Doić cepra, czyli biznes po góralsku. Gościnność i folklor przegrały z dutkami

Podhalańscy górale do niedawna znani byli ze swojej gościnności i bogatego, oryginalnego folkloru. Do niedawna. "Nic tylko dutki i dutki. Skubią nas na każdym kroku. Normalnie bankomat na nogach" - mówi turysta. Coraz częściej słychać głosy rozczarowanych Zakopanem.

Doić cepra, czyli biznes po góralsku. Gościnność i folklor przegrały z dutkami
Źródło zdjęć: © wp.pl | Witold Ziomek
Witold Ziomek

05.08.2018 | aktual.: 28.08.2018 12:35

Środek letniego sezonu, Zakopane pęka w szwach. Nad bazarem pod Gubałówką unosi się zapach sera, dymu z grilla i potu setek ludzi przemierzających trasę w górę i w dół. Specyficzna mieszanka. Oprócz języka polskiego słychać m.in rosyjski i niemiecki. Nieco wyżej, na turystów czekają dorożki. Cena przejazdu od 30 do 50 złotych. Zależy od tego, jak dobrze się turysta targuje. Choć to oficjalnie niedozwolone, po Krupówkach przechadzają się misie. Cena za zdjęcie z pluszakiem - 10 złotych.

- Zapraszam na oscypka! - przekrzykują się sprzedające sery góralki. Najmniejszy serek kosztuje około złotówki. Większy już 10 zł. Słowo "oscypek" na opisach produktów pojawia się jednak rzadko. - Żeby był prawdziwy oscypek, z certyfikatem, to musi mieć minimum 60 proc. mleka owczego - tłumaczy mi sprzedająca sery góralka. - A taka owca, mała kuleczka, to ile ona tego mleka da? To, co tu można kupić, to są w większości z mleka krowiego, albo mieszane. Ale jak pan chce, to ja mam taki prawdziwy oscypek z certyfikatem. 35 złotych - mówi. I sprawdza, czy jestem chętny. Dziękuję.

Obraz
© WP.PL | Witold Ziomek

Wzdłuż całych Krupówek stoją stragany z pamiątkami i zabawkami. Drewniany domek-skarbonka - 20 złotych. Poduszka w kształcie owcy - 35 złotych. Plastikowy wiatraczek - 2 złote. Drewniana ciupaga, królowa pamiątek - 15 złotych. Chętnych nie brakuje.

- Spływ Dunajcem! Zapraszam na spływ Dunajcem - krzyczą agenci turystyczni. W kółko, na całe gardło. Koszt jednodniowej wycieczki - 90 złotych.

Na ogromnym szyldzie jednego z pobliskich sklepów napis - LIKWIDACJA. Przecena - 50 proc.". - Ten sklep się tak od pięciu lat likwiduje - śmieje się sprzedawca serów. - Klientów ma tyle, że się chyba nie zlikwiduje.

- Doją kasę? No pewnie, że doją, a co mają robić? Oni żyją z turystów - mówi Krzysztof, którego spotykam w kawiarni na Krupówkach. Do Zakopanego jeździ regularnie, od 35 lat. - A że się dajemy robić na najbardziej prymitywne sztuczki, na plastikowy chłam, to już jest nasza, ceprów, wina. Jakby ludzie nie kupowali, to by tego nie było. Zresztą, Krupówki się powoli cywilizują. Pan pojedzie na Gubałówkę. Tam jest dopiero hardkor.

Jadę.

Szlak prywatny

Gubałówka to jeden z najważniejszych punktów widokowych w Zakopanem. Góra ma niewiele ponad kilometr wysokości, na szczyt można się dostać kolejką lub pieszo. Wjazd trwa ok. 3 minut, kosztuje 15 złotych w jedną stronę. Wybieram opcję spacer. Po lewej stronie toru kolejki zaczyna się tzw. skrót, prowadzący do szlaku na górę. Większość turystów chodzi właśnie tędy. Droga zajmuje około pół godziny. Dla niewprawnego turysty, szlak miejscami może być dość męczący.

Obraz
© WP.PL | Witold Ziomek

Zanim się rozpędzę, muszę... płacić. Od początku lipca, za wejście na górę na własnych nogach, trzeba zapłacić. 3 złote za przejście w dwie strony. Przy wejściu stoi budka, w niej kasa fiskalna i bilety, które sprzedaje grupa młodzieży. - Ta ziemia ma chyba ze 30 właścicieli - mówi dziewczyna sprzedająca bilety. - Pod koniec sezonu mają się po równo podzielić pieniędzmi, ale ile dziennie z tego mają, to panu nie powiem, bo nie wiem. Tak ze trzysta osób to spokojnie tędy przechodzi. My mamy 150 zł dniówki.

Obraz
© WP.PL | Witold Ziomek
Obraz
© WP.PL | Witold Ziomek

Liczeniem turystów zdobywających Gubałówkę pieszo zajmują się też Polskie Koleje Linowe. - Ustawili bramkę i liczą żeby zobaczyć, ile tracą na ludziach idących pieszo - wyjaśnia kasjerka.

O płatny szlak na Gubałówkę pytam burmistrza Zakopanego. - Wie pan, mnie, jako burmistrzowi, się to oczywiście nie podoba. Uważam, że takie szlaki powinny być bezpłatne - mówi Leszek Dorula. - Ale z drugiej strony... Ta ziemia ma właściciela. Nie mogę mu tego zabronić, to jest jego prawo. Mogę tylko zachęcać turystów do korzystania z innego szlaku, też bardzo ładnego i bezpłatnego - dodaje.

Mowa o szlaku oficjalnym, który znajduje się z prawej strony toru kolejki. Oznaczony na niebiesko jest nieco łatwiejszy, ale dłuższy i bardziej monotonny. A przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie. Też prowadzi na szczyt Gubałówki. No i jest darmowy.

Obraz
© WP.PL | Witold Ziomek
Obraz
© WP.PL | Witold Ziomek

Martwa natura z grillowaną kiełbasą

Na szczycie Gubałówki handel kwitnie. Oprócz straganów z plastikowymi zabawkami znajdziemy m.in. automaty do gier i dwie strzelnice, w odrapanych, blaszanych budkach. - W ogóle gór nie widać zza tej tandety - denerwuje się idąca obok mnie turystka.

Obraz
© WP.PL | Witold Ziomek

Kubek rozwodnionego soku pomarańczowego, dumnie nazwanego lemoniadą, to wydatek 6 złotych. Piwo jest o złotówkę droższe. Jak wiadomo, alkohol lubi towarzystwo. Kiełbasa kosztuje 15, szaszłyk 20 zł. Toaleta dodatkowo płatna. 2 zł. - Każdemu się chce siku, jak piwo wypije - mówi z rozbrajającą szczerością kasjerka. - Niby nie pieniądze, ale w ciągu dnia się trochę nazbiera - mówi.

- Czy jest drogo? No na pewno trochę drożej, niż w wielu innych miastach. Ale miejscowości typowo turystyczne mają swoje prawa i na tle kurortów, to myślę, że wcale tak źle nie wypadamy - mówi Leszek Dorula, burmistrz Zakopanego. - Niech pan porówna z cenami nad morzem.

Faktycznie, w porównaniu z nadmorskimi kurortami, Zakopane trudno uznać za "stolicę drożyzny". Za kawę (z pominięciem sieciówek) zapłacimy od 5 do 10 złotych. Piwo to wydatek rzędu 7 - 9 złotych. Za zestaw obiadowy nie zapłacimy więcej niż 25 - 30 złotych, a często zdarzają się tańsze. Turyści w górach i tak wiedzą swoje. - Ale drogo - rzucają czasami pod nosem w restauracji.

Góralu, czego ci żal?

Skrzyżowanie przy barze FIS, niedaleko dworca kolejowego. Stąd wyjeżdżają busy do Kuźnic czy Morskiego Oka. A tuż obok stoją taksówkarze. Ceny przejazdów - bardzo różne. Niekiedy nawet złotówka za każdy pokonany kilometr. Na rozkładach jazdy też nie zawsze można polegać.

- Dlaczego nie jedziemy? - pyta kierowcę busa turystka, jadąca z dziećmi pod Kasprowy. - Czekamy aż się grupa zbierze, na pusto mi się nie opłaca jechać - słyszy w odpowiedzi. - Jak się nie podoba, to wysiadać. Na piechotę możecie iść - pokrzykuje dalej. Kobieta nie wysiada.

A turyści sporo mają do zarzucenia kierowcom. I tak jeden z nich miał nakazać rodzinie z dzieckiem ignorowanie informacji TOPR. PO co? Dla pieniędzy. Podwiózł, wysadził i skasował opłatę. Niemałą. O tym, że szlak zamknięty już nie wspomniał. A paragonu oczywiście nie wydał. To sytuacja opisana przez turystę w liście wysłanym do Tygodnika Podhalańskiego i zakopiańskiej rady miejskiej. "Mieniący się góralem\, pewnie głęboko wierzący złodziej, bez skrupułów kasuje 30 zł - napisał.

Pytam burmistrza, czy może to wyjaśnić. - Nieuczciwi przewoźnicy się zdarzają, choć nie można generalizować - mówi Leszek Dorula. - Jak w Warszawie na lotnisku wsiądziemy do podejrzanej, nieoznakowanej taksówki, to też możemy zostać, brzydko mówiąc, oskubani. O tym, że takie sytuacje się czasem zdarzają wiemy i staramy się przeciwdziałać jak możemy. Uruchomiliśmy w Zakopanem komunikację miejską. Przejazd kosztuje 3 złote, a jak się ma ze sobą dowód rejestracyjny samochodu, to jest zupełnie darmowy. Chcemy pokazać niektórym przedsiębiorcom, że można prowadzić biznes inaczej i wcale na tym nie stracić - mówi.

Podobnie sprawa wygląda z parkingami. Zakopane, z racji ukształtowania terenu, ma dość wąskie drogi i niewiele miejsc parkingowych. Właściciele prywatnych parkingów kasują nieraz po kilkadziesiąt złotych za godzinę.
- Jego działka, jego prawo. Zabronić nie możemy - rozkłada ręce burmistrz. I zaprasza na miejskie parkingi. W informatorach i na stronie internetowej są dokładne mapki. - Tam pierwsza godzina kosztuje 50 groszy - reklamuje.

Góral góralowi nierówny

"Górale skubią, jak mogą", "Górale są pazerni i chamscy", "To buraki, które naciągają ludzi" - to cytaty z forów internetowych dotyczących Zakopanego.

- A wie pan, że tylko 20 proc. stałych mieszkańców Zakopanego, to rodowici górale? - mówi Leszek Dorula. - My oczywiście chętnie witamy nowych mieszkańców i z nimi współpracujemy, ale to pokazuje, jak bardzo niesprawiedliwe są takie stereotypy. Jest tu bardzo wielu ludzi gościnnych, serdecznych. Wielu zawiera z turystami długoletnie przyjaźnie. Sam pamiętam, ze jako dziecko przyjaźniłem się z osobami, które przyjeżdżały na wakacje. Cały rok na nich czekaliśmy, później my odwiedzaliśmy ich - opowiada.

- Pewnie, że zdarzają się naciągacze. Nagle zmienia się cennik i okazuje się, że pokój który zarezerwowaliśmy, kosztuje 2 razy drożej. Albo podczas posiłku wyliczony jest każdy plasterek wszystkiego. Znajomym przytrafiła się kiedyś gospodyni, która zakręcała ciepłą wodę, żeby za dużo nie zużyli - opowiada Krzysztof. - Najlepiej przed wyjazdem poczytać opinie o miejscu do którego jedziemy. Albo w ogóle jechać tam, gdzie polecają znajomi. Ja od kilku lat jeżdżę do tych samych ludzi. Są wspaniali i bardzo gościnni - mówi.

- Czy górale lubią pieniądze? A kto nie lubi! - śmieje się pani Jadwiga, rodowita mieszkanka Zakopanego. - Wie pan, na Podhalu zawsze była bieda. Ludzie to pamiętają i dzisiaj, nawet jak mają pieniądze, to cały czas boją się, że mogą je stracić - tłumaczy.

- Przykro jest czytać takie głosy krytyki, zwłaszcza, jeśli generalizują i przyczepiają łatkę całej grupie - mówi Leszek Dorula. - No ale z każdej krytyki można coś dobrego wyciągnąć i coś poprawić.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (217)