Trwa ładowanie...

I po balu w Jeruzalu

Filmowcy z telewizyjnego serialu „Ranczo” skonfliktowali wieś Jeruzal, w której realizują zdjęcia. Ofiarą konfliktu prawdopodobnie padnie sklep, który pojawia się na planie, i prowadzący go detalista Andrzej Obłoza.

I po balu w JeruzaluŹródło: mat.pras.
d3q1v3o
d3q1v3o

Filmowcy z telewizyjnego serialu „Ranczo” skonfliktowali wieś Jeruzal, w której realizują zdjęcia. Ofiarą konfliktu prawdopodobnie padnie sklep, który pojawia się na planie, i prowadzący go detalista Andrzej Obłoza.

W Jeruzalu zima. Filmowcy, którzy jeszcze parę dni temu kręcili ostatnie sceny do szóstej serii telewizyjnego serialu „Ranczo”, zwinęli kable, kamery i reflektory. Reszta zdjęć w hali produkcyjnej.
Niewielki placyk w centrum wsi, coś na kształt rynku, wieje pustką. Tylko jeden z miejscowych, siedząc na słynnej ławeczce przed sklepem, szuka towarzystwa do Mamrota. Mamrota zresztą też nie ma, bo to marka stworzona na potrzeby filmu. Usiłuje częstować nielicznych przechodzących piwem. W końcu znajduje jednego chętnego. Człowiek ma pół godziny do autobusu do Mińska Mazowieckiego (w filmie pewnie jechałby do Radzynia), więc przysiada i wdają się w dyskusję.
Na filmie znają się tu wszyscy. Zdjęcia do kolejnych odcinków „Rancza” powstają w Jeruzalu od ponad siedmiu lat.
– Jedni tych filmowców lubią, inni nie lubią – mówi Hanna Gostołek, jedna z dwóch ekspedientek pracujących na co dzień w sklepie, który gra w filmie. Ci, którym przy filmie udaje się coś zarobić, bo wynajmowani są jako statyści albo pracownicy fizyczni, są dumni z tego, że to w ich miejscowości powstaje popularna produkcja. Pozostali kręcą nosami, bo to tylko kłopot. – Czasem przez trzy dni z rzędu zamykają środek wsi albo główną drogę i nie ma jak przejechać. Jak się komuś spieszy, to kłopot – dodaje Gostołek.

Sklep jak z filmu
Dawny sklep GS w Jeruzalu gra w serialu ważną rolę. To tam przy ladzie spotykają się miejscowe kobiety, wymieniając się najnowszymi wiadomościami z życia serialowych Wilkowyj. Na ławeczce przed sklepem prowadzone są zaś filozoficzne dysputy. W zimie oprócz ławeczki o jego roli przypomina tylko szyld „U Krysi”, bo w filmie właścicielką jest żona miejscowego przedsiębiorcy budowlanego Krystyna Więcławska.
Każdą zdjęciową sesję poprzedza co najmniej dzień przygotowań. We wnętrzu sklepu przestawiane są regały. Część towaru trzeba wynieść na zaplecze. – Najgorzej jest z tymi lodówkami – mówi Hanna Gostołek. – Są ciężkie, a trzeba je przesunąć na drugi koniec sali.
Potem, zazwyczaj w nocy, wszystko wraca na swoje miejsce, by następnego dnia można było znów rozpocząć sprzedaż. Pracownice sklepu narzekają, ale przestawiają meble raz w jedną, raz w drugą stronę, bo zawsze wpadnie za to dodatkowy grosz. Teoretycznie nie powinien narzekać także właściciel sklepu Andrzej Obłoza. Za każdy dzień zdjęć dostaje od filmowców 600 zł, ale jak twierdzi, straty są nieporównywalnie większe. – Filmowcy płacą tylko wtedy, kiedy wykorzystują sklep. To, że czasami przez kilka dni nie można do niego dojechać, zupełnie ich nie interesuje – mówi Obłoza. Rok temu jesienią wieś się zbuntowała. A przynajmniej ta jej część, która nic nie ma z filmu, popadła w konflikt z ekipą filmową. Na kilka dni zablokowali jedyną drogę prowadzącą do cmentarza. Działo się to tuż przed dniem Wszystkich Świętych. Ludzie wpadli we wściekłość. Stwierdzili, że tak dalej nie da się żyć. Ale protesty nie były zbyt silne, więc i wiele nie wywalczyli. Sprawa rozeszła się po kościach. Obłoza dołączył do tych
protestujących, bo i jego sklep cierpi, kiedy droga jest zamykana. I stało się to przyczyną dodatkowych kłopotów.
Popadł w konflikt z filmowcami. Ci zaś poskarżyli się do GS, do którego formalnie należy budynek sklepu. Prezes spółdzielni, która też czerpie zyski, udostępniając sklep filmowcom, nie chciał stracić dodatkowego źródła dochodu i obiecał, że sprawę załatwi. Niewiele myśląc, wypowiedział umowę dzierżawy. Wtedy jednak Obłoza zażądał zwrotu nakładów, które poniósł na doprowadzenie chylącego się ku upadkowi budynku lub przynajmniej możliwości jego użytkowania bez płacenia czynszu, tak długo jak długo rachunki nie zostaną wyrównane. Sprawa trafiła do sądu. Czeka na rozstrzygnięcie.

15 lat w Jeruzalu
Andrzejowi Obłozie niespecjalnie zależy na sklepie w Jeruzalu. Obroty są co prawda przyzwoite – 65-100 tys. zł miesięcznie, ale w okolicy dzierżawi kilka podobnych wiejskich sklepów lub jest ich właścicielem. – Też przynoszą dochód, a nie są źródłem nieustannych zgryzot – mówi.
Sklep w Jeruzalu przejął w dzierżawę 15 lat temu, ale od początku współpraca z GS nie układała się najlepiej. Wielokrotnie podnoszono mu czynsz. Przeważnie wtedy, gdy dokonał na własny koszt remontu. Z 300 zł urósł do 1500 zł. Mimo że czasy dla handlu stają się coraz trudniejsze, kierownictwo spółdzielni chciałoby czerpać z niego coraz większe zyski. – Zupełnie nie liczą się z tym, że z roku na rok spadają obroty w tego typu sklepach, a prowadzący je przedsiębiorcy muszą obniżać marże, by utrzymać klientów – skarży się Obłoza.
Kiedy przejmował sklep w Jeruzalu, była to odrapana buda, po której biegały szczury i hulał wiatr, a w czasie deszczu woda lała się z sufitu strumieniami. Przeprowadził generalny remont. Wymienił pokrycie dachu. Wstawił nowe okna. Odnowił i wymalował elewacje. Doprowadził sklep do przyzwoitego stanu. Aż za przyzwoitego. Bo kiedy w 2005 r. zapadła decyzja, że w Jeruzalu będzie kręcone „Ranczo”, a sklep zagra w nim ważną rolę, filmowcy uznali, że wygląda zbyt dobrze jak na placówkę w zapadłej wsi na wschodzie Mazowsza. – Na potrzeby zdjęć zabijano okna deskami i zakrywano część elewacji, by go oszpecić – wspomina detalista. Potem, przy kręceniu dalszych serii, przemalowano sklep na unijne kolory, bo miał być jednym z symboli cywilizacyjnego awansu polskiej wsi po przystąpieniu naszego kraju do Unii Europejskiej. Wnętrze się nie zmieniało. Teraz trzeba tylko przestawiać meble, by sala sprzedaży wyglądała na większą.

d3q1v3o

Wszystko, co potrzebne
Andrzej Obłoza handlem zajmuje się od 20 lat. Kiedy w kraju nastał wolny rynek, szukał branży, w której da się lepiej zarobić. Lata 90. to była dekada handlu. Z handlu wyrastały fortuny, od handlu zaczynało się wiele poważnych dziś biznesów. Obłoza pochodzi ze wsi, więc postawił na wiejskie sklepy. Otwierał kolejne w Mińsku, Siennicy, Cegłowie, Mrozach, Jakubowie – większych i mniejszych miejscowościach okolicznych gmin. Wszystko to były sklepy spożywcze, choć równie dobrze można by je nazwać wielobranżowymi. – Na wsi w sklepie musi być wszystko, bo kiedy rolnik potrzebuje wiadra, kawałka sznurka albo łańcucha, nie będzie przecież jeździł do sąsiedniej miejscowości – wyjaśnia swoją filozofię.
Z roku na rok biznes był coraz większy, ale organiczny rozwój nie pozwolił w porę przekroczyć masy krytycznej i osiągnąć poziomu dużych firm. Tymczasem koniunktura dla niewielkich sklepów się zmieniła. Pojawiły się super- i hipermarkety. Wszyscy się zmotoryzowali. Dziś z wyjątkiem starszych osób na wsi niemal każdy ma samochód. Po większe zakupy jeździ się do marketu, tak jak w mieście. Niewielkim wiejskim sklepom pozostało więc zaspokajanie podstawowych potrzeb i uzupełnianie codziennych braków w lodówkach klientów. Na tym trudno zbić interes.
Andrzej Obłoza w międzyczasie pozbył się dwóch sklepów. Kilka z siedmiu, które dziś prowadzi, przejął na własność. – Tak łatwiej, bo nie trzeba płacić czynszu i można swobodniej działać – mówi. Sklep w Jeruzalu też chciał przejąć na własność, ale GS się nie zgodził. Zrezygnuje z niego bez żalu. Choć jest przekonany, że to filmowcy poprzewracali w głowach kierownictwu spółdzielni. – Pewnie prędzej czy później i tak sprzedadzą komuś ten budynek, bo przecież film nie będzie kręcony w nieskończoność – mówi Obłoza. – Trudno. Mnie wystarczy, że się uczciwie ze mną rozliczą.

Rafał Pisera

d3q1v3o
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3q1v3o