"Czy w tym jest pies?". WP.PL w Wólce Kosowskiej

Wólka Kosowska - to tutaj koszyki na zakupy mają postać stalowych platform, a sprzedawcy krążą pomiędzy magazynami na... hulajnogach. Wielkie centrum handlu hurtowego ma specyficzny klimat - i trudno sprowadzić je tylko do żartów o psim mięsie, rzekomo ukrytym w daniach serwowanych przez okoliczne wietnamskie bary. Sprawdziliśmy, jak się sprzedaje w tym wyjątkowym miejscu.

"Czy w tym jest pies?". WP.PL w Wólce Kosowskiej
Źródło zdjęć: © Paweł Rybicki

05.12.2014 | aktual.: 07.12.2014 11:29

Zagadka psiego mięsa

- Czy w tym jest pies? - zaśmiewa się klient, oglądając ladę pełną kawałków usmażonego mięsa. Wietnamski sprzedawca nie odpowiada, patrząc gdzieś obok. Ja nie żartuję, za to pałaszuję swoją zupę pho. Jest bardzo dobra i pełna kawałków, jak zapewnia kucharz, wołowiny. Inni klienci (a jest ich tu wielu) także zjadają ją ze smakiem.

Wygląda na to, że nikt się tu nie przejmuje pogłoskami o dziwnym, nielegalnym mięsie odnalezionym w Wólce Kosowskiej podczas kontroli Straży Granicznej. Przypomnijmy, że funkcjonariusze zasugerowali, że znaleźli martwego psa, co wywołało falę oburzenia na Wietnamczyków. Organizacje skupiające tę nację, działające coraz prężniej w podwarszawskich gminach, po kilku dniach wymusiły na straży przeprosiny, argumentując, że nikt oficjalnie nie potwierdził obecności psiny w produktach znalezionych w magazynie.

Wólka Kosowska - mała miejscowość pod Warszawą należy do Wietnamczyków, Chińczyków oraz Turków, i to nie tylko w przenośni. Większość terenów w okolicy to własność przedsiębiorców, wywodzących się z tych narodów. Zbudowane tu gigantyczne hale targowe i magazynowe, podzielone są według kryterium etnicznego.

Obraz
© (fot. WP.PL)

Krążąc po alejkach wielkich hal zapełnionych towarem, można odnieść wrażenie, że osób o słowiańskim typie urody jest tu najmniej. Jeśli już są, to przyjechali nie z pobliskiej Warszawy, ale z małych miejscowości i zza granicy. Patrzę na tablice rejestracyjne aut: Hrubieszów, Ostróda, Kłodzko, Litwa (najwięcej), Ukraina, Białoruś, Rosja, Słowacja, Czechy, Niemcy, a nawet Bułgaria i Holandia. Jest sporo bagażówek i vanów, ale dominują zwykłe osobówki.

Obraz
© (fot. WP.PL)

Między samochodami na parkingu i pomiędzy halami, trudno jest przejść, bo prawie nie ma chodników, a jak już są - to wąskie i dziurawe. Od razu widać, że twórcy centrum w Wólce Kosowskiej nie brali pod uwagę potrzeb detalicznych klientów. Tu nie przyjeżdża się na przechadzkę jak po Złotych Tarasach, tylko w określonym celu - kupić dużo towaru (zazwyczaj ubrań), zapakować do auta i odjechać.

Oglądając wielojęzyczne tablice reklamowe, w pewnym momencie zdaję sobie sprawę, że jestem jedynym pieszym na ulicy Nadrzecznej, przedzielającej wielki kompleks na pół. Za to, kiedy robię zdjęcia, szybko ściągam na siebie uwagę krążących na hulajnogach Azjatów.

Obraz
© (fot. WP.PL)

Jeśli swetry, to sprzedam dziesięć

Żeby się nie wyróżniać, postanawiam również coś kupić. Ceny są atrakcyjne: swetry męskie kosztują po 20-25 zł, buty zimowe 30-35 zł. Ale nikt tu nie chce sprzedać jednej, czy nawet kilku sztuk. Rozmowa zawsze zaczyna się od co najmniej dziesięciu. Cóż, tyle swetrów jest mi niepotrzebnych, więc w końcu zadowalam się paczką skarpet z (rzekomo) tureckiej wełny.

Próbuję podejrzeć jakąś większą transakcję, ale z pewnym zaskoczeniem odkrywam, że w halach prawie nie widać klientów. Ci, którzy są, włóczą się niczym turyści. Przygotowane dla nich wielkie metalowe wózki stoją puste. Gdzie są w taki razie ci wszyscy ludzie, którzy upychają paczki do bagażówek? Niewykluczone, że robią interesy na zapleczu. Setki, tysiące kramów ustawionych wzdłuż wielokilometrowych alejek, to bardziej okna wystawowe, niż miejsce zawierania transakcji.

Wietnamczycy, Chińczycy, Turcy

Wielki kompleks położony pomiędzy Drogą Krajową nr 7 oraz właściwą wsią Wólka Kosowska, jest podzielony (nie wiem - oficjalnie, czy też nie) na trzy sektory. Przybysz od razu może poznać w czyjej strefie się znajduje, chociaż z zewnątrz wszystkie hale wyglądają podobnie, a pilnują ich wyłącznie polscy ochroniarze.

Obraz
© (fot. WP.PL)

W środku różnice są oczywiste. W tureckiej części asortyment wykracza poza standardową dla Wólki odzież, jest więcej polskich pracowników, a znaczna część kramów przypomina normalne sklepy. Panuje też względny porządek.

Znacznie bardziej zaniedbana jest strefa chińska, miałem też wrażenie, że jest w niej mniej klientów. Najgwarniej i najciekawiej jest u Wietnamczyków. Tam, w sklepach zamiast ponurych panów (jak to bywa u Turków) witają klientów całe rodziny - łącznie z dziećmi. Kiedy tylko zatrzymuję się na chwilę, Wietnamczycy obstępują mnie, zachwalając swoje produkty. Posługują się bardzo łamaną polszczyzną, ale nie tak trudno ich zrozumieć. Obie strony zawsze mogą się wspomagać gestykulacją...

A co właściwie sprzedawane jest w Wólce Kosowskiej? Odzież, odzież i jeszcze raz odzież. I bynajmniej nie podróbki znanych marek, jak można by się spodziewać, słuchając o kolejnych górach fałszywek rekwirowanych w Wólce przez celników i Straż Graniczną. Handel tego typu towarem odbywa się pod osłoną nocy. W dzień stoiska wypełnione są ubraniami niemarkowymi, które co prawda starają się gonić za obowiązującymi trendami, ale ich jakość pozostawia wiele do życzenia.

Niezbyt modny towar plus konieczność zakupu hurtowego sprawia, że w Wólce nie pojawiają się już prawie klienci z pobliskiej stolicy. Wszyscy Warszawiacy, z którymi rozmawiałem na temat azjatyckiego centrum handlowego, przyznawali, że kiedyś tam robili zakupy, ale z czasem przestali zaglądać między wietnamskie stoiska.

Nie dziwię im się. Jeśli nie prowadzi się sklepu z odzieżą w jakimś małym mieście, to tak naprawdę nie ma po co do Wólki przyjeżdżać. Chyba, że ktoś chce spróbować wietnamskiego jedzenia - naprawdę świetnego, mimo ostatnich kontrowersji - lub po prostu pozwiedzać to zadziwiające miejsce.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (281)