Najpierw praca, potem rodzina
Na początku lat 90. statystyczny Polak zawierający pierwszy związek był 25-latkiem, dziś ma 27,5 roku. Polki wychodziły wtedy za mąż przed skończeniem 23 lat, obecnie mają przeciętnie 25,4 roku
19.08.2011 13:43
Zwlekanie ze ślubem to tendencja charakterystyczna dla wszystkich społeczeństw zachodnich. W 1960 roku średni wiek Brytyjczyków biorących ślub po raz pierwszy to 26 lat u panów i 23 u pań. W 2005 roku wskaźniki te wynosiły odpowiednio 31 i 29 lat. Średnia w Australii w 1970 roku to 23,4 wśród mężczyzn i 21,1 wśród kobiet. A już w 2001 roku – 28,7 i 26,9. Według naukowców z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, odkładamy ślub ze względu na problemy mieszkaniowe i trudności ze znalezieniem pracy. Na sprawy bytowe i zawodowe zwraca też uwagę Robert H. Frank, profesor ekonomii na Uniwersytecie Cormella (USA) i felietonista „The New York Times”.
Pół wieku temu – tłumaczy ekspert – maturzysta mógł liczyć na intratną posadę w banku, dzisiaj większość banków sadza w okienkach magistrów. Dostęp do ciekawszych i lepiej płatnych zajęć daje tylko bardzo dobre wykształcenia. Nie byle jaki licencjat, ale porządne studia – specjalistyczne, podyplomowe albo zagraniczny MBA. Edukacja wymaga coraz więcej wysiłku, a stały, sformalizowany związek – nie mówiąc już o dzieciach – tylko by odciągał młodych, ambitnych ludzi od nauki.
Druga sprawa, na którą wskazuje Frank – nikt nie chce się wiązać z nieudacznikiem. Sęk w tym, że dziś potrzeba więcej czasu niż kiedyś, aby określić, komu się w życiu powiedzie. Dawniej o czyimś sukcesie decydowało urodzenie. Obecnie – studia. Ale i one nie są czynnikiem rozstrzygającym. Jak dowiódł dr Daniel Goleman (ten od inteligencji emocjonalnej), nawet najlepsze oceny na świadectwie czy w indeksie nie gwarantują, że zdobędziemy społeczny czy zawodowy Olimp. Dopiero kolejna praca, kolejna firma i kolejna funkcja pokazuje, na co stać daną osobę, jaki ma potencjał i jaki byt może zapewnić swoim najbliższym.
Wreszcie – kwestia mobilności. Kiedyś – zauważa Robert Frank – jak najszybszy ożenek czy zamążpójście miały sens, bo ktoś inny mógł nam sprzątnąć sprzed nosa „najlepsze partie”. Tak działo się zwłaszcza w małych, zamkniętych społecznościach, na przykład na wsiach. Obecnie często zmieniamy miejsce zamieszkania – czy to z powodu nauki, czy to z powodu pracy. Tym samym mamy dostęp niemal do nieograniczonej liczby kobiet i mężczyzn. Zatem ani staropanieństwo, ani starokawalerstwo nikomu nie grozi, chyba że ktoś sam zdecyduje się na życie singla.
Mirosław Sikorski/MA