Instahajs zamiast stypendium naukowego. Nowy sposób na zarabianie

Robisz fotkę, udostępniasz i zarabiasz kilkaset złotych. Tak działa biznes na Instagramie. Okazuje się, że można tam sobie nieźle dorobić nawet, gdy nie jest się znanym celebrytą. Firmy inwestują w kampanie coraz chętniej, a użytkownicy zarabiają nawet po kilka tysięcy złotych za… jedno zdjęcie. Jak dokładnie to wygląda? Nic skomplikowanego.

Instahajs zamiast stypendium naukowego. Nowy sposób na zarabianie
Źródło zdjęć: © Facebook.com
Izabela Walaszek

06.08.2017 09:24

Niedawno media informowały o tym, że Kuba Wojewódzki za zdjęcie udostępnione na jednym ze swoich profili społecznościowych może zarobić nawet pół miliona złotych. To, że celebryci za reklamy dostają spore pieniądze, nie jest już chyba dla nikogo zaskoczeniem.

Okazuje się jednak, że zarobić może każdy, kto osiągnie na swoim profilu odpowiednią liczbę obserwujących i w wystarczającym stopniu ich zaangażuje. Nie trzeba nawet specjalnie się wysilać. Firmy bardzo często same zwracają się do takich użytkowników.

Instagramowa "pensja" jak stypendium dla najlepszych

Weronika, która na swoim koncie zarabia od około roku, uzbierała 25 tys. obserwujących. Jest influencerem średniego rozmiaru. Jak sama zaznacza, wszystko zaczęło się przypadkowo - wrzuciła swoje selfie, które zebrało ponad tysiąc lajków i stwierdziła, że można to wykorzystać.

Niektóre firmy odezwały się same widząc, że wokół jej profilu zbudowała się baza wiernych odbiorców. - Kiedyś wrzuciłam zdjęcie z czekoladkami Wedla, które sobie kupiłam. Firma to zauważyła i po jakimś czasie się do mnie odezwała - opowiada.

Obraz
© Instagram.com | Weronika Murańska

Na jednym zdjęciu reklamującym daną markę jest w stanie zarobić 150-200 zł. Nie jest to dla niej główne źródło utrzymania, ale przyznaje, że to dobry sposób na dorobienie sobie. Były miesiące, że udało jej się zarobić około 500-600 zł. To jak stypendium dla najlepszych studentów na Uniwersytecie Warszawskim. W grę wchodzą również otrzymywane prezenty. Weronika opowiada, że dziewczyny często wyprzedają otrzymane od firm gadżety, co generuje dla nich dodatkowe zyski.

Obraz
© Instagram.com | Weronika Murańska

Najlepsi potrafią za jedno zdjęcie zgarnąć nawet kilka tysięcy złotych. A przecież ogarnięci instagramowicze wrzucają takich postów kilka w miesiącu. Ze strony firmy natomiast zaangażowanie kilku influencerów w swoją kampanię może oznaczać nakłady sięgające kilkunastu tysięcy.

Jak zacząć zarabiać?

Influencerem może zostać każdy, kto zbierze na swoim koncie odpowiednią ilość zaangażowanych obserwujących i będzie starannie prowadził swój profil. Na platformie indaHash, która zajmuje się kojarzeniem influencerów i zainteresowanych współpracą firm, oficjalnie trzeba mieć przynajmniej 700 obserwujących. Należy pobrać aplikację, zarejestrować się i wykonać określone zadanie. IndaHash weryfikuje nadesłane zdjęcia, a użytkownicy zarabiają. Ile?

To zależy. Od tego, jak wpływowe jest konto. Na podstawie liczby obserwujących i częstotliwości ich reakcji system automatycznie wylicza stawkę za post konkretnego użytkownika. Aktualizuje się ona wraz ze spadkiem lub wzrostem popularności i aktywności profilu.

Najczęściej influencerzy reklamują różne firmy, biorąc udział w kampaniach, które ich zainteresują. Większość z nich deklaruje, że poleca na swoim profilu tylko sprawdzone produkty.

Dlaczego firmy w to inwestują?

Od marca 2016 r. indaHash zrealizował już ponad 1000 kampanii na ponad 50 rynkach. Przychody firmy wzrosły o 1214 proc. w przeciągu roku. Z platformy korzystają w większości marki z listy Fortune 500. Kampanię robił m.in. Ibuprom, McDonald's, Crunchips czy Desperados. Ostatnio do indaHash zgłaszają się nawet banki.

Przedstawiciele indaHash zaznaczają, że zdjęcie wrzucone w odpowiednim kontekście przez zwykłego użytkownika jest bardziej autentyczne, a efekty większe niż kampania przygotowana przez firmę w mediach społecznościowych. Użytkownicy nie są gwiazdami związanymi z marką. Śledzą ich znajomi i osoby podzielające zainteresowania. Reklama wypada naturalnie i swobodnie.

Przykładem takiej kampanii jest kampania HBO - Twin Peaks. Influencerzy publikowali zdjęcia promujące zbliżającą się premierę serialu oraz udostępniali gotowe wideo ze zwiastunem produkcji. Posty cieszyły się dużym zaangażowaniem odbiorców, bo tworzyły je osoby, które były prawdziwymi fanami Twin Peaks, przez co kampania zyskała dużo większą autentyczność.

Firma może zdecydować, że swoją kampanię woli przeprowadzić za pomocą mniejszej liczby bardziej znanych użytkowników. Może też oczekiwać po takiej kampanii różnych efektów: miliona osób zasięgu, tysiąca lajków czy wyświetleń filmiku.

Po całej akcji firma ma również prawo do wykorzystania wszystkich materiałów powstałych w trakcie kampanii na swoich stronach internetowych, profilach w mediach społecznościowych czy reklamach outdoorowych. Marka Schwartz użyła zdjęć wygenerowanych przez influencerów indaHash do reklamy wyświetlanej na ekranach Picadilly Circus w Londynie.

W planach jest wprowadzenie na Instagramie obowiązku opatrzenia materiałów sponsorowanych odpowiednim oznaczeniem. To nie powinno jednak influencerom zaszkodzić. - Dobry kontent sam się obroni. Zdjęcia nadal będą tak samo atrakcyjne. Już teraz dodawane są do niektórych materiałów hashtagi sygnalizujące, że jest to materiał sponsorowany, więc nie powinno to wiele zmienić – mówi Konrad Gładkowski, Business Development Manager w indaHash.

Źródło artykułu:WP Finanse
social mediazarobkimarketing
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (117)