Groźne skutki walki o etat. Sądy stają po stronie pracowników, a potem każą im płacić
Pięć lat mężczyzna zatrudniony do pracy w recepcji ministerstwa kultury miał umowę-zlecenie. W walce o umowę o pracę poszedł do sądu. I wygrał. Tyle że ministerstwo też poszło do sądu. I też wygrało.
20.06.2018 08:03
Sprawę byłego już pracownika resortu kultury opisuje w środę "Gazeta Wyborcza". Mężczyzna pracował w recepcji ministerstwa w latach 2010-2014. Miał umowę-zlecenie. Kiedy odszedł z pracy, poszedł do sądu. Chciał powalczyć o to, żeby wymiar sprawiedliwości uznał jego obowiązki za takie, które kwalifikują się na umowę o pracę.
Sąd stanął po stronie pracownika i kazał ministerstwu rozliczyć się z byłym pracownikiem tak, jak przy umowie o pracę. Chodziło między innymi o wypłatę zaległych premii regulaminowych, a także zapłacenie składek ZUS i podatków.
Ministerstwo zapłaciło i też poszło do sądu. Uznało, że skoro musiało wypełnić swoje obowiązki w związku z zatrudnieniem na umowę o pracę, to to samo dotyczy byłego pracownika. Dla mężczyzny oznacza to konieczność opłacenia swojej części składek na ZUS i podatku dochodowego. W sumie 11 tys. zł.
Zobacz też: Etatowcy dostaną wyższe emerytury niż pracujący na umowach cywilnych. Różnica wyniesie kilkaset złotych
Niedawno zapadł wyrok w tej sprawie. Sąd stanął po stronie ministerstwa. "Ustalenie stosunku pracy pociąga za sobą wszelkie tego konsewkwencje" - napisał w uzasadnieniu.
To nie pierwszy taki wyrok - pisze "Wyborcza". I przypomina sprawę byłej pracownicy TVP, która również sądziła się o umowę o pracę, a potem żałowała. Sąd stanął bowiem po jej stronie i uznał, że powinna pracować na etacie, co również oznacza, że musi opłacić zaległe składki. Łącznie uzbierało się 69 tys. zł. - Gdybym wiedziała, że tak to się skończy, nigdy nie poszłabym do sądu pracy po etat - przyznała.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl