Koniec kapitalizmu?

Czy obecna recesja jest kryzysem wynikającym z cykli koniunkturalnych, czy może końcem wolnego rynku? W Ameryce Północnej trwa dyskusja o końcu kapitalizmu – dyskusja, której echa rozbrzmiewają już na całym świecie.

Koniec kapitalizmu?
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

19.01.2009 | aktual.: 25.01.2009 09:28

Problem nie leży w samej dyskusji, ale w jej temacie. Liberalny i wolnorynkowy kapitalizm kończy się, podobnie jak wszystkie dotychczasowe ustroje społeczne, które wydawały się stałe i sprawdzone – to zdanie nielicznych ekonomistów. Nielicznych, choć ich grono z każdym tygodniem się powiększa. Podobnie jak upadały despotyzmy, dyktatury, systemy feudalne czy komunizm, osadzony w demokracji liberalny kapitalizm również przeżywa swój kres. Kres, o którym mówili już najwięksi ekonomiści świata (w tym również laureaci Nagrody Nobla) prof. Joseph E. Stiglitz, prof. Jeffrey Sachs, czy twórca teorii systemów-światów Immanuel Wallerstein. Wallerstein, który uważa, że obecnie obserwujemy od środka koniec znanego nam kapitalizmu przekształcającego się w nową, bardziej sprawiedliwą formację społeczną.

Koniec nowej ery

Niektórzy przyzywają wręcz wizję Johna M. barona Keynesa, twórcy teorii interwencjonizmu państwowego. Bo i trudno oprzeć się wrażeniu, że skoro sektor bankowy, dotychczas najbogatszy a jednocześnie najbardziej niezależny element wolnorynkowych gospodarek prosi na kolanach banki centralne i rządy o wsparcie finansowe, rzeczone rządy zaś coraz głośniej mówią o konieczności częściowego upaństwowienia wolnego rynku, idee Keynesa przeżywają prawdziwy renesans.

Jednak ostatnia dyskusja zaczęła się dużo przed kryzysem, kiedy czołowi ekonomiści zwracali uwagę, że podział dóbr we współczesnym świecie daleki jest od doskonałości. Dotychczasowy liberalny kapitalizm promował bowiem jednostki i społeczeństwa silne i bogate.

Trudno znaleźć lepszy symbol liberalnego kapitalizmu niż prof. Jeffrey Sachs. Kiedy jednak opublikował on w ub. roku książkę „Koniec z nędzą. Zadanie dla naszego pokolenia”, stał się również symbolem alterglobalistów – również tych radykalnych, domagających się znacznego osłabienia własności prywatnej. Słowa prof. Sachsa są wizją świata najbliższej przyszłości – wizją możliwą i wydaje się najbardziej prawdopodobną. Pióro Sachsa nie oszczędza ekonomistów największych międzynarodowych organizacji finansowych zarzucając im opisywanie i decydowanie o gospodarkach krajów, których nawet nie widzieli na oczy. „Kiedy w ciągu minionego ćwierćwiecza zubożałe kraje prosiły kraje bogate o pomoc, odsyłano je do doktora zajmującego się światowym pieniądzem, czyli do MFW.

Głównym zaleceniem funduszu było zaciskanie pasa w polityce budżetowej, a pacjenci byli tak biedni, że nie mieli nawet własnych pasów” – wylicza Sachs. I wyjaśnia, że rolą gospodarek krajów rozwiniętych jest takie inwestowanie w najbiedniejszych krajach, które umożliwi im wejście na pierwszy szczebel rozwoju gospodarczego. Dopiero później, już we własnym zakresie, kraje mogą się – szybciej lub wolniej – rozwijać, co będzie miało wyjątkowo korzystny wpływ na ogólnoświatową gospodarkę. Tłumaczy również, o jakie inwestycje tu chodzi. Kraje Trzeciego Świata, nazywane od 1990 r. krajami rozwijającymi się, potrzebują pomocy medycznej oraz naukowej.

Ekonomista dowodzi, że ubóstwo tych krajów wynika z wysokiej śmiertelności i braku badań naukowych oraz braku wsparcia państw rozwiniętych. Wsparcia, którego do kryzysu 2008 r. nie było wcale bądź było zbyt mało. Ograniczenie, a w końcu eliminacja ubóstwa jest, zdaniem Sachsa, najdoskonalszą bronią przeciwko przeludnieniu i terroryzmowi, głównym problemom ludzkości na początku XXI w. Amerykański plan Marshalla skutecznie pomógł powojennej Europie, leżącej w gruzach i pogrążonej w długach, odsuwając widmo kolejnej światowej wojny, której zarzewiem mogłyby się stać konflikty w Europie. Skoro więc dziś świat pogrąża się w makabrze terroryzmu i globalnym kryzysie, czas na realizację kolejnego planu wyrównującego szanse wszystkich obecnych na międzynarodowej arenie. Nowa bankowość

Czy koniec kapitalizmu wieszczyła przyznana w 2006 r. Nagroda Nobla w ekonomii? Przypomnijmy, że dostał ją nieznany wcześniej nikomu mieszkaniec Bangladeszu, prof. ekonomii Mohammad Yunus. Yunus stworzył bank – nie na wzór zachodnich banków, które za oceanem padały jeden po drugim, ale według nowych zasad, znacznie odbiegających od reguł wolnego rynku, zgodnie z którymi podstawową rolą banku nie jest przynoszenie zysku akcjonariuszom, ale likwidacja ubóstwa i różnic między warstwami społecznymi.

Grameen Bank prof. Yunusa stanął w szranki z azjatyckim systemem bankowym świadcząc usługi wyłącznie dla najbiedniejszych mieszkańców Bangladeszu i udzielając im niskooprocentowanych kredytów, na które nie mieli dotychczas nawet najmniejszych szans w komercyjnych instytucjach. Yunus nie wymaga od swoich klientów zabezpieczeń dla udzielanych kredytów. Ale też nigdy nie udzielał pożyczek w taki sposób, jak robiły to amerykańskie banki komercyjne dając pieniądze każdemu na każdy możliwy cel. Wysokość oprocentowania kredytu w Grameen Banku – niezmienna i niższa niż oferowana w bankach komercyjnych – jest uzależniona od wysokości kredytu i terminu jego spłaty. Ale też bank skrupulatnie pilnuje, żeby środki zostały wydane na inwestycje – kształcenie bądź rozpoczęcie prowadzenia działalności gospodarczej. Tu kończą się jakiekolwiek podobieństwa do opartego na wolnym rynku systemu bankowego w rozwiniętych krajach świata. Bo kredyty Yunusa są minimalne – niższe od średniego wynagrodzenia w tym kraju. To gwarantuje
ich zwrot, ale dla banku oznacza wyłącznie zysk na poziomie pozwalającym przetrwać. Żadnych zysków pozwalających na wysokie pensje dla kadry zarządzającej. Czy to jeszcze kapitalizm, czy już forma nowego sposobu prowadzenia organizacji gospodarczej?

Komitet Noblowski nie ukrywał, że Yunus otrzymał nagrodę za pomysł na walkę z nędzą, która jest efektem rozwarstwienia powstałego między regionami, krajami i społeczeństwami działającymi w oparciu o kapitalizm i zasady wolnego rynku. Zasady, które promują silnych i bogatych.

Upadek systemu-świata

Czy rosnąca w krajach Azji Południowej i Afryce popularność systemu Yunusa oznacza przepowiadany przez prof. Wallersteina początek końca kapitalizmu?

Jak uważa Immanuel Wallerstein, polityka świata zachodniego przez ostatnie 500 lat opierała się na podbijaniu nowych terenów, w celu pozyskania tanich pracowników i surowców oraz znalezienia nowych rynków zbytów. Obecnie skończyły się możliwości ekspansji, a biedne kraje peryferyjne domagają się równego dostępu do korzyści z wymiany handlowej i sprawiedliwego podziału zasobów. Spotyka się to ze sprzeciwem bogatych krajów północy, zwłaszcza Stanów Zjednoczonych, próbujących zachować pozycję hegemona, co spowoduje nasilenie konfliktów. Koniec kapitalizmu nastąpi nie w wyniku rewolucji, ale w wyniku obiektywnych zmian, czyli zmniejszenia się rezerwuaru taniej siły roboczej, zamieszkującej typowe tereny rolnicze, demokratyzacji życia w wyniku której robotnicy będą oczekiwać godziwego wynagrodzenia i zabezpieczenia na starość, dostępu do odpowiedniej opieki zdrowotnej i edukacji dla dzieci, kryzysu państwa i wzrostu tendencji antypaństwowych, co może zagrozić monopolom oraz zanieczyszczenia środowiska – wszak
dalszy dynamiczny rozwój gospodarczy może zagrozić równowadze ekologicznej świata.

Zdaniem Wallersteina, dla powstania współczesnego systemu-świata kluczowe znaczenie miało długie szesnaste stulecie, które według ekonomistów rozciągało się od 1450 do 1650 r. Właśnie ten okres zadecydował o kształcie współczesnego świata, przede wszystkim zaś o zwycięstwie obecnej formy kapitalizmu, dominacji europejskiej kultury, w tym również kultury biznesu oraz rozmieszczeniu centrów i peryferii. Punktem wyjścia stała się dla Wallersteina dyskusja na temat powstania kapitalizmu w Europie, tocząca się w połowie XX wieku. Starły się w niej dwa poglądy, według których decydujące znaczenie dla obecnej sytuacji miały czynniki zewnętrzne – przede wszystkim czynniki produkcji, bądź globalizacja świata i konieczność oceny rozwoju gospodarczego przez pryzmat gospodarczej całości opartej na przepływie towarów i usług. W systemie-świecie Wallersteina struktury gospodarcze oparte są na przepływach środków produkcji, przekraczając granice państwowe i scalając go w całość. W oparciu o nie wytwarzają się obszary
centralne, które poprzez nierówną wymianę zyskują więcej oraz obszary peryferyjne eksportujące siłę roboczą i surowce. W systemie-świecie zachodzą cykle ekonomiczne, które boleśnie odbijają się na gospodarkach. W sprzyjających warunkach dominujące gospodarczo państwo uzyskuje pozycję hegemona, czyli swoistego gwaranta i stabilizatora międzynarodowego porządku gospodarczego. W interesie hegemona leży promowanie wolnego rynku i otwartych granic, dzięki którym maksymalizuje własne zyski.

Matka kryzysów

Jednak kapitalistyczna hegemonia okazała się, zdaniem części ekonomistów i polityków, bardzo niebezpieczna. Kryzys finansowy w USA okazał się nie tylko kryzysem finansowym, ale gospodarczą recesją i, co najważniejsze, recesją odczuwalną w skali całego świata. Stąd coraz częściej pojawiają się głosy, że kapitalizm może przetrwać wyłącznie pod warunkiem, że będzie regulowany przez państwa. Zmienić się ma więc rola państwa ze strażnika systemu gospodarczego do skrupulatnego kontrolera i uczestnika działań gospodarczych. Pierwsze symptomy tak silnej obecności państwa w gospodarce pojawiły się już niejako wymuszone właśnie przez instytucje finansowe, które dotychczas były największymi orędownikami pełnej wolności gospodarczej. Prośby wielkich banków o wsparcie ze strony poszczególnych rządów i banków centralnych oraz decyzje części krajów o przejęciu kontrolnych pakietów akcji w instytucjach finansowych oznaczać mogą właśnie pierwszą subtelną zmianę w dotychczasowym systemie rządzącym światem gospodarczym. Bowiem
okazało się, że wiara w samoregulację globalnego wolnego rynku mogła być zupełnie niesłuszna i doprowadziła do obecnych trudności i spowolnienia gospodarczego w skali globalnej porównywalnego do tego z 1929 r. Dziś już nikt nie ma wątpliwości, że obecny kryzys najboleśniej dotknie kraje, które w globalnej gospodarce w oparciu o zasady wolnego rynku nie miały wielkich szans na zaistnienie. Różnice w gospodarkach południa i północy mógłby wyrównać międzynarodowy handel. Tu jednak pojawia się pytanie, czy patronujące takiemu handlowi Światowa Organizacja Handlu i OECD powinny się zdecydować na pełną liberalizację międzynarodowych rynków, czy też szukać form regulowania tego rynku. W dobie wciąż nie zamkniętej rundy Doha w ramach obrad WTO należy, według noblisty prof. Josepha Stiglitza, przeanalizować zasady prowadzenia międzynarodowego handlu raz jeszcze.

Przede wszystkim dlatego, że biedne południe nie jest przygotowane do rynkowej walki o swoją pozycję. Uważa, że jakkolwiek prawdą jest, że kraje rozwijające się mogłyby więcej zdziałać same dla siebie i wiele z ich problemów ma tylko marginalny związek z ograniczeniami dostępu do rynków zagranicznych, nie jest to wytłumaczeniem dla systemu handlu międzynarodowego, który utrudnia życie krajom rozwijającym się. W słowach Stiglitza również pojawiają się wątpliwości, czy kapitalizm w czystej postaci nie jest zbyt krzywdzącym ustrojem. Regulowana forma wolnego rynku być może byłaby lepszym rozwiązaniem i zapewniłaby światu możliwość uniknięcia tak dużego kryzysu. Z pewnością pomysł noblisty będzie dyskutowany podczas najbliższych obrad WTO, która już rozważała program stopniowego i warunkowego otwierania się rynków zagranicznych. Zgodnie z sugestią Josepha Stiglitza, najbogatsze kraje miałyby otwierać swoje rynki państwom biedniejszym, te zaś krajom stojącym jeszcze niżej w ekonomicznym rankingu. Warunek jest
jeden – taki kapitalizm musiałby być regulowany międzynarodowymi ograniczeniami, co pojęcie wolnego rynku postawiłoby pod znakiem zapytania.

Z neoliberalizmu do interwencjonizmu

Nagrodzony Nagrodą Nobla ekonomista na łamach amerykańskiej prasy mówi wprost: Neoliberalizm w obecnej postaci, faworyzujący wewnętrzne regulacje, politykę najsilniejszych państw zmierzającą do powiększania ich bogactwa, bariery w handlu międzynarodowym, załamał się. Światowa gospodarka będzie musiała znaleźć nową formę polityczno-gospodarczą, nawet jeśli żegnanie kapitalizmu będzie dla świata bolesne, bo przez ostatnie 30 lat wyrażenia „wolny rynek” i „dobry” były niemal tożsame.

Rzecz zresztą nie tylko w podejściu do handlu międzynarodowego, ale także w spojrzeniu do wnętrza poszczególnych gospodarek, gdzie dotychczasowy system finansowy wydawał się doskonałym, więc jedynym wyjściem. Dlatego większość rządów raczej omijała możliwości reformowania czy wprowadzania innowacji w sektorze finansowym. W obecnej sytuacji niemal niezbędne jest przetestowanie innych form systemu finansowego, nowych zasad jego funkcjonowania, przebudowania całej struktury finansów – dotychczas niemal niezależnych, choć w momencie załamania rynków wymagających i proszących o interwencję państwa. O taką centralną interwencję proszą ostatnio również polskie instytucje finansowe, dotychczas równie mocno co amerykańskie broniące swojej niezależności w ramach funkcjonowania w „zdrowym kapitalizmie”.

Czy obecna recesja – pierwsza tak wielka w skali globalnej, odczuwalna przez wszystkie bez wyjątku kraje świata – jest początkiem przemian, które zmienią zasady funkcjonowania społeczeństw i gospodarki? Najbardziej optymistyczne prognozy zakładają odbicie w gospodarce dopiero w 2010 r. Do tego czasu świat może wyglądać zupełnie inaczej.

Paweł Petklin
Gazeta Bankowa

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)