysy finansowe w żadnym stopniu nie przypominały tego, który może czekać nas dziś. Jeszcze na początku marca cały kryzys wywołany koronawirusem miał kosztować świat 3 biliony dolarów.

Teraz wiadomo, że… nic nie wiadomo.

Źródło artykułu:WP magazyn
koronawiruskoronawirus w Polsceoszczędności
Wybrane dla Ciebie