Jak wygląda prawdziwe życie taksówkarza?
Około 1,1 zł ZUS i skarbówka, 300-400 zł idzie do korporacji, 800 zł na amortyzację auta, do tego dochodzą wydatki na paliwo. Żeby zarobić 3,5 tys. zł, trzeba mieć 7 tys. zł obrot
15.05.2013 | aktual.: 16.06.2014 14:27
Kinga Kamma skończyła biotechnologię. Raz usłyszała od klientki: „to pani skończyła studia i jeździ na taksówce?!” – Wolę pracować na taksówce we własnym kraju, niż stać na zmywaku w Anglii – opowiedziała Kinga Kamma. Bo swoją pracę lubi i nie zamieniłaby ją na inną. W tym zawodzie zdarzają się różne perypetie: te wesołe i te bardziej przykre, a nieraz wręcz niebezpieczne dla życia. – Często bywa, że klienci zwierzają się ze swoich codziennych problemów – mówi Kamma. – Taksówkarz jest jak ksiądz w konfesjonale. Często wracam do domu i myślę sobie, że ludzie mają naprawdę ogromne problemy. Co mówią, zdradzić nie chce. Czuje się zobowiązana dochować tajemnicy taksówkarskiej spowiedzi.
Polecamy: Dla nich praca jest zawsze
Michał Jesionowski jest taksówkarzem od sześciu lat. Przyznaje, że do zmiany zawodu zmusiła go sytuacja finansowa. – Małżeństwo, rozwód, kredyt na mieszkanie. Na początku było całkiem nieźle, ale złote czasy dla taksówkarzy skończyły się wraz z pojawieniem się nielegalnych przewoźników – mówi Michał Jesionowski. Na kierowniczym stanowisku na etacie zarabiał 3,5 tys. zł, ale gdy zaczął jeździć w taksówce, taką pensję potrafił wyciągnąć z samych weekendów. W 2011 roku kształtował się rynek nielegalnego przewozu osób. Firmy te oferowały dużo niższe ceny niż legalna taksówka, przez co jego obroty znacząco spadły. – Nielegalni przewoźnicy nie przestrzegają przepisów. Często zabierają do samochodu więcej osób niż jest przewidzianych w nim miejsc dla pasażerów – mówi taksówkarz. - Nie płacą podatków czy ZUS-u, przez co mogą pozwolić sobie na niższe ceny. Samochody, którymi jeżdżą czasem w ogóle nie powinny być dopuszczone do ruchu drogowego. Ale miasto nic z tym nie robi i rynek taksówek cierpi, bo dla młodego
klienta, który często w nocy zamawia taksówkę pod wpływem alkoholu , nie liczy sie bezpieczeństwo ani komfort usługi, tylko cena – żali się pan Michał. Właśnie zmienił pracodawcę. – Firma, w której poprzednio pracowałem nie poradziła sobie z nielegalną konkurencją – tłumaczy taksówkarz.
Zawód na własne ryzyko
- Kiedy zaczynałem w zawodzie zdarzyło się, że we Wrzeszczu wsiadło dwóch młodzieńców, położyli 50 zł i zamówili kurs na Stogi. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, wyciągnęli nóż i odebrali mi pieniądze plus to, co miałem z dziennego utargu.
Kinga Kamma takich ekstremalnych sytuacji za dnia nie doświadczyła. Ale pamięta kurs z dwoma Ukraińcami, którzy z niewiadomych powodów nie chcieli wysiąść z taksówki. – Mieliśmy kurs na Dolne Miasto. Gdy dojechaliśmy do celu, okazało się, że to nie tu i kazali mi jechać gdzie indziej. Znaleźliśmy się w miejscu, gdzie żywej duszy nie było, choć była 10 rano, zdenerwowałam się tą sytuacją. Nie chcieli wysiąść z taksówki i znów mówili, żeby jechać gdzieś indziej. Jeden z nich był bardzo pijany. Powiedzieli, że chcą kupić kwiaty. Pojechaliśmy więc do kwiaciarni, a oni dalej nie chcieli opuścić auta. Wreszcie wściekłam się i próbowałam wyrzucić ich z taksówki. Poszli sobie wreszcie, gdy zobaczyli, że jakiś przechodzień zaczął obserwować całą sytuację. Oczywiście nie zapłacili całej kwoty za kurs – wspomina Kinga. Innym razem nachalny pasażer nie chciał wysiąść z taksówki i próbował się z nią umawiać. – To nie była zabawna sytuacja. Mężczyzna ten był natarczywy i łapał mnie natrętnie za rękę – wspomina.
Na nic nie zdadzą się lata doświadczenia, bo każdy pasażer jest inny i trudno przewidzieć cudzą reakcję. – Ostatnio dałem się zrobić jak miś na sztuczny miód – mówi Michał Jesionowski. - Do taksówki wsiadła młoda dama i zapytała czy za 140 zł dojedziemy do Gdyni. Całą drogę prowadziliśmy miłą konwersację. Kiedy dojechaliśmy do celu, powiedziała, że musi iść do domu po pieniądze i zapytała czy zostawić w zastaw torebkę lub portfel. Stwierdziłem, że portfel wystarczy. Kiedy nie wróciła po 15 minutach, coś mnie tknęło i zajrzałem do środka. W portfelu nie było niczego – opowiada Jesionowski. Straty zostały po jego stronie. – W takiej sytuacji nawet zgłoszenie sprawy na policję nie wiele zmieni – tłumaczy taksówkarz.
Społeczeństwo zbrutalniało
– Młodzież jak się bawi to jeńców nie bierze. Nie ma dnia, kiedy stoimy pod klubami w nocy, żeby nie było interwencji karetki czy policji. Nie raz były stłuczone szyby w taksówkach, bo na przykład bójka była wszczęta na postoju czy pod klubem, gdzie stoimy. Społeczeństwo zbrutalniało – mówi Michał Jesionowski. Jemu też przytrafiła się taka sytuacja. – Ostatnio, pod jednym z lokali rozpoczęła się bójka. Chłopak, który był bity uciekł do mojej taksówki. Koledzy zazwyczaj takich nie biorą. Od razu zatrzaskują drzwi i odjeżdżają, bo to grozi aferą przy aucie. Ja jednak go zabrałem. Zaryglowałem zamki i ruszyłem, podczas gdy jeden z napastników się rozpędził i chciał „z kopa” wejść przez szybę. Problem polegał na tym, że mam zbrojone szyby, więc nieźle się pokiereszował – opowiada taksówkarz.
Polecamy: Dla nich praca jest zawsze
Ze względu na niebezpieczne sytuacje, każdy przewoźnik pracujący nocą jest zmuszony do uzbrojenia się. – Od gazu, poprzez noże, po broń pneumatyczną. Bez tego się nie da – wyznaje pan Michał. Niedawno był zmuszony do użycia broni. – Podwoziłem pewną parę. Gawędziliśmy, miło się gadało, odwieźliśmy panią, a z panem pojechaliśmy dalej. Trzeba jednak dodać, że choć ja jestem rosłym facetem, przy tym gościu wyglądałem jak miniaturka – tłumaczy. Kiedy dojechali do celu wyszło do zapłaty 40 zł. Facet odparł, że nic mi nie zapłaci i „co mi zrobisz s…?”. Odpowiedziałem, że pojedziemy na policję. Wtedy poczułem żelazny uścisk dłoni na plecach. Gość mnie wyrzucił z auta i zaczęła się szamotanina. Nie miałem najmniejszej szansy do pokonania chłopa. Wtedy coś mnie tknęło i wyciągnąłem pistolet. Klient się przestraszył i pojechaliśmy na policję. Był bardzo agresywny również w stosunku do mundurowych. Okazało się, że miał 10 zł w portfelu i to wszystko, co udało mi się z tego kursu odzyskać. Ze względu na własne
bezpieczeństwo nie wnosiłem sprawy – opowiada taksówkarz, przyznając, że ludzie nie zdają sobie sprawy, co to jest miasto nocą. - To o czym mówię, to żadna anegdota. Wybite zęby, połamane żebra. Nawet kobiety wykazują agresywne zachowania i potrafią być okrutniejsze od mężczyzn.
Jednak najbardziej dramatyczna historia, którą pamięta, była związana z ruchem ulicznym. Kierowca ścigacza na jednej z głównych dróg w Gdyni rozwinął prędkość około 180 km/h, mijając taksówkarza. - Widziałem jak z lewej strony wychylał się bus dostawczy. Potem zobaczyłem już tylko jak motocyklista rozpada się na kawałki. Uderzył przy tej prędkości w wyjeżdżający samochód. To był koszmarny widok, który na długo utkwił mi w pamięci – opowiada Michał Jesionowski
Irlandczycy i Happy Meal
Ale są też miłe zaskoczenia. – Ostatnio skończyłem pracę o 4:30 i już chciałem już iść do piekarni po pieczywo. Nie zdążyłem wysiąść z taksówki, podszedł klient i pyta się czy go podwiozę. Odpowiedziałem, że skończyłem pracę, ale gość się upierał i zaczął narzekać, że co się dzieje z tymi taksówkami, i że nigdzie nie można zamówić. Obstawałem przy swoim, bo chciałem już wracać, do domu i wysiadłem po pieczywo, ale gość się dalej upierał. Kiedy usłyszałem, że chce jechać do Susza (kurs na 100 km), zmieniłem zdanie. Rzadko zdarza się zlecenie za 600 zł – opowiada z uśmiechem taksówkarz.
Michał Jesionowski uważa, że taksówka jest dziś traktowana jako zło konieczne. - Stereotyp taksówkarza zatrzymał się na latach 70., kiedy taksówkarz to był pan. Ale dziś już tak nie jest. Nie zarabiamy dużo. Mówi się, że drogo, że taksówkarz to złotówa. Są i tacy, ale mi nie brakuje ludzkich odruchów. Kiedy widzę, że ktoś stoi przy drodze i szuka transportu to bez problemu mogę go bezinteresownie podrzucić, jeśli jadę akurat w tym samym kierunku. Ostatnio spotkałem starszą panią, której się zepsuł samochód. Pokręciłem kluczykiem, okazało się, że trzeba było podjechać na stację benzynową, bo zabrakło paliwa. Nie było mowy, żebym wziął za to jakieś pieniądze – opowiada.
Euro 2012 to były dla taksówkarzy żniwa - 50-60 proc. więcej obrotów. - Z niejednego taksówkarza wyszło szydło z worka, bo najłatwiej jest naciągnąć cudzoziemca. A na dodatek w tym czasie praktycznie każdy z klientów zostawiał wysokie napiwki. Najlepszy dzień był wtedy, gdy Irlandia grała u nas. Nie dało rady jeździć ze zleceń, bo praktycznie na każdym rogu ulicy czekał klient. W ciągu tego dnia zarobiłem 1,8 zł na rękę. A Irlandczycy to mili ludzie. Jak na przykład brali kurs gdzieś do keaba czy McDonalda, to zazwyczaj przynosili mi coś na wynos. A to kanapkę, a to zestaw. A że znam biegle angielski, to zawsze udawało nam się pogawędzić po drodze. Znajomość języków obcych to ogromny atut dla taksówkarza – opowiada kierowca.
Za to Polacy muszą się w kwestii napiwków od Irlandczyków wiele nauczyć. – Żeby przynieśli mi kawę, albo kanapkę? Nigdy się nie zdarzyło. Napiwki zostawiają czasem ci, którzy wsiadają z postoju i nie pytają o cenę. Klienci korporacyjni prawie nigdy nie zostawiają, ani ci, którzy na wstępie pytają za ile dojedziemy – zauważa Michał Jesionowski.
Kinga Kamma ma nieco inne wspomnienia z Euro. – Odwoziłam na lotnisko pijanych Irlandczyków. Byli bardzo weseli, ale nagle jeden z nich zrobił się zielony i krzyknął „zjedź na bok, będę wymiotował”. Na szczęście zdążyłam – wspomina taksówkarka.
Czasem zarobią, czasem dorobią
Od zarobionej kwoty przewoźnik musi odliczyć amortyzację samochodu, paliwo i podatki. Zakładając sztywny mechanizm rozliczenia od kwoty brutto należy odliczyć około 40 proc. kosztów. – Około 1,1 zł ZUS i skarbówka, 300-400 zł idzie do korporacji, a przy ostrym jeżdżeniu trzeba liczyć 800 zł na amortyzację auta. Do tego dochodzi paliwo. Żeby zarobić 3,5 tys. trzeba nakręcić 7 tys. obrotów – tłumaczy Michał Jesionowski.
W Anglii czy w Niemczech kierowca taksówki jest zatrudniany przez korporację. W Polsce żeby legalnie pracować musi prowadzić działalność gospodarczą. – Dla taksówkarza pełen etat to 200 do 250 godzin na miesiąc – mówi taksówkarz - Zarobki zależą w dużej mierze od uczciwości, bo jak ktoś zakombinuje to jest w stanie 6-7 tys. zł na miesiąc na rękę wyciągnąć. Tacy naliczają sobie po 6 zł za kilometr, czyhają na obcokrajowców i za kurs z gdańskiej starówki do Gdyni liczą sobie 500 zł. Oszukują też klientów na rabatach. Ale uczciwy taksówkarz czasem z trudem zarobi 3,5 tys. zł na rękę wyjeżdżając godzinowo dwa etaty. Jednego miesiąca przyniesie do domu 5 tys. zł, a drugiego 1 tys. zł. Połowa taksówkarzy, których znam, nie płaci podatków, ZUS-u, są ścigani przez komorników, nie dlatego, że chcą kogoś oszukać, ale dlatego, że na opłaty nie mają.
MD,JK,WP.PL