Ile może kosztować obiad nad polskim morzem? Rybka za stówkę to nic niezwykłego
Ile może kosztować obiad dla dwóch osób nad morzem? Pani Elżbieta przekonała się, że surówka może być warta 50 zł, a dwie rybki kolejne 120 zł. A to wszystko na papierowym talerzyku. Gdy kobieta zobaczyła rachunek po prostu oniemiała.
Trudno sobie wyobrazić wakacje nad morzem bez smażonej ryby. Nadmorskie lokale przeżywają w sezonie letnim prawdziwe oblężenie. Pani Elżbieta urlopu bez rybki też sobie nie wyobrażała. W Ustce wstąpiła do jednej ze smażalni i… przeżyła szok. Głównie, gdy zauważyła cenę na paragonie i spojrzała na swój talerz.
Za ryby zapłaciła odpowiednio 56 i 66 zł. Do tego dwie surówki po 25 zł. I jeden napój - choć tutaj cena nie odbiega od standardów - za 5 zł. W sumie 172 zł za obiad w nadmorskiej restauracji. Całość podana na papierowym talerzyku, do tego plastikowe sztućce. Ot zwykły lokal nad morzem. Ale ceny dalekie od standardowych. I na dodatek jej "świeżutki turbot" wcale nie był taki świeżutki. I to właśnie kombinacja kosmicznej ceny, braku ryby w daniu i nijakiego smaku zdenerwowała klientkę.
Sezon letni to wysyp takich wpisów.
Skąd zaskoczenie ceną? Przez wagę. Praktyką wszystkich smażalni jest podawanie ceny za 100 gramów ryby lub mięsa (golonki, szaszłyka)
. Stąd w menu nadmorskiej restauracji częściej przy rybie zobaczymy 10 zł, a na rachunku wielokrotność tej kwoty. Zdziwienie może być spore. Tym bardziej, że malutka czcionka przy cenie za 100 gramów nie jest niczym wyjątkowym. To jednak tylko trik, by nie zniechęcić klienta.
W Wirtualnej Polsce udowodniliśmy, że aby więcej zarobić, niektóre smażalnie oszukują klientów na wadze ryb. Reporter WP, Klaudiusz Michalec, wybrał się do jednej z nich, by sprawdzić, czy to co jest na talerzu, zgadza się z tym, co jest na paragonie. Niestety wyniki testu pozostawiają wiele do życzenia.
Są też różne metody późniejszczego naciągania. Najczęściej zależą od tego, kiedy ważona jest ryba. Część restauracji zrobi wszystko, by na talerzy wylądowała ciężka potrawa. Jak? W rybie będzie więcej panierki niż ryby. I to właśnie ponoć przydarzyło się pani Elżbiecie w Ustce. - Musiałam zapłacić ponad 170 zł. Wróciłam głodna i wkurzona na maksa. Mam zamiar poskarżyć się do Rzecznika Praw Konsumenta - zaznacza w mediach społecznościowych. I prosi wszystkich o udostępnianie wiadomości. Przekonuje, że dostała kilka kawałków ryby w kilogramowej panierce.
A skąd cena za surówkę? Pani Elżbieta dostała jej aż kilogram. - Kto normalny nakłada kilogram surówki? Bez przesady. To jest typowy wyzysk turystów... - komentują internauci. Wpis Elżbiety roznosi się w ekspresowym tempie, głównie za sprawą serwisu Wykop.pl.
Rybę waży się czasami przed podaniem. Biorąc pod uwagę, że ostatnie godziny spędziła w wodzie, jest po prostu ciężka. Na talerzu ląduje już wysmażona i z cieniutką panierką. Klient niczego nie podejrzewa. A w cenie rybki jest sporo już dawno odparowanej wody. I to właśnie druga metoda. O tym, że problem jest realny świadczą komentarze pod wiadomością Elżbiety. Pojawiają się tam opisy smażalni od Gdańska po Świnoujście - i niestety bardzo podobne metody wyciągania od turystów jak największych pieniędzy za zwykłe dania.
Problem dużej ceny można rozwiązać tylko w jeden sposób - zapytać przed zamówieniem o to, jak duże są porcje i samemu przekalkulować, ile trzeba wydać. Pani Elżbieta skarży się również na smak i sposób przygotowania potrawy, ale to już zupełnie inna kwestia. Wpadki można uniknąć przeczesując internetowe komentarze na stronach lokali.
Część internautów zwraca uwagę, że ryb w Polsce nad morzem się nie je. - Nie jedz ryb nad morzem - podkreśla pani Agnieszka.
Jak już pisaliśmy w Wirtualnej Polsce, myli się ten, kto uważa, że reklamacji podlegają tylko wadliwie działające przedmioty, np. przemakające buty czy psujący się sprzęt elektroniczny. Na dokładnie tych samych zasadach możemy reklamować również usługi: miała być muzyka na żywo, a zespół puszczał nagrania z płyty; klientka chciała przeistoczyć się w zmysłową blondynkę, a ma na głowie włosy w kolorze jajecznicy; klient zażyczył sobie, by na przyjęciu w restauracji podawano dania kuchni włoskiej, a królował schabowy. To wszystko przykłady źle wykonanych usług. Reklamować można również potrawy w restauracjach - gdy nie mają zadeklarowanych składników lub wyglądają zupełnie inaczej niż miały.
Restaurator, kosmetyczka czy zespół muzyczny to przedsiębiorca, nie może więc tłumaczyć się tym, że nie mają do niego zastosowania przepisy Kodeksu cywilnego czy ustaw konsumenckich. Co za tym idzie: nie może odmówić przyjęcia pisma reklamacyjnego ("proszę pani, ja prowadze ten zakład od 30 lat, nie mogłam się pomylić"), a jeśli w terminie 14 dni nie ustosunkuje się do reklamacji, przyjmuje się, że zgodził się spełnić żądanie klienta.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl