Co piąte auto kupują u nas cudzoziemcy
Polskie salony samochodowe położone przy granicach przeżywają oblężenie. Powodem jest wprowadzenie dopłat do zakupu aut w Niemczech oraz osłabienie złotego.
24.03.2009 | aktual.: 24.03.2009 14:56
Spowodowało to najazd zakupowych turystów. Dzięki nim - według monitorującej rynek motoryzacyjny firmy Samar - sprzedaż aut w Polsce była w lutym wyższa o 7,2 proc. niż przed rokiem. To po Niemczech najlepszy wynik w pogrążonej w kryzysie Europie. _ Przynajmniej co piąte nowe auto z salonu jest kupowane przez obcokrajowców _- powiedział nam szef Samaru Wojciech Drzewiecki.
U niektórych dilerów na zachodzie kraju dzięki turystyce zakupowej sprzedaje się już co drugie auto. Tak jest w salonach Fiata, Hyundaia czy Volkswagena. Niemcy przyznają 2,5 tys. euro dopłaty bez względu na kraj, w którym kupi się auto. W dodatku u naszych zachodnich sąsiadów ze względu na wielki popyt na większość modeli trzeba czekać co najmniej kilka tygodni. _ Klienci z Niemiec nie są wybredni. Biorą wszystko, co jest dostępne od ręki _ - mówi Sebastian Granica, kierownik salonu Fiat Euromobil w Warszawie.
Do zakupów w Polsce zachęca jednak głównie słaby złoty. Jeszcze w lipcu, mając 10 tys. euro, można było kupić u nas auto za ok. 33 tys. zł. Dzisiaj ta sama kwota wystarczy na samochód za ok. 46 tys. zł. Dzięki temu różnice w cenach między Polską i jej sąsiadami wynoszą kilka tysięcy euro. Na przykład hyundai i10 w podstawowej wersji w Niemczech kosztuje 10 tys. euro, a u nas równowartość ok. 7 tys. euro.
Również Słowacy, którzy w styczniu przyjęli euro, robią teraz zakupy na południu Polski. Z salonu Japan Motors w Bielsku-Białej wyjeżdżają średnio 3-4 auta tygodniowo . To najczęściej tańsze aż ok. 6 tys. euro nissany qashqai ze słowackimi tablicami rejestracyjnymi. Dzieje się tak, choć od marca na Słowacji ruszył system dopłat do nowych aut i dotyczy tylko pojazdów tam kupionych. Sęk w tym, że państwo daje nie więcej niż 2 tys. euro i zakupy w Polsce nadal się opłacają. W przygranicznych salonach widać też Czechów. Škoda octavia II kosztuje w Polsce do 2 tys. euro mniej niż w Czechach.
Cenowe eldorado dla cudzoziemców może się jednak szybko skończyć. Zachodnie koncerny w najbliższych tygodniach będą podnosić ceny w Polsce, tłumacząc to słabym kursem złotego. Nie jest tajemnicą, że ich centralom nie są w smak tak duże różnice cenowe, na których cierpią niemieccy czy słowaccy dilerzy. Dla polskich kierowców oznacza to dalsze podwyżki, choć już teraz ceny są średnio o 4-10 proc. wyższe niż przed rokiem.
Turystyka zakupowa nie pomoże też specjalnie naszym fabrykom aut, gdyż aż 97 proc. ich produkcji idzie na eksport. Ponieważ w Europie popyt rośnie tylko na małe auta, poza Fiatem pozostałe fabryki notują nawet 60-procentowy spadek produkcji.
Tomasz Dominiak, Współpr.: Wojciech Taras
POLSKA Gazeta Krakowska