Koniec darmowych obiadów w bankach

BZ WBK właśnie podwyższa opłaty za prowadzenie konta. Wcześniej zrobiły to m.in. PKO BP, mBank czy BGŻ. Banki w ten sposób odbijają sobie straty na kredytach, ubezpieczeniach i niemal pewnej obniżce stawek interchange. Bezpłatna bankowość odchodzi do przeszłości.

Koniec darmowych obiadów w bankach
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

14.03.2012 | aktual.: 16.03.2012 07:00

Konto za zero, darmowa karta, bankowość elektroniczna bez opłat - o takich sloganach reklamowych musimy zapomnieć. Banki w zeszłym roku zaczęły podnosić koszty prowadzenia rachunków, by więcej zarabiać na prowizjach i opłatach.

- Banki wreszcie przestają bić się ze sobą na statystyki i zwyczajnie mobilizują klientów, by korzystali z ich produktów. Większość wprowadzanych ostatnio zmian w taryfach jest warunkowa: korzystasz - to nie płacisz, nie korzystasz - to płacisz. Dzięki temu banki mogą zarabiać na transakcjach - mówi Michał Sadrak z Open Finance. - To świadczy tylko o tym, że to koniec darmowej czy dotowanej bankowości. W ten sposób nasze banki upodabniają się do tych zachodnich - dodaje analityk.

Podobnie jak w innych krajach, nie obejdzie się bez protestów. Gdy w zeszłym roku Bank of America podwyższył opłatę za kartę do 5 dolarów, klienci największych banków w Stanach Zjednoczonych zorganizowali Bank Transfer Day. W trakcie jednego dnia swój rachunek z gigantów bankowości głównie do małych banków stanowych i spółdzielczych przeniosło ponad 700 tys. klientów! W Polsce podobne akcje nie są aż tak spektakularne, ale wzrosty opłat zawsze wywołują mocniejsze bicie serca, zwłaszcza w działach odpowiedzialnych za wizerunek banków.

Serię podwyżek i protestów rozpoczął w zeszłym roku mBank - gdy powstawał ponad dziesięć lat temu, deklarował, że konto zawsze będzie u niego za darmo. Czasy się jednak zmieniają, zmieniają się też reguły gry. Od 1 sierpnia w internetowym gigancie osoby, które nie korzystają z karty, muszą zapłacić symboliczną opłatę 2 zł. Klienci byli wściekli, a eksperci po zmianie cennika mBanku zgodnie stwierdzili, że to początek końca darmowej bankowości.

Jeszcze w 2011 roku podwyżki opłat za konto czy kartę dostali klienci PKO BP, BGŻ czy CitiHandlowego. Od 1 marca 2012 r. obowiązuje też nowa taryfa w BZ WBK. Jeden z największych banków na rynku w odróżnieniu od konkurencji, która opłaty uzależniała od tego, czy klient korzysta z konta czy nie, w dużej mierze zdecydował się na bezwzględną podwyżkę. Więcej trzeba będzie zapłacić za prowadzenie najpopularniejszych rachunków, wzrosły też opłaty za karty. Zmiany, choć awizowane dużo wcześniej, wywołały skojarzenia, jakoby to bank zbierał pieniądze na kontrakt Chucka Norrisa.

- O zmianach w opłatach internauci piszą, ale liczba komentarzy nie jest znacząco wyższa od zamieszczanej dotychczas. Część osób rozczarowanych zmianami stwierdza, że podwyżka to efekt zatrudnienia Chucka Norrisa. Ich zdaniem zamiast niego lepiej byłoby, gdyby podwyższono oprocentowanie lokat lub zrezygnowano z większych opłat za konto - mówi Paweł Potoczny z firmy Expandii, która bada, co internauci piszą na temat banków w sieci.

Sam bank o "aferze Chucka" wypowiada się jednak krótko.
- Nie ma związku - ucina spekulacje Radosław Różycki z BZ WBK.
Bardziej niż Chuck Norris za zmianami mogą przemawiać zmiany właścicielskie - w zeszłym roku bank kupił hiszpański Santander, który na świecie nie jest uważany za najtańszy.

Zdaniem Pawła Potocznego klienci na tak dużą skalę - jak można byłoby się tego spodziewać - nie zajęli się podwyżką opłat, tylko dlatego, że mieli więcej dużo bardziej gorących tematów: połączenie z Kredyt Bankiem, awarie bankowości elektronicznej czy sprawa odszkodowania dla studentki, na którą spadł kawałek gzymsu z oddziału BZ WBK. Najprawdopodobniej tylko dlatego bank nie jest aż tak mocno krytykowany za zatrudnienie gwiazdy, które zbiegło się w czasie z podwyżką opłat.

Jednak eksperci podkreślają, że do podwyżek - nie tylko w BZ WBK - musimy się przyzwyczaić. Po pierwsze dla banków zyski z opłat i prowizji są w obecnym trudnym okresie spowolnienia gospodarczego dużo pewniejsze i łatwiejsze do zdobycia niż choćby odsetki od kredytów. Dlatego powtarza się historia z 2009 roku, kiedy w konsekwencji wybuchu kryzysu także tymczasowo wzrosły bankowe opłaty.

- Taki dochód nie pochodzi z nowej sprzedaży, tylko działalności powtarzalnej. Poza tym nie jest związany z ryzykiem. Przelewy czy prowadzenie rachunku na pewno nie przyniosą straty, w przeciwieństwie do niespłacanych kredytów - mówi analityk giełdowy Tomasz Bursa z Ipopema Securities. - Banki ostatnio sporo zarabiały także na różnych produktach związanych z rynkiem kapitałowym: funduszach, obrocie akcjami. Ten rok będzie pod tym względem na pewno słaby, więc czymś tę dziurę trzeba zasypać - dodaje.

Druga sprawa to spadek samej akcji kredytowej i związany z tym spadek przychodów. Na dodatek zmniejszający się rynek tzw. consumer finance, obudowany był innymi produktami takimi jak ubezpieczenia czy karty kredytowe. Słabsza sprzedaż tych produktów zdaniem Tomasza Bursy może zmniejszyć przychody banków nawet o kilka procent.

Kolejna kwestia związana jest z cały czas toczącą się debatą na temat opłaty interchange, a więc prowizji płaconej przez właściciela sklepu za to, że klient płaci u niego kartą. Rocznie według danych NBP banki zarabiają na niej nawet 1,5 mld zł. I choć organizacje płatnicze bronią interchangu, to praktycznie przesądzone jest, że prowizje od płatności kartami będą musiały spaść. Część banków może sobie przyszłe straty już dyskontować.

- W długim terminie to nie powinno mieć znaczenia, bo najprawdopodobniej niższa prowizja przyczyni się do większej liczby akceptantów kart i większej liczby transakcji. Na początku banki będą mogły jednak próbować odbić sobie tę stratę, tym bardziej że to duże pieniądze mogące stanowić nawet kilka procent mniej w zyskach netto - dodaje Tomasz Bursa.

Banki, którym najprawdopodobniej zostanie narzucony maksymalny limit interchange, podwyższą więc opłaty za wydanie czy utrzymanie karty. Zniknąć mogą też programy rabatowe i cashback, polegający na zwrocie części wydatków od transakcji realizowanych kartami. Klienci pewnie się więc jeszcze trochę na forach internetowych pobulwersują i wyleją wiadro pomyj na banki. Później będą musieli wyciągnąć portfel i zapłacić. Bo drożej będzie wszędzie.

Sebastian Ogórek

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)