Na bazarkach hula wiatr. Koronawirus śmiertelnie zainfekował przygraniczny handel

W Bieszczadach nigdy nie było przesadnie tłoczno, ale dziś w wielu miejscach wieje pustką i nudą. Ucierpiały targowiska, na których zapanował marazm – nie ma na nich Ukraińców ze słodyczami, chałwą, czosnkiem, nie ma wódki i papierosów. Puste place straszą, mieszkańcy i turyści wzdychają za sąsiadami.

Na bazarkach hula wiatr. Koronawirus śmiertelnie zainfekował przygraniczny handel
Źródło zdjęć: © money.pl
Konrad Bagiński

13.06.2020 | aktual.: 13.06.2020 15:00

- To nie jest tak, że jakoś specjalnie tęsknimy za Ukraińcami. Mamy teraz po prostu swoje problemy, turystyka zamarła, wszystko stoi i wiele się z tym zrobić nie da. Ale są przecież firmy, które nie mają kogo zatrudniać, rąk do pracy im brakuje. Więc im faktycznie nie jest do śmiechu – mówi mi Tomek, właściciel niewielkiego pensjonatu. Jestem jednym z jego pierwszych gości, jeszcze kilka dni temu jego biznes był zamknięty na cztery spusty.

– Z reguły nikt nie ma problemu z Ukraińcami, bo w Bieszczadach każdy jest u siebie. Tu przez wiele lat nie mieszkał prawie nikt, tu naprawdę było dziko. Te wszystkie legendy o ludziach, którzy uciekali w Bieszczady to prawda. Teraz trochę nas tu mieszka, ale i tak jest to najrzadziej zaludniony region Polski. I każdy skądś przyjechał, więc nie ma mowy o jakichś zatargach, że ktoś jest tutejszy a ktoś nie. Dla Ukraińców też jest miejsce – mówi.

Dodaje jednak, że wielu ukraińskich handlarzy potrafiło dać się we znaki. Miejscem, gdzie było ich szczególnie dużo jest rynek w Ustrzykach Dolnych oraz jedna z miejscowych Biedronek. Przy miejskim targowisku można było kupić niemal wszystko – od chałwy, orzechów, serów, ciuchów, po wódkę i papierosy.

- Jakoś tu pusto i niemrawo. Od lat przyjeżdżam w Bieszczady, zawsze kupowałem wódkę od Ukraińców. 12 złotych za pół litra ostatnio płaciłem. Nie wiem czy to dużo, czy mało. W każdym razie trunek świetny, w sklepie taka sama kosztuje dużo więcej. Papierosy też mieli, w sumie wybór nieduży, ale po kilka złotych a nie kilkanaście jak u nas. Ja nie kupowałem, ale sporo osób brało – mówi Tomek, turysta z Warszawy.

Dziś targowisko w dzień powszedni jest niemal martwe. Otwartych jest zaledwie kilka punktów. Warzywniak, piekarnia, sklepik z wędlinami, gdzie jak głosi dumnie szyld, można też kupić wyroby z koniny. Oprócz tego nie dzieje się prawie nic – można nabyć kapcie, kalosze i trampki, stoi też jedna pani z ubraniami. A na środku targowiska trwa ożywiona dyskusja o wysokości zarobków prezesów miejskich spółek… w Warszawie. Trudno się jednak dziwić, wszak trwa kampania wyborcza a to jeden z tematów podnoszonych przez obóz starającego się o reelekcję Andrzeja Dudy.

- Proszę pana, tu od początku korony niewiele się dzieje. Raz że nie ma turystów, dopiero teraz zaczynają się pojawiać. A dwa, że nie ma już handlarzy. Granicę zamknęli, to jak mają przyjeżdżać? A to nie są ludzie, których stać na to, żeby przeczekali w Polsce. Oni nawet niechętnie się targują, mówią, że dla nas to złotówka czy dwie różnicy a dla nich sporo. Jak zarobią kilka dyszek to są zadowoleni, to nie są bogaci ludzie – dowiaduję się od emeryta, okupującego ławeczkę na ustrzyckim rynku, tuż obok targowiska.

- Zawsze było ich pełno pod Biedronką, zresztą u nas są dwie. I na jedną mówi się "ukraińska". No bywa tłoczno, trochę to przeszkadza, ale nie ma się co jakoś specjalnie denerwować. A i zawsze jest tak, że oni przyjeżdżają nie tylko na handel, ale i na zakupy. Tak się jakoś dziwnie składa, że u nich są tańsze inne rzeczy, niż u nas. To coś przywiozą, sprzedadzą, kupią coś innego i tak to się kręci – dodaje.

Handel działał w obie strony

W Bieszczadach brak Ukraińców jest bardzo widoczny. Raz, że rejon w ogóle jest słabo zaludniony, dwa – zniknęło ich naprawdę wielu. Ale i na Ukrainie może być smutno, bo mnóstwo Polaków jeździło tam tankować. Oszczędność mniej więcej złotówki na litrze to sporo, opłaca się nawet przejechać przez granicę.

- Przed pandemią, na podkarpackiej granicy państwowej odprawialiśmy średnio łącznie 35 tys. podróżnych w ciągu doby (a w okresach wzmożonego ruchu - nawet ok. 50 tys.). Największy ruch osobowy odbywał się na przejściu granicznym w Medyce: średnio 8-10 tys. osób na dobę. Jest to zasadne, bowiem przejście to jest przystosowane do odprawy każdego rodzaju ruchu: samochodów ciężarowych, osobowych, autobusów, ruchu pieszego i kolejowego. Ponadto, funkcjonujący tu ciąg ruchu pieszego jest jedynym na granicy z Ukrainą, a nawet z UE – mówi w rozmowie z WP Finanse mjr Elżbieta Pikor, rzecznik prasowy Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej w Przemyślu. Dodaje, że obecnie wielkość ruchu na granicach spadła w sposób dramatyczny.

Od 15 marca jedynym w pełni funkcjonującym przejściem granicznym na Podkarpaciu jest Korczowa. 16 maja w Medyce wznowiono odprawy wyłącznie dla ruchu pieszego. Pozostałe przejścia, czyli Medyka (ruch kołowy), Budomierz i Krościenko nie dokonują odpraw.

- Aktualnie mamy wyjątkową sytuację na granicy państwa związaną z pandemią. W tym okresie, ruch graniczny osób kształtuje się w granicach 10 do 14 procent ruchu osobowego sprzed czasów pandemii. Teraz w ciągu doby odprawiamy ok. 5 tys. osób. Przez piesze przejście w Medyce przechodzi połowa osób, drugie tyle przemieszcza się w Korczowej w ruchu kołowym – mówi Elżbieta Pikor.

Spadek ruchu jest widoczny nie tylko na targu w Ustrzykach, ale i choćby w Sanoku. W tym mieście praktycznie po sąsiedzku działają dworzec autobusowy i targowisko. Dworzec jest piękny, najnowocześniejszy w Polsce. Jest też drogi i mało funkcjonalny, bo ma za mało stanowisk dla autokarów – jedynie 5 dla 20 linii. Ale dziś to praktycznie bez znaczenia, bo hula po nim wiatr. Na ławeczkach czekają 2-3 osoby, autobusy pojawiają się tu sporadycznie – obsługują tylko ruch lokalny. Turyści, którzy jeździli do Lwowa, Kijowa, na Kresy i Wołyń – zniknęli.

Położone kilkaset metrów dalej targowisko praktycznie nie działa. Otwarte są dwa boksy z ciuchami, dalej straszy ciąg zamkniętych stoisk. Nie dzieje się nic. Drugi targ w Sanoku również nie tętni życiem, chociaż tam akurat można zrobić codzienne zakupy.

Major Elżbieta Pikor podkreśla, że Straż Graniczna się nie nudzi. Obowiązków dalej jest sporo, część funkcjonariuszy została też skierowana na granicę z Niemcami, gdzie przywrócono tymczasową kontrolę graniczną. Zabezpieczenia wymaga tzw. zielona granica, ale z drugiej strony SG nie odnotowała ostatnio jakichś spektakularnych zdarzeń. Najgłośniejszym przypadkiem byli dwaj Afgańczycy, którzy usiłowali przybyć do Polski a następnie przedostać się dalej na zachód w transporcie arbuzów. Zapłacili za to przemytnikom po 4 tysiące euro. Nie opłaciło się.

Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (331)