Google - Wielki Brat przeniósł się do internetu
Największa wyszukiwarka internetowa na świecie bez skrupułów wykorzystuje swoją pozycję - śledzi swoich użytkowników i unika płacenia podatków w Polsce. Sposób na giganta? Pospolite ruszenie jak w przypadku nc+ - radzą eksperci.
Tylko w kilku krajach na świecie - m.in. w Rosji, Chinach i Korei Południowej - Google nie udało się zdominować internetu, ale tak naprawdę we wszystkich najbardziej rozwiniętych gospodarczo państwach amerykański gigant nie ma konkurencji. Z internetowego mema wynika, że Amerykanie składają 1120 zapytań na sekundę, a w ciągu miesiąca 3 mld. Ale tak było przed kilku laty, teraz zapytań jest cztery raz więcej, szukając informacji 70 proc. mieszkańców USA, wklepuje adres www.google.com. W Europie pozycja Amerykanów jest jeszcze większa, udział w rynku przekracza 90 proc.
Według danych Megapanelu PBI Gemius w marcu z witryny google.pl skorzystało 14,4 mln Polaków, czyli 72 proc. internautów. Najgroźniejszy konkurent - bing.com od Microsoftu mógł pochwalić się 10,3 proc. zasięgu, czyli 2,1 mln użytkowników. Wyszukiwarki Yahoo, Wirtualnej Polski i Onetu mają od 2 do nieco ponad 4 proc. zasięgu.
Przewaga na rynku wyszukiwarek oznacza dla Google wymierne korzyści finansowe. "Monopol na kierowanie ruchem w sieci to jak prawo do pobierania myta na jedynym moście. Tyle, że nie płacą internauci, lecz ci, którym na internautach zależy - reklamodawcy" - pisał obrazowo dziennikarz "Polityki". Czy rzeczywiście amerykański koncern ma w Polsce monopol na rynku reklamy internetowej?
- Google to jedyne rozwiązanie na rynku, które próbuje agregować ruch reklamowy i kierować ofertę do obu stron - popytu i podaży miejsca reklamowego w internecie - mówi Robert Kroplewski, ekspert Instytutu Sobieskiego. Jego zdaniem trudno jednak mówić o monopolu. - Na pewno jest to podmiot dominujący, ale istnieje bardzo dużo rozproszonych usług reklamowych. Wydawcy stron internetowych często próbują pozyskiwać reklamy samodzielnie.
Zdaniem eksperta polski rynek reklamy internetowej nie jest jeszcze dojrzały, ale nawet dalszy jego rozwój raczej nie zagrozi pozycji Google.
- W Polsce nie widzę dla Google realnego konkurenta - mówi Kroplewski. - Gdzieś w poprzek ze swoimi działaniami idzie Facebook, który też gromadzi usługi reklamowe, ale jeszcze nie taką skalę.
Wujek Samo Zło?
Jak donosi "Polityka" udział Google w polskim rynku reklamy internetowej ocenia się na 700 mln zł rocznie. Tymczasem z raportu finansowego za rok 2011 wynika, że polskie przedstawicielstwo - Google Sp. z o.o. miało 139 mln zł obrotu i 16 mln zł zysku. Koncern większość obrotów księguje bowiem poza naszym krajem.
Taka praktyka, choć często spotykana wśród międzynarodowych korporacji, z pewnością nie jest korzystna dla Polski. Pieniądze płacone przez polskich przedsiębiorców za reklamy są bowiem transferowane za granicę, a podatki od tych kwot nie trafiają do polskiego budżetu.
Działalność Google budzi też wątpliwości z punktu widzenia praw autorskich. Przedstawiciele mediów argumentują, że wyszukiwarka zarabia na treściach wyprodukowanych przez kogoś innego i tym samym narusza prawa autorskie. Niektóre państwa stanęły po stronie wydawców. Przykładowo Niemcy nakazały płacić za wyświetlanie fragmentów produktów prasowych.
Fakt, że Google próbuje omijać lokalne regulacje nie zawsze jednak jednoznacznie zasługuje na potępienie. W 2010 r. firma odstąpiła od współpracy z chińskim rządem i skończyła z cenzurowaniem internetu dla mieszkańców Państwa Środka. Rok temu pojawiły się też informacje, że wyszukiwarka podpowiada internautom terminy, które pomagają wyprowadzić w pole rządową cenzurę.
Chcącemu nie dzieje się krzywda
Z punktu widzenia polskiego internauty najwięcej wątpliwości budzi zbieranie przez Google informacji na temat użytkowników. Korzystając z danych na temat historii wyszukiwania i odwiedzanych stron, Google jest w stanie zaoferować dotarcie do ściśle określonego "targetu". To bardzo atrakcyjna oferta dla reklamodawców, ale oznacza zarabianie na naszej prywatności. Jedną z bardziej kontrowersyjnych treści jest np. analizowanie przez google'owskie roboty treści e-maili w ramach poczty Gmail.
- Jest taka stara zasada prawa "chcącemu nie dzieje się krzywda - mówi Kroplewski. - Korzystając z usług Google wyrażamy zgodę na gromadzenie danych.
Ekspert zwraca też uwagę, że informacje zbierane przez amerykańską firmę są opracowywane tematycznie i statystycznie, a nie personalnie. - Google próbuje panować nad rynkiem, agregować dane i skutecznie kierować ruchem - wyjaśnia.
Co więcej zdaniem Kroplewskiego Google nie stanowi wyjątku. - Generalnie istnieje praktyka przyciągania klienta i nakłaniania go do wyrażenia zgody na świadczenie usług drogą elektroniczną. Każdy serwis zachowuje się podobnie - mówi.
Jeśli nie Google, to co?
Alternatywą dla największych komercyjnych serwisów są inicjatywy, które deklarują szczególną wrażliwość na kwestie prywatności. Przykładem może być wyszukiwarka internetowa DuckDuckGo.com, która zapewnia, że nie zapisuje danych o użytkownikach i wszystkim prezentuje takie samy wyniki wyszukiwania. Jednak jak podkreśla Kroplewski, tego typu projekty nie mają na razie wymiaru masowego. W pewnym sensie jesteśmy więc skazani na Google, ale nie oznacza, że jesteśmy bezbronni.
- Jeśli zauważymy, że Google narusza naszą prywatność mamy prawo zawiadomić GIODO czy prokuraturę - radzi Kroplewski. - Możemy też nie korzystać z produktów Google albo wycofać zgodę na wykorzystywanie naszych danych.
Zdaniem eksperta siłą, która może wpłynąć na zmianę kontrowersyjnych praktyk koncernów internetowych są protesty i petycje podpisywane przez użytkowników. Przykładów sukcesu takich akcji nie trzeba zresztą szukać daleko.
- Podczas fuzji platform cyfrowych i powstania nc+ narodził się ruch konsumencki i zadziałał - przypomina Kroplewski.
_ Do czasu publikacji artykułu polski oddział Google nie udzielił odpowiedzi na nasze pytania. _