Gorszy sort na sklepowych półkach. Kolejne kraje mają dość
Kto nigdy nie spotkał się z opinią, że "chemia z Niemiec" czyści lepiej, niż ta dostępna w Polsce, ręka do góry. Okazuje się, że takie spostrzeżenia mają nie tylko Polacy. Problem dostrzegła już Bruksela, ale w naszym kraju nadal brakuje pieniędzy na porządne testy konsumenckie.
Jak Polska szeroka, na każdym bazarze jest przynajmniej jedno takie stoisko. Niemieckie proszki do prania, płyny do płukania czy mleczka do szorowania można kupić też z obwoźnych stoisk albo w wyspecjalizowanych sklepach.
To nie tylko polski problem. We wtorek litewska Państwowa Służba Kontroli Żywności i Weterynarii opublikowała wyniki badań, z których wynika, że 23 z 33 zbadanych produktów znanych marek nabytych na Litwie i w Niemczech różnią się składem, smakiem i kolorem. Czy ktoś ma wątpliwości, które artykuły były lepsze? - Skład artykułów spożywczych sprzedawanych na Litwie jest gorszy - mówi litewski minister rolnictwa Bronius Markauskas.
Zobacz też: Polski grill najtańszy w Unii Europejskiej
Tym samym Litwa dołączyła do innych państw z naszego regionu, które przebadały produkty dostępne w sklepach na swoim terenie. Zrobiły to już Bułgaria, Słowenia, Czechy, Węgry, a w najbliższym czasie wyniki ma opublikować także Chorwacja.
W Polsce badania porównawcze prowadzi m.in. Fundacja Pro-Test. Poddała im właśnie proszki do prania. - Oddaliśmy do laboratorium proszki tych samych producentów sprzedawane na różnych rynkach - wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską Joanna Wosińska z Pro-Test. - Okazało się, że niektóre różnice widać na pierwszy rzut oka, nawet przed przeprowadzeniem badań - dodaje.
Te różnice dotyczyły przede wszystkim składu i dawkowania. Proszku z niemieckiego sklepu można użyć znacznie mniej niż polskiego. Dla przykładu: robiąc pranie w Polsce, Czechach, Słowenii, Rumunii czy na Węgrzech, musielibyśmy nasypać do pralki 100 g proszku Ariel. Francuzi czy Belgowie potrzebują 95 g, a Niemcy - 75 g. Podobnie w przypadku proszku Persil.
- Okazało się też, że zachodnie proszki są delikatniejsze dla tkanin, niż te sprzedawane w Polsce - mówi Joanna Wosińska. Zastrzega jednocześnie, że to badania sprzed kilku lat. Nowszych niestety nie ma.
Rzeczniczka Federacji Konsumentów Longina Lewandowska-Borówka tłumaczy, że na duże, szeroko zakrojone badania konsumenckie po prostu brakuje pieniędzy. - Takie badania mają określoną metodologię, muszą też być niezależne, czyli nie mogą być prowadzone przez żadnego z producentów - wyjaśnia.
- Chcielibyśmy takie badania przeprowadzić. Ale po prostu nie ma na to środków - tłumaczy.
Problem dostrzegła Komisja Europejska. Chce opracować nowe regulacje dotyczące "podwójnych standardów jakości żywności". Mają one mieć zastosowanie przy sprzedaży artykułów spożywczych na wschodzie i zachodzie UE. Bada także skalę problemu i chce te badania zakończyć w przyszłym roku.
Twarde stanowisko wobec takich "podwójnych standardów" zajmuje unijna komisarz Věra Jourová, która w Komisji Europejskiej odpowiada za sprawiedliwość, sprawy konsumenckie i równość płci. - Widzimy rosnące niezadowolenie ludzi, którzy uważają, że muszą jechać za granicę, by kupić paluszki rybne zawierające mięso z ryby albo sok pomarańczowy zawierający pomarańcze. Frustracja narasta i powinniśmy temu przeciwdziałać - twierdzi.
Jak pisze brytyjski "Guardian", różnice w takich samych produktach na różnych rynkach zauważono dotąd w przypadku takich gigantów jak Lidl, Pepsi, Spar, Coca-Cola. W Polsce ostatnio głośno było o sieci drogerii Rossmann. Jedna z klientek zarzuciła firmie stosowanie podwójnych standardów i wysłała pismo w tej sprawie do UOKiK.
Przykłady? Mydło w płynie Isana o pojemności 500 ml kosztuje w Niemczech 2,35 zł a w Polsce 3,49 zł, mimo że to polskie ma 16 składników, a niemieckie 19. Polskie jest więc gorszej jakości a droższe. Nie inaczej rzecz się ma w przypadku peelingu kremowego Alterra i kilku innych produktów.
Tłumaczenie producentów jest na ogół podobne. Otóż różnice w produktach sprzedawanych na różnych rynkach mają być wynikiem różnych preferencji konsumentów. Rossmann natomiast tłumaczył, że w drogeriach sieci w Polsce jest znacznie więcej promocji, niż w niemieckich.