Nauczyciele molestują. Ale uczniowie też nie są święci
Dyrektorzy szkół coraz częściej skarżą się do rzeczników
dyscyplinarnych na nauczycieli. Pedagodzy są jednak karani rzadko i łagodnie - ujawnia "Dziennik
Gazeta Prawna".
29.02.2012 | aktual.: 29.02.2012 11:35
Z roku na rok liczba skarg na nauczycieli do wojewódzkich rzeczników dyscyplinarnych rośnie - ujawnia "Dziennik Gazeta Prawna". Z sondy dziennika przeprowadzonej wśród 16 kuratoriów oświaty wynika, że rocznie skarg jest już prawie 400. Najwięcej wniosków o wszczęcie postępowania składają dyrektorzy szkół, ale zdarza się, że kierują je także rodzice, uczniowie, a nawet inni nauczyciele.
Zarzuty są poważne - począwszy od nierzetelnego wykonywania obowiązków, a kończąc na molestowaniu seksualnym uczniów oraz ich biciu. Za tak poważne przewinienia nauczyciele najczęściej otrzymują jednak karę nagany z ostrzeżeniem. Rzadko są wydalani z zawodu. Nauczycieli bronią często sami rzecznicy dyscyplinarni, którzy już na etapie wniosku złożonego przez dyrektora umarzają postępowania. Przewinienie musi być bezsprzeczne, aby nauczyciela spotkała dotkliwa kara.
"W 2011 roku komisja wymierzyła 22 kary, w tym 15 nagan z ostrzeżeniem, pięć zwolnień z pracy, jeden zakaz wykonywania zawodu przez trzy lata i jedno wydalenie z zawodu" - mówi Krystyna Radziuk-Kwak, przewodnicząca Komisji Dyscyplinarnej dla Nauczycieli przy Wojewodzie Śląskim.
"Nauczyciele wzajemnie się chronią. Za takie przewinienia jak przychodzenie do pracy pod wpływem alkoholu czy plagiat pracy powinno grozić wydalenie z zawodu, a nie zwykła nagana" - mówi Edmund Wittbrodt, senator i były minister edukacji.
Kuratorzy wskazują, że rosnąca liczba wniosków wynika z większej świadomości społecznej. "Wiedza rodziców i uczniów, którzy jako pełnoletni mogą się poskarżyć, przyczynia się do tego, że mamy coraz więcej tego rodzaju spraw" - mówi Janina Jakubowska z Kuratorium Oświaty we Wrocławiu.
Jej zdaniem nauczyciele często nie wytrzymują psychicznie nagannego zachowania uczniów i wybuchają. Ale niektórzy padają ofiarami agresji uczniów i milczą.
- Jest całe mnóstwo przypadków takiej agresji. Od szydzących komentarzy pod kątem nauczyciela, przez różne formy demonstracji siły – np. przynoszenie do szkoły noży - po formy napastowania seksualnego, np. rozbieranie się na lekcjach przy nauczycielkach. Proszę dołożyć do tego cyberprzemoc - obraźliwe, anonimowe sms-y, wyzwiska, obrażanie nauczycieli na forach, nagrywanie ich i zamieszczanie w sieci, zastraszania, pogróżki czy czasem przemoc fizyczna. W tych przypadkach mówimy już o przestępstwach popełnianych przez nieletnich – mówi Tomasz Wojciechowski, prezes Falochronu, Fundacji na Rzecz Bezpieczeństwa i Współpracy w Szkole.
W Polsce nie ma rzetelnych badań określających skalę agresji wobec nauczycieli. Niektórzy odwołują się do brytyjskich statystyk, zgodnie z którymi 40 procent pedagogów było napastowanych przez uczniów. Tomasz Wojciechowski twierdzi, że opracowanie polskich danych na ten temat graniczyłoby z cudem. Bo to temat tabu. Nauczyciel, który doświadcza agresji ze strony ucznia i o tym mówi przełożonym, postrzegany jest jako nieudacznik.
- Jeśli ktoś otwarcie mówi, że jest obiektem ataków, to tak, jakby publicznie przyznawał się do własnej słabości - choć w praktyce świadczy to raczej o jego sile. To może owocować tym, że stanie się obiektem jeszcze większej przemocy albo że zostanie przez swoich kolegów uznanego za "nieradzącego sobie", a co za tym idzie pierwszego w kolejce do zwolnienia. Przy obecnej redukcji etatów nauczycielskich i zamykaniu szkół to strzał w piętę. W naszym projekcie średnio kilkanaście procent nauczycieli zgłasza, że doświadczało przemocy ze strony uczniów. Przy czym są to 3 szkoły podstawowe, wybrane pod kątem otwartości w rozmowie o trudnościach, a więc próbka zupełnie niereprezentatywna - dodaje Tomasz Wojciechowski.
/ak