Jak świętowali Boże Narodzenie pracownicy w PRL‑€“u?

Handel w tamtym czasie przypominał raczej wyprawę na polowanie, niż zwykłe zakupy

Jak świętowali Boże Narodzenie pracownicy w PRL-€“u?
Źródło zdjęć: © PAP/CAF/Teodor Walczak

24.12.2013 | aktual.: 24.12.2013 13:32

W PRL, który niemało osób z sentymentem wspomina do dziś, był krajem, w którym najwięcej szans na suto zastawiony świąteczny stół niekoniecznie miał ten, kto dysponował gotówką. O możliwościach kupna nawet podstawowych produktów decydowały znajomości i układy. Były też przywileje przysługujące różnym zawodom.

Władze manipulowały nimi, starając się pozyskać przychylność różnych grup pracowniczych. W zamian oczekiwały posłuszeństwa i lojalności. Do dzisiaj wypomina się górnikom stworzone dla nich sklepy, w których kupić mogli towary nieobecne w PRL lub trudno dostępne na „zwykłym” rynku.

Handel w tamtym czasie przypominał raczej wyprawę na polowanie, niż zwykłe zakupy. W latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych toczyła się wielka batalia o wszystkie możliwe produkty, jakie my dzisiaj możemy swobodnie kupować w sklepach. Mimo tego nostalgia za Polską Rzeczpospolitą Ludową jest ciągle żywa. Komu najlepiej się żyło "za komuny" i jak pracownicy świętowali wtedy Boże Narodzenie?

*Ciasto na święta *

W PRL krajem rządziła gospodarka centralna, ceny były z góry narzucane przez państwo, co sprawiało, że na "oficjalnym" rynku nie było konkurencji. W latach sześćdziesiątych sklepy były bardzo słabo zaopatrzone, chociaż stan krytyczny osiągnięto w latach osiemdziesiątych, kiedy półki dosłownie świeciły pustkami.

12 sierpnia 1976 r. - po nieudanej podwyżce cen w czerwcu - władze wprowadziły kartki na cukier, powracając po ponad 20 latach do systemu reglamentacji artykułów powszechnego użytku. Od tego czasu ciasto na święta stało się prawdziwym smakołykiem.

Kartki na mięso

1 kwietnia 1981 r. wprowadzano kolejną reglamentację. Od tego momentu na kartki sprzedawano mięso i jego przetwory. System reglamentacji był bardzo skomplikowany. Mniej lub więcej mięsa można było kupić w zależności od wieku i rodzaju wykonywanej pracy - pracujący fizycznie mieli tu przewagę . Co więcej - przepisy określały też jakość mięsa przynależną jednej osobie - lepszych gatunkowo mięs i wędlin zawsze było jak na lekarstwo. Reglamentację mięsa zniesiono z końcem lipca 1989 r.

Walką o przetrwanie

Nie tylko mięso było na kartki. W kwietniu 1981 r. władze podjęły też decyzję o wprowadzeniu reglamentacji masła, smalcu, mąki pszennej, kaszy, płatków zbożowych, ryżu, czekolady, papierosów. Już po miesiącu do listy towarów sprzedawanych na kartki dołączył proszek do prania i mydło, w październiku dokładnie wyliczano podstawowe artykuły dla niemowląt - oliwkę i mleko w proszku dla dzieci, mleko o zawartości tłuszczu 3,2 proc. Nic dziwnego, że w latach 80. okres świąt był prawdziwą walką o przetrwanie.

Impreza po godz. 13

Na kartki był też alkohol, który dodatkowo (ten z zawartością alkoholu powyżej 4,5 proc.) można było sprzedawać dopiero po 13.00. Kto mógł, urywał się z firmy, by choć na święta móc kupić deficytowy towar. W kolejkach na długo przed godziną 13.00 stawali urzędnicy, budowlańcy, czy taksówkarze. Zakaz zniesiono dopiero w listopadzie 1990 roku. Oczywiście bardziej obrotni potrafili zarobić na chęci wypicia innych. Niemal wszędzie funkcjonowały tzw. meliny, w których alkohol po wyższej cenie dostępny był od ręki.

Handel przed świętami

Powszechny brak towaru sprawiał, że ze sprzedawczynią nikt nie zadzierał. Doszło do tego, że pracownicy handlu zyskiwali status kogoś w rodzaju elity. Braki w zaopatrzeniu powodowały przed świętami prawdziwy atak zdesperowanych klientów na sklepy z wędlinami, rybami czy alkoholem. I choć na co dzień rola sprzedawczyń polegała na powtarzaniu dwóch słów: "nie ma”, w grudniu ekspedientki miały co robić . Władza okazywała litość i w sklepach przed świętami pojawiało się nieco więcej towaru. Jednak kiedy zabrakło mięsa czy nawet mleka, personel sklepów bywał oskarżany o chowanie towaru "dla swoich".

Pomarańcze i banany

Tuż przed świętami w głównych dziennikach telewizyjnych wręcz roiło się od informacji o tym, jak do Polski z Kuby płyną pełne statki cytryn, pomarańczy i bananów. Gazety co roku opisywały ogromne wysiłki władz, robiących wszystko, by obywatelom PRL nie zabrakło owoców cytrusowych. Rzeczywiście w okresie świąt dzieci mogły zobaczyć takie rarytasy jak pomarańcze czy banany. Kiedy otrzymywały po jednej sztuce, były szczęśliwe.

Sklepy dla władzy

Nie wszystkim jednak wiatr wiał w oczy. Za czasów Bieruta wprowadzono system specjalnych sklepów dla ludzi władzy PRL, w których można było dostać towary niedostępne dla zwykłych obywateli. Żeby przechodnie nie gapili się przez szybę na półki wypełnione atrakcyjnymi towarami, wystawy zasłaniano grubymi firankami w kolorze żółtym - stąd wzięła się potoczna nazwa sklepów "za żółtymi firankami". W sklepach dla władzy towaru nigdy nie brakowało.

Świat za dolary

Kolorowy świat można było oglądać na wystawach w sklepach Pewex i Baltona. Były tam dostępne produkowane w Niemczech czy USA ubrania, żywność, papierosy, alkohol i zabawki. Problem w tym, że były dostępne tylko za dolary lub bony towarowe, a dolarów w PRL oficjalnie mieć nie było wolno. Handel nimi był zaś zakazany, choć w posiadaniu dolarów lub bonów towarowych, upoważniających do zakupu w placówkach tych sieci, byli cinkciarze. W sklepach Pewex i Baltona kupić mógł też ten, komu dolary przysyłała z Ameryki rodzina.

Rozpiętość zarobków w PRL była niewielka. W imię socjalistycznej równości starano się upchnąć całe społeczeństwo do jednego płacowego worka, a ponieważ niemal wszystkie zakłady pracy były państwowe, odgórne ustalenie płac nie było trudne. Średnia pensja u schyłku epoki Gierka wynosiła ok. 5 tys. zł. Cóż z tego, kiedy z kupieniem produktów, na które można byłoby wydać zarobione pieniądze, bywało dramatycznie.

ml,MA,WP.PL

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1047)