Odwiedziliśmy największy "wojskowy market" w Polsce. "Po czołg potrafi przyjść zwykły Kowalski"
Łuska od moździerza za 9 zł, mundur sił powietrznych za nieco ponad 20 zł albo... czołg za 250 tys. zł. Takie rzeczy można dostać w "wojskowym markecie" pod Koszalinem. Jak słyszymy, coraz więcej zwykłych Polaków marzy o wojskowych pojazdach w ogródku.
"To największe tego typu miejsce w Polsce" - zachęcają banery w zachodniopomorskich kurortach. Reklamują market Bastion w Nowych Bielicach niedaleko Koszalina. Z reklam wynika, że można tam dostać wszystko, co wojskowe - od skarpetek dla szeregowych po czołgi i armaty. Postanawiam się tam wybrać.
Na market składa się wielki namiot, duży sklep w magazynowym budynku oraz parking. Najpierw wchodzę do namiotu. Tam są produkty w cenach "wyprzedażowych". Na przykład hełm Milicji Obywatelskiej za 55 zł ("to tylko replika" - słyszymy od sprzedawcy), są maski gazowe za 2 zł, łuski od moździerzy, mundury wszelkiego typu czy nawet stare silniki do pojazdów wojskowych.
W magazynowym budynku sprzedawany jest droższy sprzęt - na przykład wojskowy dalmierz za niecałe 2 tys. zł. Najbardziej ciekawi mnie jednak parking. Jak się domyślam, to tam mają na mnie czekać te wszystkie czołgi czy amfibie.
Debrzno. Jedno z największych opuszczonych lotnisk w Polsce
Zamiast tego, czeka mnie jednak rozczarowanie - na miejscu jest raptem kilka pojazdów. Jeden naprawdę robi wrażenie - to radziecki czołg podstawowy T-55. Jest jeszcze jedna wojskowa terenówka, dwie armaty i sowiecki, ciężarowy Ural - i to wszystko. - To ten największy wojskowy market w kraju? - pytam obsługę. Ta wyjaśnia, że żeby zobaczyć wszystkie pojazdy, potrzebna będzie kilkunastominutowa podróż do Koszalina.
Tam Bastion ma swój magazyn. Wyruszam więc w krótką podróż. I faktycznie - umieszczone w przemysłowej dzielnicy Koszalina zbiory "marketu" robią wrażenie. A dokładniej - dość postapokaliptyczne wrażenie.
Czołg dla Kowalskiego
Są rzędy wojskowych Starów czy radzieckich Urali. Pomiędzy nimi stare opony, łuski czy części do pojazdów. Gdzieniegdzie można też znaleźć armaty i stare wyrzutnie rakiet. Są nawet zdezelowane karetki wojskowe czy wozy strażackie.
Ile trzeba zapłacić, by się stać właścicielem jednego z takich pojazdów? Od sprzedawców dowiaduję się, że na przykład kiedyś znalazł się chętny na czołg za 250 tys. zł. Armaty są tańsze - jedną można dostać za niecałe 10 tys. zł.
Potężne, sowieckie ciężarówki, spalające po kilkadziesiąt litrów paliwa na 100 kilometrów, kosztują z kolei od 20 do 30 tys. zł.
Kto się decyduje na takie zakupy? Od przedstawicieli marketu dowiaduję się, że często są to kolekcjonerzy czy miłośnicy militariów - zarówno z Polski, jak i z zagranicy. Kupują też firmy eventowe czy restauracje, które chcą wojskowym pojazdem zachęcić klientów do wizyty.
Słyszę jednak, że coraz częściej pojazdy militarne kupują "zwykli Kowalscy". - Pracują na przykład w biurach, firmach i marzą całe życie, żeby postawić sobie czołg w ogródku - opowiadają sprzedawcy.
Czy to legalne? Słyszę, że jak najbardziej - o ile taki pojazd nie ma właściwości bojowych. Jeśli ma, potrzebne są specjalne pozwolenia. Sprzedawcy w Bastionie deklarują, że podchodzą do wszystkiego bardzo poważnie i na wszystko mają odpowiednie certyfikaty. Zapewniają też, że nikt nie wyjedzie stamtąd ze sprzętem, który może spowodować zagrożenie.
A co na to polskie przepisy? Mówią, że nie trzeba mieć żadnych koncesji, by nabywać "broń palną oraz wyroby o przeznaczeniu wojskowym lub policyjnym, które są pozbawione trwale i nieodwracalnie bojowych cech użytkowych".
A czemu sam magazyn sprzętu wygląda tak specyficznie? I na to otrzymuję odpowiedź - Bastion opiera się coraz bardziej na sprzedaży internetowej. Pojazd czy armatę można zamówić przez internet, więc sprzęt może czekać na przyszłych nabywców w bardziej ustronnym miejscu.
O tym, że coraz więcej Polaków sięga po militaria, przekonują zresztą również przedstawiciele innych organizacji. Coraz większe zainteresowanie jest na przykład aukcjami Agencji Mienia Wojskowego, która sprzedaje sprzęt wycofywany z polskiej armii. - Jeśli chodzi o nasz sklep internetowy, to popularność ciągle rośnie. Jeśli chodzi o nasze licytacje, na przykład pojazdów wojskowych, to oczywiście był pewien przestój spowodowany COVID-19. Ale teraz znów notujemy bardzo duże zainteresowanie - mówi nam Małgorzata Weber, rzeczniczka AMW.