Królowie tekstyliów pochodzą z Gdańska

Siedemnaście lat temu Jerzy Lubianiec i Marek Piechocki, właściciele spółki odzieżowej LPP, sprowadzali elektronikę z Tajlandii. Dziś stoją na czele jednego z największych w Europie koncernów tekstylnych, którego wartość giełdowa, po przejęciu konkurencyjnego Artmana, przekracza 4,2 mld zł. To więcej niż wynosi kapitalizacja paliwowego giganta Lotos.

21.04.2008 08:01

Obaj przedsiębiorcy znajdują się na liście najbogatszych Polaków. W 2007 r. tygodnik "Wprost" sklasyfikował Piechockiego na 61. miejscu, szacując jego majątek na 395 mln zł. Na 64. miejscu uplasował się Lubianiec z 380 mln zł na koncie. Pierwszy ma dziś 19 proc. udziałów w LPP, drugi - około 13 proc. Obydwaj, choć bajecznie bogaci, w żaden sposób nie przystają do wizerunku oligarchów uwiecznionych przed ostatnimi wyborami w spotach ugrupowań politycznych. Jak mówią bywalcy trójmiejskich salonów, założyciele LPP nie pokazują się na bankietach, nie "blatują się" z posłami, nie pozują do gazet. Bardzo dokładnie i konsekwentnie strzegą swojej prywatności. O ich życiu osobistym wiadomo właściwie tylko tyle, że mają po 47 lat. W odróżnieniu od tych biznesmenów, którzy muszą się lansować w towarzystwie po to, by promować swoje firmy, Lubianiec i Piechocki mogą sobie pozwolić na pozostawanie w całkowitym cieniu.

W firmie wprowadzili dość luźny styl zarządzania. Nie ma wielkiego "bizancjum", nadętej hierarchii. Jak mówi Dariusz Pachla, prezes Piechocki nie ma nawet własnej sekretarki. Pracownicy nie muszą nosić garniturów, w zupełności wystarcza strój "casualowy". Ci, którzy znają szefa osobiście, a jest ich niemało, mogą do niego mówić na ty. On zwraca się do nich podobnie. Jeszcze kilka lat temu Piechocki miał znać z imienia i nazwiska wszystkich swoich pracowników, dziś jest to fizycznie niemożliwe. Grupa zatrudnia w Polsce i na świecie 5 tys. ludzi. W samej tylko centrali w Trójmieście zatrudnionych jest 600 pracowników. Z 5-procentowym udziałem LPP jest dziś liderem na polskim rynku odzieży, wartym w sumie 24 mld zł. Relatywnie niski udział największego gracza pokazuje, że rynek ten pozostaje bardzo rozdrobniony. Ruchy, jakie wykonały wcześniej Vistula i Wólczanka, a teraz LPP i Artman, każą się jednak spodziewać, że branża będzie się konsolidować. Po fuzji gdańska spółka chce notować roczne obroty na poziomie
1,9 mld zł (z czego 70 proc. będzie stanowiła sprzedaż w Polsce).

Sukces przyniosła im marka Reserved, z którą weszli na rynek w latach 90. Dzięki obco brzmiącej nazwie, która Polakom kojarzyła się z zachodnim stylem, dobrym reklamom, a także przystępnej cenie ubrań, w ciągu zaledwie kilku lat podbili rynek. W ubiegłym roku sprzedali w Polsce ciuchy za przeszło miliard złotych, umacniając się na pozycji lidera.

Lubianiec i Piechocki poznali się w czasie studiów na Politechnice Gdańskiej, jeszcze w latach 80. Gdy skończył się PRL, wspólnie założyli spółkę Mistral. W 1991 r. zaczęli sprowadzać z Dalekiego Wschodu magnetowidy, nieco później - ciuchy. Już po roku działalności zainwestowali w produkcję tekstyliów - początkowo pod marką Ross. O własnych salonach nie było wtedy mowy, ubrania sprzedawali w domach handlowych i pierwszych supermarketach. Interes szedł jednak dobrze, bo na wygłodniałym rynku oferowane przez nich ubrania sprzedawały się znakomicie. Jak wspomina Dariusz Pachla, dziś wiceprezes LPP, wówczas pracownik Mistrala - spółka bardzo szybko wypracowała pierwszy milion złotych zysku.

W 1994 r. wspólnicy wpadli na pomysł, który stał się źródłem ich późniejszego sukcesu: zlecili szycie ubrań w Chinach. W Polsce, która przeżyła właśnie bolesny upadek nierentownego przemysłu lekkiego, było to całkowicie nowe podejście. Najprawdopodobniej byli pierwszymi polskimi przedsiębiorcami, którzy zaczęli wysyłać projekty swoich kolekcji do realizacji w manufakturach na Dalekim Wschodzie. Za nimi poszli inni: m.in. Artman oraz Redan (marka Top Secret). Nic dziwnego. Koszty pracy chińskich szwaczek są trzykrotnie niższe niż pracownic polskich szwalni. Uwzględniając nawet zarobki bossów azjatyckich fabryk oraz koszty transportu, wyprodukowanie T-shirtu na Wschodzie jest o 30 proc. tańsze niż w Polsce.

W 1995 r. wspólnicy założyli firmę LPP. Krążą domysły, że "L" to Lubianiec, "P" to Piechocki, jednak nie bardzo wiadomo, co miałoby oznaczać drugie "P".
_ Ten skrót absolutnie nic nie znaczy _ - zapewnia Dariusz Pachla, wiceprezes spółki. _ Dzięki temu nazwa jest jedyna i niepowtarzalna na całym świecie. _

Przypadkowe ma być też pochodzenie nazwy Reserved. Spontanicznie wymyślił ją ponoć Marek Piechocki, urzeczony brzmieniem słowa zapisanego na tabliczkach stojących w restauracji. Nawet jeśli nazwa nie miała głębszego znaczenia, była strzałem w dziesiątkę. Nic niepodejrzewającym klientom sugerowała bowiem zachodnie pochodzenie ubrań. W drugiej połowie lat 90. miało to kapitalne znaczenie. Polskość nie kojarzyła się wtedy dobrze, Reserved zaś sprytnie przynosił powiew wielkiego świata. Przy tym ceny ubrań z tą metką od początku były wystarczająco niskie, by kusić rzesze nastolatków, a zarazem rekompensować nie zawsze najwyższą jakość. W latach 90. Jerzy Lubianiec był prezesem spółki, jednak w 2000 r. oddał swój fotel i bieżące zarządzanie Piechockiemu. Sam usunął się nieco w cień, pozostając jednak szefem rady nadzorczej. Według nieoficjalnych informacji przekazał pałeczkę zaufanemu wspólnikowi, bo chciał odpocząć po latach wyczerpującej pracy. Chwilę wcześniej firma wykonała kolejny krok milowy w swojej
historii. W 1999 r. LPP otworzyła pierwszy własny salon w Katowicach - dotąd większość ubrań w Polsce była sprzedawana w hipermarketach, domach handlowych czy na bazarach. W ciągu dziewięciu lat powstało blisko 300 salonów Reserved, a także innych, nowych marek: Crop Town, Re-Kids, Henderson (bielizna męska), Esotiq (damska), Promostars (odzież reklamowa). Jedna trzecia z nich znajduje się poza granicami Polski, w ośmiu krajach Europy Środkowo-Wschodniej.

Z każdym otwieranym sklepem rosną obroty i zysk. Firma po finalizacji fuzji z Artmanem nie wyklucza kolejnych przejęć. Lubianiec i Piechocki nie ukrywają, że opracowując strategię swojej firmy, wzorowali się na największych, jak Zara czy H&M. I może właśnie dlatego LPP jest spośród polskich firm najbliżej stworzenia prawdziwie europejskiej marki.

Piotr Brzóska
POLSKA Gazeta Opolska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)