Kara dla szpitala, w którym zmarła lekarka. Musi zapłacić 240 tys. złotych
Powiatowy szpital w Białogardzie ma pecha. Śmierć lekarki pracującej cztery doby z rzędu, później porwanie noworodka, teraz - dotkliwa kara za brak specjalistów.
07.12.2017 | aktual.: 11.06.2018 15:08
O białogardzkim szpitalu zrobiło się głośno w sierpniu 2016 r., kiedy Polskę obiegła informacja o śmierci pracującej w nim lekarki. 44-letnia anestezjolog pracowała czwartą dobę z rzędu, zmarła podczas dyżuru. Narodowy Fundusz Zdrowia przeprowadził w szpitalu trzy kontrole i nałożył na placówkę 123 tys. zł kary.
Tak w Krakowie jedzą dzieci chore na raka
Rok później, w połowie września 2017 r., z oddziału noworodkowego białogardzkiego szpitala rodzice porwali swoje dziecko - jednodniowego wcześniaka.
W czwartek szpital znów był w centrum zainteresowania. A to za sprawą wyników kontroli, jaką w placówce przeprowadził Zachodniopomorski Oddział Wojewódzki NFZ. Według informacji Radia Zet kontrola wykazała m.in. brak pediatrów oraz wystarczającej liczby pielęgniarek logopedów, fizjoterapeutów, masażystów, psychologów i terapeutów zajęciowych
Dodatkowy zarzut dotyczył skrócenia czasu pracy poradni rehabilitacyjnej i zakładu fizjoterapii, co skutkowało "zmniejszeniem dostępności do świadczeń" dla pacjentów.
Przy okazji NFZ zwrócił uwagę, że szpital nie zastosował się do zaleceń po poprzedniej kontroli i nie ustalił minimalnych norm zatrudnienia na oddziale położniczym.
Śledztwo w sprawie lekarki, która straciła życie na dyżurze, wykazało, że jej śmierć nie wynikała z przepracowania. Spowodowały ją przyjmowane przez anestezjolog lekarstwa. Trwa natomiast postępowanie koszalińskiej prokuratury, która sprawdza, czy przez nieprawidłowości w działaniu szpitala nie jest narażone życie i zdrowie pacjentów.