Ekstremalnie i z pasją – tylko taka praca ma sens

Nie walczą z toksycznym szefem, nieuprzejmym klientem, słupkami sprzedaży. Ich przeciwnicy to minus (albo plus) 50 stopni, węże, jaguary, śnieżna ślepota, 50 kg sprzętu na plecach

Ekstremalnie i z pasją – tylko taka praca ma sens
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos

20.09.2011 | aktual.: 20.09.2011 12:43

Siedzenie za biurkiem nie jest dla nich. Warunki, w których pracują, sięgają trudnych do wyobrażenia ekstremów. Wybrali swój zawód, powodowani pasją, zamiłowaniem do ryzyka, chęcią przeżycia czegoś, co podniesie poziom adrenaliny. A czasem – nie mieli po prostu innego wyjścia. Dla przewodników z krajów Azji czy Afryki jedyną alternatywą jest bieda.

W Himalajach tłok

Tragarze wysokogórscy są kojarzeni przede wszystkim z najwyższymi górami świata, Himalajami. Zamieszkali w nich Szerpowie zrośli się z tym zawodem tak bardzo, że nazwa „Szerpa” jest już traktowana jako synonim tragarza.

Laicy sądzą, że umiejętność poruszania się po graniach i przełęczach wyssali z mlekiem matki. To jednak nie jest prawda. Szerpowie do zawodu tragarza wysokogórskiego byli przyuczani przez alpinistów z Europy. Ci, którzy zdecydowali się na uprawianie tego zawodu, zostali objęci zasadami Himalayan Clubu już w latach 30. XX wieku. Werbowano ich, uczono posługiwać się sprzętem, rejestrowano, załatwiano pracę u himalaistów. Tych zaś było coraz więcej. Spektakularnym potwierdzeniem rosnących umiejętności Szerpów było zdobycie przez Tenzinga Norkeya wraz z Edmundem Hillarym szczytu Mount Everestu w 1953 roku.

Naturalnie Szerpowie nie mieliby pracy, gdyby nie tłumy amatorów wspinaczki z USA i Europy. Everest tylko jednego dnia, 22 maja 2003 roku, w 50 lat po dziewiczym wejściu na szczyt, zdobyły… 103 osoby. Na szczycie był taki tłok, że konieczne stało się kierowanie ruchem. Wejście na „górę gór” ze śmiertelnie niebezpiecznej wyprawy zmieniło się w komercyjną rozrywkę. Chętnych do zdobycia góry nr 1 nie brakuje. Tym samym nie brakuje też pracy dla tragarzy. *Bakterie gorsze od bestii *

Być może cięższa i związana z jeszcze bardziej ekstremalnymi doznaniami jest praca przewodnika w tropikalnej dżungli. Ze wspomnień podróżników wyłania się obraz przygotowanego na wszystko tubylca. Często byłego wojskowego, który po odejściu z armii wybrał sobie ten lżejszy sposób na życie.

Dżungla bywa niebezpieczna, panują w niej specyficzne warunki. Jednak często największym zagrożeniem jest drugi człowiek. Dowodem na to może być dramat polskiego małżeństwa, zabitego przez Indian w maju tego roku.

Według opowieści samych przewodników, o niebezpieczne spotkanie z mieszkańcami dżungli wcale nie jest łatwo. Trzymają się oni z daleka i nie zaczepiani nie atakują. Dżungla to nie zoo. Drapieżnik może np. zostawić w spokoju śpiącego turystę, gdy wyczuje od niego… zapach alkoholu. Dla potrzeb ekip filmowych przewodnicy muszą niekiedy łapać zwierzęta wcześniej i wypuszczać je z worków oraz klatek tuż przed nosem filmowców.

Większe zagrożenie od jaguarów czy anakond stanowią bakterie. Przewodnik przypomni turyście, żeby nie pił nieprzygotowanej wody i dbał, by mieć zawsze suche skarpetki. A w razie ukąszenia przez węża znajdzie roślinę, która opóźni działanie jadu. Dzięki temu wzrośnie szansa na dotarcie do miejsca, gdzie można będzie zrobić zastrzyk.

Taniec z pingwinem

Do ekstremalnych można też zaliczyć pracę na stacji badawczej, jeśli znajduje się ona w pobliżu bieguna północnego lub południowego. Temperatura? Bagatela: może być i o 90 stopni niższa niż w dżungli. W tropikach - +40, na Antarktydzie 50 poniżej zera.

Żeby podjąć pracę na stacji polarnej, wcale nie trzeba być naukowcem. Stacje, oprócz oceanografów czy glacjologów, potrzebują też przecież kucharzy, magazynierów, kontrolerów żywności, lekarzy, elektryków, a nawet fryzjerów. A także specjalistów od oprogramowania komputerowego. Nie każdy jednak nadaje się do pracy w takich warunkach. Długie miesiące w śnieżnej pustce, w małym środowisku, w kieracie codziennych zajęć. Dlatego kandydat musi być zdrowy fizycznie i psychicznie, mieć motywację do tego typu pracy. Nie może być uzależniony od alkoholu czy narkotyków.

Nie ma też co liczyć na lekką pracę. Pobyt na Antarktydzie to wyzwanie, np. dla informatyka. Ponieważ jest tam bardzo sucho, a przerwy w dopływie zasilania są na porządku dziennym, twarde dyski nie wytrzymują obciążeń.

Warto pamiętać, że pracownicy takich stacji są dosłownie odcięci od świata. Kontrakty są podpisywane minimum na kilka miesięcy – inaczej po prostu się nie da. Na polskiej stacji badawczej na Spitsbergenie do wymiany załogi dochodzi dwa razy w roku. Statek z zaopatrzeniem przywozi letnią i zimową załogę.

Pasja dobrze ukryta

Nie brak też ludzi, dla których pasją jest nie to, co na powierzchni, lecz to, co można znaleźć pod nią. Speleolodzy badający jaskinie zajmują się historią skał, sięgającą milionów lat wstecz, a także śladami dawnych zwierząt, jak wymarłe ok. 28 tys. lat temu niedźwiedzie jaskiniowe.

Penetrowanie jaskiń to zajęcie dla pasjonatów. Najgłębsze z nich, znajdujące się w Gruzji, sięgają 2 tys. m głębokości, a ich długość pozostaje nieznana. Najgłębsza w Europie jaskinia znajduje się w Austrii, jest głęboka na 1,6 tys. m i ma 50 km długości. Ale są i takie, których długość sięga 200 km. Jest co badać!

Również w Polsce, zwłaszcza południowej, speleolodzy mają pole do popisu. Tatrzańska Wielka Śnieżna ma ponad 27 tys. m długości.

Speleologia ma także swoją gałąź turystyczną. Speleolog-amator powinien skorzystać z usług przewodnika, bo w jaskini łatwo zabłądzić. Na przykład udostępniona dla ruchu turystycznego Jaskinia Mylna swoją nazwę zawdzięcza licznym odgałęzieniom i ślepym korytarzom. Ciało zaginionego w niej w 1945 roku turysty odnaleziono dopiero po dwóch latach.

Kto wchodzi do jaskini, musi pamiętać o ciepłym ubraniu, wodoszczelnym obuwiu, latarce, a także o kasku. Specjalistyczny sprzęt trzeba pozostawić speleologom. Większość odwiedzających jaskinie ma status zwykłego grotołaza, czyli amatora, wymagającego stałej opieki fachowca.

tk/MA

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)