Krzyż pod pałacem, dziura w portfelu
Był taki rysunek Mleczki – facet siedzi u lekarza i spoglądając nieco bezradnie mówi: "Nie rozumiem związku, doktorze – ilekroć boli mnie ząb traci na ważności sytuacja w południowym Libanie". Od izraelskiej interwencji w Libanie minęło niemal ćwierć wieku, ale ów zadziwiający związek między anatomopatologią i polityką pozostaje nieodmiennie aktualny. O czym przekonaliśmy się, kiedy ostry stan zapalny w okolicy krzyża przyćmił niemal zupełnie informacje o podwyższeniu stawki VAT - pisze Piotr Czerski w felietonie dla Wirtualnej Polski.
11.08.2010 | aktual.: 11.08.2010 08:38
Widowisko pod Pałacem Prezydenckim, które pełnię krasy osiągnęło 3 sierpnia, sprawiało wrażenie wyjętego z najpiękniejszych snów realizatorów telewizyjnych: był spór, były emocje, rzucano oskarżenia i składano dramatyczne deklaracje, ktoś rzucał zniczami, służby porządkowe rozpyliły gaz. W szczycie sezonu ogórkowego takie wydarzenie jest gratką nie lada, nic więc dziwnego, że „próba przeniesienia krzyża” była spektaklem transmitowanym na żywo w telewizjach, relacjonowanym przez rozgłośnie radiowe i szeroko komentowanym w internecie. Zamarły fabryki i zakłady pracy, przycichł zgiełk uliczny – takiego zainteresowania społecznego nie wzbudziła bodaj żadna konfrontacja od czasu meczu Polska-Niemcy. Liczebność drużyn w obu przypadkach była zresztą zbliżona, tyle, że wówczas sędzia był jeden, a teraz było ich około dwudziestu milionów.
Wszystko skończyło się spektakularnym kplapsem – i 3 i 9 sierpnia. Tzw. „akcja Krzyż”, wbrew cichym nadziejom kilku redakcji, nie okazała się bowiem spontanicznym gestem obywatelskiego posłuszeństwa (sic!), którym wykształcona i nowoczesna światopoglądowo polska młodzież wskazać miała krzyżowi jego miejsce, ale raczej czymś w rodzaju kiepskiego karnawału: był przebrany papież, byli przebrani kolejarze, byli też zupełnie prawdziwi kibice Legii; tłum trochę powygrażał pięściami, trochę pomachał transparentami, a potem trochę pośpiewał i rozszedł się do domów.
Rozstrzygnięcia nie ma, bo też nie może być w tym sporze, w którym wszyscy mają rację: i ci, którzy obawiają się, że przeniesienie krzyża ma być taktycznym manewrem, pozwalającym odsunąć w nieokreśloną, a odległą przyszłość instalację trwałego symbolu upamiętniającego smoleńską katastrofę – i ci, którzy powołując się na zasadę rozdziału państwa i Kościoła żądają usunięcia religijnego symbolu sprzed Pałacu Prezydenckiego. Swoją rację mają także służby porządkowe, zachowujące konsekwentnie bierność: i wtedy, kiedy powinny wyegzekwować wykonanie decyzji o przeniesieniu krzyża, i później, kiedy – jeżeli wierzyć relacjom internetowym – nie reagowały na agresywne zaczepki, którymi przedstawiciele sceptycznej względem krzyża większości udowadniali swoją wyższość topniejącym szeregom koczujących na Krakowskim Przedmieściu obrońców symbolu. Największą rację miał jednak rząd, który korzystając z zamieszania ogłosił podwyżkę podatku VAT: wiadomość, która w normalnych warunkach trafiłaby na czołowe miejsce w
zestawieniach newsów, przemknęła dzięki temu bez większego echa.
A szkoda, bo podwyżka wprowadzana przez ten sam rząd, który po władzę sięgał zapowiadając m.in. radykalne obniżenie podatków, jest symptomem naprawdę poważnego problemu z finansami publicznymi. Problemu, którego przyczyny częściowo zdradza sama zapowiedź podwyżki: oto bowiem podstawowa stawka VAT istotnie wzrośnie o 1 punkt procentowy, do 23%; stawka preferencyjna, jaką objęte będą np. leki i budownictwo mieszkaniowe wzrośnie z 7% do 8%, stawka na nieprzetworzone produkty spożywcze wzrośnie z 3% do 5%, z kolei „żywność niskoprzetworzona” objęta zostanie stawką 7%, zamiast aktualnie obowiązującej stawki 5%... Nietrudno rozpoznać ów specyficzny wdzięk, cechujący ustawę o podatku od towarów i usług. Ustawę, która zdążyła obrosnąć w rekordową liczbę ponad stu tysięcy interpretacji przepisów, co o polskim prawie podatkowym mówi więcej niż niejedna sążnista analiza.
Z zapowiedzi ministra Rostowskiego wynika w dodatku, że „w razie potrzeby” w lipcu 2011 i lipcu 2012 wprowadzone zostaną kolejne podwyżki, które tymczasowo (przypomnijmy: podatek Belki też został wprowadzony „tymczasowo”) wywindują podstawową stawkę VAT do maksymalnego dopuszczalnego poziomu 25%, dzięki czemu – być może – prześlizgniemy się poniżej ustawowego progu 55% relacji długu publicznego do PKB. Co z tego, jeżeli zbicie gigantycznego deficytu finansów publicznych wymaga nie prowizorycznych korekt, ale szeroko zakrojonych reform, obejmujących przede wszystkim racjonalizację wydatków? Kto miałby te reformy przeprowadzić, jeżeli nie rząd Donalda Tuska, pozostający przy władzy od niemal trzech lat i już szykujący się do czterech kolejnych? A jeżeli nie teraz, kiedy dysponuje większością parlamentarną i lojalnością świeżo zaprzysiężonego prezydenta – to kiedy?
Te pytania w mediach pojawiają się zdecydowanie zbyt rzadko. Chwilowo bowiem jesteśmy w komfortowej sytuacji: widzimy krzyż pod pałacem prezydenta, a nie dostrzegamy powiększających się dziur we własnych portfelach. Do czasu.
Piotr Czerski specjalnie dla Wirtualnej Polski