Jaka jest marża na częściach samochodowych? Tak zarabiają na nas
Jaką część ceny finalnej części samochodowych stanowią marże pośredników, których spotykamy na drodze naprawy naszego auta? Na to pytanie odpowiedział Maciej Oleksowicz, miliarder i prezes firmy Inter Cars.
26.02.2024 12:49
- Ja to kiedyś liczyłem i wyprodukowanie - nie licząc kosztów marketingu producenta, to sama produkcja, czyli surowiec i praca potrzeba do wykonania tej części - to jest jakieś 10 procent ceny finalnej - mówi Maciej Oleksowicz w rozmowie z Łukaszem Kijkiem. Resztę ceny stanowią marże kolejnych pośredników, którzy znajdują się w łańcuch dostawy, sprzedaży i wykonania naprawy.
Dla uproszczenia weźmy jakąś część, która kosztuje nas 1000 złotych. Zgodnie z tym, co mówi Oleksowicz, jej produkcja kosztowała jedynie 100 złotych. Oznacza to, że pozostałe 900 złotych to marża doliczana m.in. przez dostawców lub mechaników.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Miliarder zdradza "wielką ściemę" w handlu częściami samochodowymi Maciej Oleksowicz Inter Cars #19
Czy warto kupować części oryginalne?
Tę kwestię rozstrzygnął prezes Inter Cars w najnowszym odcinku "Biznes Klasy". - Produkty oryginalne to moim zdaniem tak naprawdę wielka ściema tego rynku - powiedział. Bardzo wiele osób wierzy, że te produkty mają jakąś tajemniczo lepszą jakość, a tak nie jest. To są te same produkty, zjeżdżające z tej samej linii produkcyjnej, co produkty premium. One są na koniec pakowane w to samo pudełko i dwa razy droższe, bo tam jest znaczek Audi, Mercedes, VW i tak dalej - dodał Maciej Oleksowicz.
Fortuna w torbie z dyskontu
Gościem jednego z poprzednich odcinków "Biznes Klasy" był Robert Michalski, handlarz samochodami premium. Sprzedawca opowiadał m.in. o najdziwniejszych transakcjach, ale także opowiada, dlaczego kupujący nie chcą ujawnić swojej tożsamości w programie, a także o transakcjach rodem z lat 90. XX wieku.
Nie zapomnę sytuacji, jak kupował u nas Ferrari 458 Italia, obcokrajowiec, notabene właściciel kilku bardzo dobrych restauracji w Polsce, w tym w Warszawie. No i przyjechał z reklamówką z dyskontu, bo taka się najmniej rzuca w oczy, w której było prawie 700 000 zł — wspomina przedsiębiorca w rozmowie z Łukaszem Kijkiem.
Od razu w ruch poszła maszyna do liczenia pieniędzy. Oczywiście takie sytuacje nie zdarzają się często, ale jak zaznacza Michalski, nie jest to sytuacja idealna, ale też, jeżeli jest taka wola klienta, to też muszą ją uszanować.