Klapek w zmywarce, ekskrementy na krześle. "Turyści myślą, że wszystko im wolno"
Historia zniszczonego apartamentu w okolicach Zakopanego, o której pisaliśmy w niedzielę, obiegła internet. O dewastacji, której dokonali młodzi warszawiacy dowiedzieli się ich rodzice. Nam udało się dowiedzieć co zamierza zrobić w tej sprawie właściciel pensjonatu i czy to jedyny taki przypadek.
"Popatrzcie co u mnie zrobiła poznańska młodzież. Krzesło i ręcznik wyrzucili przez balkon i to w jakim stanie! Świnie" - napisała na Facebooku jedna z właścicielek zakopiańskich apartamentów, udostępniając zdjęcie, na którym widać krzesło z ekskrementami. Jej post był odpowiedzią do sprawy, którą zajęliśmy się w niedzielę. Wówczas na facebookowym profilu pana Gerarda pojawił się post, w którym pokazał, w jakim stanie sześcioro młodych warszawiaków zostawiło wynajmowane od niego studio. Lepiące się podłogi, wybita szyba, zalane kanapy i łóżko, porozrzucane pety i smród papierosów.
- Dzięki mediom społecznościowym o zniszczeniach dowiedzieli się rodzice młodzieży, która wynajmowała mój apartament - mówi pan Gerard, właściciel pensjonatu. - Byli zdruzgotani i obiecali pokrycie kosztów wszystkich zniszczeń. Nie zawsze jednak miałem takie szczęście. Kilka lat temu również gościłem młodych ludzi z Warszawy i Radomia. Wysłali mi smsa o 4 nad ranem, że muszą wyjechać w nocy, bo kolega im umarł, a klucze zostawią u sąsiada.
Kiedy otworzyłem drzwi zastałam złamane łóżko, dziurę od obcasa w akrylowej wannie, połamane szafki i krzesła wyrzucone przez okno.
Straty zostały wycenione na 7 tysięcy złotych. Niestety, wynajmujących nie udało się namierzyć, bo jak się okazało po zgłoszeniu sprawy, dowód, na który wynajęli lokal był kradziony. - Ludzie myślą, że jeśli płacą za wynajem, to mogą wszystko - dodał właściciel, który nie jest jedynym, borykającym się z takim problemem. To on kontaktuje nas z właścicielką wyrzuconego przez balkon krzesła z ekskrementami.
- O tym krześle dowiedziałam się od sąsiadki, która zadzwoniła do mnie poinformować, że w wynajętym mieszkaniu dzieją się dantejskie sceny - opowiada kobieta. - Mój mąż wpadł do nich rano i po prostu kazał im "spie....ać". Wynajmujący byli tak pijani, że nawet nie pamiętali co się działo w nocy. Wszędzie walały się butelki wódki. Jeden z wynajmujących płakał i błagał, żebym dała im drugą szansę. No i dałam, a po kilku dniach barierki w całym domu się trzęsły, a drzwi z futryn o mały włos nie wyleciały - dodała.
Kobieta nie ma dużego doświadczenia w wynajmowaniu. Tym biznesem zajęła się dopiero w grudniu, więc to pierwsza przykra sytuacja z jaką się zetknęła. Anna, pilotka wycieczek zagranicznych do Francji z podobnymi sytuacjami stykała się wielokrotnie. - Pamiętam jeden z wyjazdów grupy studenckiej w Alpy do Risoul, która po tygodniu zostawiła apartament w opłakanym stanie - relacjonuje.
Zlew zawalony był brudnymi naczyniami, a w zmywarce znalazł się nawet klapek. W łazience, na podłodze i w odpływie, pełno było włosów i wszędzie walały się pokruszone kawałki plastikowej połamanej półeczki. W pokojach można było znaleźć resztki chińskiego makaronu, opakowania po pasztetach i twarożkach. W drzwiach były dziury, pościel była czarna od brudu, łóżko miało połamane szczebelki i śmierdziało papierosami, mimo że w pomieszczeniach obowiązywał zakaz palenia.
- Wstyd mi było, że w takim stanie zdaję pokój - opowiada pani Anna. - Apartament należał do artystów, którzy na wspomnianym wyjeździe grali koncerty. Poprosiliśmy ich, żeby go wysprzątali przed odjazdem, ale roześmiali się tylko i powiedzieli, że oni tu nie są od sprzątania. Trafili na czarną listę i gdy w kolejnym roku chcieli wziąć udział w wyjeździe, organizatorzy nie wyrazili zgody. Szansę dali tylko tym, którzy uiścili słoną opłatę za sprzątanie po sobie.