Era interwencji walutowych
Od Korei Płd. po Brazylię rządy zastanawiają się, jak zahamować aprecjację swoich walut. To odpowiedź na działania państw rozwiniętych, które motorem wzrostu gospodarczego chcą uczynić eksport.
04.10.2010 | aktual.: 29.10.2010 10:24
Znajdujemy się w stanie międzynarodowej wojny walutowej. Na całym świecie waluty są sztucznie dewaluowane. To nam zagraża, uderza bowiem w naszą konkurencyjność – oświadczył brazylijski minister finansów Guido Mantega. Według niego szczególnie dojrzałe gospodarki dążą do osłabienia swoich jednostek płatniczych. Uważają to za konieczne, aby eksport stał się ich głównym motorem wzrostu, skoro roli tej nie mogą już odgrywać zadłużeni konsumenci. Także rządy, borykające się z dużymi deficytami budżetowymi, nie mogą dłużej stymulować popytu pakietami fiskalnymi.
Japonia przetarła szlak
Spiralę tzw. konkurencyjnych dewaluacji walut część ekonomistów przewidywała niemal od początku kryzysu, ale scenariusz ten znalazł się w centrum uwagi w połowie września, gdy japońskie władze zdecydowały się na pierwszą od 2004 r. interwencję na rynku walutowym. Bank Japonii dodrukował 2,1 bln jenów (równowartość 25,2 mld USD), aby zahamować aprecjację tej waluty. Od początku maja do dnia interwencji jej kurs wobec dolara skoczył o ponad 14 proc., do najwyższego poziomu od 15 lat, co ciążyło na wynikach japońskich eksporterów.
„Wznowienie interwencji walutowych przez Japonię przypuszczalnie pociągnie za sobą podobne działania innych ważnych gospodarek, gdy staną one w obliczu silnych wahań kursów swoich walut. Być może dlatego partnerzy handlowi Japonii nie skarżyli się na jej postępowanie?” – napisał na łamach „Financial Timesa” Mansoor Mohi-Uddin, główny strateg walutowy banku UBS.
Złoto beneficjentem?
Już w marcu 2009 r. próbę osłabienia franka, podobnie jak jen uważanego za bezpieczne schronienie na niepewne czasy, podjął Szwajcarki Bank Narodowy (SNB). Jego interwencje, które okazały się kosztowne, lecz nieskuteczne, nie budziły jednak wielkich kontrowersji z powodu niewielkich rozmiarów alpejskiej gospodarki.
Bardziej brzemienna w skutki jest luźna polityka pieniężna najważniejszych gospodarek, szczególnie programy skupu aktywów za dodrukowane pieniądze (QE), które prowadziły m.in. banki centralne USA i Wielkiej Brytanii. Analitycy oczekują, że Rezerwa Federalna wkrótce wznowi te działania. – Deprecjacja waluty może nie być ich zasadniczym celem, ale oba kraje z pewnością doceniłyby ją jako korzystny efekt uboczny – wskazuje Jonathan Loynes, ekonomista z Capital Economics.
Ten tani pieniądz w dużej mierze trafia na rynki wschodzące, gdzie stopy procentowe i tempo wzrostu gospodarczego są znacznie wyższe niż na Zachodzie. Jak oceniają analitycy banku Goldman Sachs, ten strumień kapitału sięga obecnie rekordowych 575 mld USD w przeliczeniu na rok. Jego następstwem jest silna aprecjacja walut państw rozwijających się.
Południowoafrykański rand od marca 2009 r. umocnił się wobec dolara o 51,5 proc., brazylijski real o 44,6 proc., a południowokoreański won o 39,5 proc. Państwa te, podobnie jak Indonezja czy Kolumbia, rozważają przyjęcie lub zaostrzenie kontroli przepływów kapitałowych. – Ryzyko wprowadzenia takich obostrzeń rośnie. Banki centralne z państw wschodzących staną się mniej tolerancyjne wobec aprecjacji walut, gdy ożywienie w handlu wyhamuje – oświadczył Bhanu Baweja, strateg walutowy z UBS.
Według Drausio Giacomellego, analityka Deutsche Banku, większość banków centralnych będzie jednak preferowała skup dolarów zamiast ograniczania napływu kapitału. Ta druga strategia może bowiem utrudnić rządom dostęp do rynków kapitałowych.
– Będziemy skupować cały nadmiar dolarów. Już zresztą zwiększyliśmy skalę tych zakupów – przyznał Mantega. Także bank centralny RPA akumuluje rezerwy walutowe.
Nie wszyscy wierzą w wybuch szeroko zakrojonej wojny walutowej. Ryzyko to bagatelizowali ostatnio m.in. dyrektor zarządzający MFW Dominique Strauss-Kahn oraz amerykański sekretarz skarbu Timothy Geithner. Hossa na rynku złota, uważanego za alternatywę dla walut, może jednak wskazywać, że inwestorzy zagrożenie takie uważają za realne.
Grzegorz Siemionczyk