"Emerytury matczyne to oddanie elementarnej sprawiedliwości". Bartosz Marczuk dla money.pl

- Nikt nie zrobił dla systemu emerytalnego więcej niż Mamy, które urodziły i wychowały liczne potomstwo. Dobrze, że wreszcie nie będą za swój trud skazane na stare lata na życie bez grosza - pisze w komentarzu dla money.pl Bartosz Marczuk, wiceprezes Polskiego Funduszu Rozwoju, były wiceminister rodziny.

"Emerytury matczyne to oddanie elementarnej sprawiedliwości". Bartosz Marczuk dla money.pl
Źródło zdjęć: © East News
Bartosz Marczuk

Kodeń, wieś na naszych wschodnich rubieżach. Miejsce kultu Matki Boskiej Kodeńskiej. Rzut kamieniem do granicznego Bugu, za rzeką jest już Białoruś. Jestem tu latem 2018 r. – po części służbowo, po części prywatnie. Odwiedzam Rodzinę. Rodzinę niezwykłą, bo 16-osobową. Pani Maria urodziła i wychowała 14 dzieci.

Ktoś zaraz zakrzyknie: cóż to za patologia! Nic z tych rzeczy. Wszystkie dorosłe dzieci, a jest ich 11, pracują w Polsce, mają wyższe lub średnie wykształcenie. Z młodszych: jedno chodzi do gimnazjum, dwoje studiuje. Czyli Pani Maria z mężem, który całe życie pracował, zapewnili naszej Ojczyźnie 14 obywateli, podatników, płatników składek ZUS. I co z tego ma w zamian na stare lata, indywidualnie Pani Maria, która z racji obowiązków rodzinnych nie pracowała zawodowo? Nic.

Tak przynajmniej było do tej pory. Bo lada dzień to się zmieni. Dzięki uchwalonej już ustawie o tzw. emeryturach matczynych, za klika lat pani Maria nie będzie skazana na życie z jednego świadczenia jej męża (czytaj: dzielenie biedy). Zyska prawo do emerytury minimalnej z ZUS lub KRUS. Obecnie wynosi ona niespełna 1000 zł do ręki. W podobnej sytuacji będą inne Mamy (ew. Ojcowie), które urodziły i wychowały co najmniej czworo dzieci. Jeśli nie uzbierają w ZUS minimum, dostaną wyrównanie do tego poziomu, a jeśli w ogóle nie mają prawa do świadczenia, otrzymają je w minimalnej wysokości.

Takie rozwiązanie jest oddaniem elementarnej sprawiedliwości tym osobom, które dla systemu emerytalnego zrobiły najwięcej jak można. A które system ten – mimo ich wkładu – całkowicie pomijał.

Dlaczego piszę, że nikt nie zrobił więcej dla systemu emerytalnego? Ponieważ bez względu na to czy jest on kapitałowy (świadczenia wypłacane są z umorzenia papierów wartościowych zebranych w czasie pracy)
czy repartycyjny (z bieżących składek pracujących), o jego kondycji w ostatecznym rozrachunku decyduje demografia.

Jeśli mamy dużo pracujących i rozwijającą się gospodarkę, to jest z czego odkupić od emerytów ich obligacje czy akcje. Jest też z czego wypłacać świadczenia. Jeśli mamy demograficzny kryzys - system emerytalny choruje. I to ciężko.

Dobitnie pisze o tym prof. Marek Góra w książce "System emerytalny”: "Przyszli emeryci zawsze będą konsumować to co wyprodukuje kolejne pracujące pokolenie. Wypłata emerytur jest zawsze – niezależnie od typu systemu emerytalnego – transferem od obecnie pracujących, w więc zarabiających i płacących składki, do emerytów, którzy nie produkują, ale konsumują część produktu wytworzonego przez pokolenie pracujące".

Jak w takiej sytuacji ma się czuć Pani Maria, która do tej pory miała nie otrzymać nic z systemu emerytalnego utrzymywanego hojnie przez jej 14 jej dzieci? Nie przypuszczam, że komfortowo.

Dobrze zatem, że rząd podjął ten temat, a Sejm uchwalił ustawę o emeryturach dla rodziców, podnoszących ogromny trud wychowania licznego potomstwa. I nie chodzi tu o żadne extra duże pieniądze, ale o świadczenie na poziomie minimum.

Przy tej okazji kontrowersje budzi fakt, że takich extra pieniędzy nie otrzymają Mamy licznego potomstwa, które pracowały i wypracowały sobie własne świadczenie. Tyle, że one już je mają. Mają zatem z czego żyć. A te, które nie były aktywne zawodowo mimo, że urodziły dużo dzieci, nie mają nic. Chodzi tylko o to, by nie zostawić ich bez grosza. I tak należy czytać to świadczenie – nie jako extra dodatek, ale zapewnienie minimum do przeżycia.

Ojcowie tych świadczeń nie dostaną – to kolejny zarzut. Po pierwsze mogą otrzymać je w losowych przypadkach, gdy np. mama dzieci umrze, po drugie system jest tu spójny logicznie. To mama, ze względu na biologię, rodzi a potem zwykle zajmuje się dzieckiem (kwestia karmienia) i dlatego to ona zwykle nie pracuje zawodowo.

To rozwiązanie odpowiada realnie, a nie w wydumany sposób na istniejący problem społeczny. A jest nim blisko 100 tys. Mam, która wychowały liczne potomstwo, a zostały na stare lata bez zabezpieczenia emerytalnego i muszą na przykład ubiegać się o wsparcie w pomocy społecznej.

Jako obywatele nie oburzamy się gdy pomoc społeczna wypłaca pieniądze rzeczywiście potrzebującym. Tak samo nie powinniśmy się oburzać, gdy ZUS czy KRUS wypłaci niespełna 1000 zł tym Siłaczkom, które udźwignęły ciężar urodzenia i wychowania licznego potomstwa. Z korzyścią dla nas wszystkich.

_Autorem opinii jest Bartosz Marczuk, wiceprezes Polskiego Funduszu Rozwoju, odpowiedzialny za wdrożenie Pracowniczych Planów Kapitałowych. Tekst nie jest linią programową serwisu money.pl. _

emeryturyemerytury matczynezus
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (14)