Historia "upadku" Tesco. Co w tym biznesie poszło nie tak?

Z handlowej mapy Polski zniknie kolejna sieć. Tym razem padło na Tesco – brytyjski biznes, który nie zrozumiał nadwiślańskiego rynku, popełniał błąd za błędem i nie dał rady się przystosować. Wkrótce sklepy będą działać już pod szyldami Netto.

Historia "upadku" Tesco. Co w tym biznesie poszło nie tak?
Źródło zdjęć: © money.pl
Konrad Bagiński

18.06.2020 12:21

- Informacje o możliwych zmianach w działalności Tesco w Polsce funkcjonowały w przestrzeni publicznej od kilku lat. Sytuacja ta wpisuje się w ogólny trend transformacji w handlu w Polsce. Segment hipermarketów od wielu lat zmniejsza udział w handlu detalicznym. Jest to w dużym stopniu spowodowane zmianami postaw konsumenckich. Klienci coraz częściej skłaniają się w stronę mniejszych formatów, gdzie mogą zrobić zakupy szybciej i wygodniej – mówi w rozmowie z WP Finanse Maciej Ptaszyński, prezes Polskiej Izby Handlu.

W historii polskiego Tesco szczególnie jeden moment zaważył na całym biznesie. To odejście prezesa Ryszarda Tomaszewskiego. Pracował w tej spółce dwie dekady, przez 9 lat szefował polskiemu oddziałowi. Tomaszewski był pierwszym Polakiem, który wspiął się tak wysoko w strukturach brytyjskiej firmy. Ba, jednym z niewielu nie-Brytyjczyków, który prowadził regionalny oddział koncernu. Tomaszewski zrezygnował w 2015 roku i wtedy zaczął się powolny rozkład polskiego Tesco.

Renata Juszkiewicz, szefowa Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji przypomina jednak, że na naszym rynku zaszły potężne zmiany, które przyczyniły się do kłopotów Tesco.

- To był długi proces. Od dłuższego czasu największe problemy mają sklepy o największych powierzchniach. Mamy bardzo silną pozycję sieci dyskontowych i franczyzowych. Przyzwyczajenia zakupowe Polaków w ciągu kilku lat mocno się zmieniły. Kiedyś domeną sklepów wielkopowierzchniowych były weekendowe i niedzielne zakupy, przy zakazie handlu w niedzielę stały się one niemożliwe – mówi Renata Juszkiewicz w rozmowie z WP Finanse.

Dodaje, że Polacy mają obecnie taką różnorodność i bliskość formatów handlowych, że nie muszą szukać czasu na wyjazdy na zakupy do dużych supermarketów. Mogą kupić to samo po drodze z pracy do domu, na szybko.

- To nie jest kwestia złej strategii, zmieniła się po prostu struktura polskiego handlu i przyzwyczajenia Polaków - podsumowuje Juszkiewicz.

Również Maciej Ptaszyński uważa, że obecnie kluczowe segmenty dla rynku detalicznego to przede wszystkim sklepy osiedlowe, które nie odbiegają różnorodnością asortymentu od hipermarketów i dają nieporównanie większą wygodę robienia zakupów.

- Dyskonty, także ważny gracz rynkowy, które nie mogą równać się zakresem asortymentu z małymi sklepami, stanowią zagrożenie konkurencyjne dla hipermarketów. Od kilkunastu lat obserwujemy stopniowe zmniejszanie się udziałów rynkowych hipermarketów oraz znikanie lub łączenie się kolejnych sieci – mówi nam Ptaszyński.

Dodaje, że dodatkowym czynnikiem wpływającym na funkcjonowanie największych formatów handlowych była pandemia koronawirusa, która sprawiła, że konsumenci zmienili znacząco swoje nawyki zakupowe - zaczęli częściej i więcej kupować w małych sklepach, które uznali za najbezpieczniejsze.

Błędy jednak były

Trudno dziś powiedzieć, czy przejście Ryszarda Tomaszewskiego na swoje (uruchomił własne biznesy) było bezpośrednią przyczyną kłopotów firmy na polskim rynku. Z pewnością swoje dołożyła brytyjska centrala, która właśnie wtedy postanowiła scentralizować zakupy. W efekcie klienci Tesco z Czech, Węgier, Słowacji i Polski dostali praktycznie ten sam asortyment. Jednak zakupy przeciętnego Polaka i Czecha, o Węgrze nawet nie mówiąc, znacząco się od siebie różnią.

- Brytyjczycy nie zrozumieli polskiego rynku. Trwali przy sklepach wielkoformatowych, chociaż było wiadomo, że lepiej sprawdzają się mniejsze placówki. Gdy zaczęli stawiać na bardziej kompaktowe formaty, było już za późno. Biedronka, Lidl czy Dino są mniejsze, są bliżej, są lepszym miejscem na zakupy niż duży sklep, w którym trudno coś znaleźć, a oferta nie jest wcale wyjątkowa – mówi w rozmowie z WP Finanse Bartosz Słupski, ekspert ds. handlu.

Dodaje, że markety Tesco mają dziś opinię przestarzałych. Od dawna nie były remontowane, próżno szukać w nich oznak nowoczesności.

Wszystko za późno

Przez ostatnie kilka lat Tesco zjeżdżało po równi pochyłej. Klienci narzekali na braki w zaopatrzeniu, nie mieli też pewności czy sklep, w którym zwykli byli robić zakupy jeszcze stoi. Za czasów prezesa Tomaszewskiego Tesco miało w Polsce ok. 450 sklepów, obecnie zostało ich niewiele ponad 300.

Najcenniejsze sklepy z sieci Tesco wyrywała konkurencja. Część placówek została przejęta przez inne marki, które – o ironio – całkiem nieźle radzą sobie w przejętych lokalizacjach.

Podobnie rzecz się miała z pracownikami. Jak podaje portal WiadomosciHandlowe.pl, ich liczba w ciągu 5 lat spadła o połowę – z 30 do 15 tysięcy. Związkowcy z zakładowej "Solidarności" narzekali przy tym na coraz większe obciążenie pracą i nie idące w ślad za tym zarobki. Słowem: ich zdaniem w Tesco zarabiało się po prostu za mało. Według ich danych pensja kasjera z półrocznym stażem równa jest pensji minimalnej. W dyskontach płaci się przynajmniej kilkaset złotych więcej.

- Od dawna było wiadomo, że Tesco jest za duże na to, żeby upaść, ale nie ma dla niego miejsca na rynku. Branża zastanawiała się, kto kupi ten podupadający biznes i co z nim zrobi. Mało kto wierzył, że Tesco da się kupić w całości, bo trzeba mieć pomysł na jego rozwój. Ostatnio głośno było o tym, że być może rząd kupi Tesco, by przerobić je na "narodową" sieć sklepów – mówi nam Słupski. Dziś wiadomo, że ten plan – o ile rzeczywiście był realny – spalił na panewce.

Za rozwój dotychczasowych sklepów Tesco weźmie się właściciel Netto.

Źródło artykułu:WP Finanse
tescotesco polskazamknięcie tesco
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (332)