Pracowity i sumienny, ale bez pracy
Aby piąć się na szczyt, potrzeba odwagi, przebojowości i odrobiny brawury.
12.09.2011 | aktual.: 12.09.2011 11:50
- Prowadziłam szkolenia w jednym z urzędów pracy i któregoś dnia pojawił się na nich 28-letni mężczyzna. Okazało się, że ukończył matematykę na Politechnice Gdańskiej. Był najlepszy na roku, przygotowywał nawet własne publikacje, wygrywał w konkursach, po prostu geniusz. Otrzymał propozycję pracy na uczelni, ale z jakichś osobistych przyczyn nie przyjął tej pracy. Myślał, że jako najlepszy student nie będzie miał problemów ze znalezieniem pracy. Stało się inaczej. Chociaż przygotował system informatyczny dla jednego z banków, po roku go zwolniono. Nie znaleziono dla niego innego zajęcia, po tym jak wykonał konkretne zadanie. Nie zagrzał też miejsca w firmie doradczej, był zbyt zamknięty w sobie. Brakowało mu przebojowości w rozmowach z biznesmenami. W firmie statystycznej pracował pół roku. Szef podziękował mu. Uznał, że jest zbyt inteligentny do tego, żeby powielać ciągle te same schematy – twierdzi Joanna Pogórska, doradca personalny, psycholog biznesu.
Ostatecznie chłopak dawał korepetycje w niewielkiej mieścinie, w której był zameldowany. Bo nie miał szans nawet na pracę w szkole, w której dyrektorka zatrudniała swoich krewnych i znajomych. I tak geniusz matematyki zarejestrował się w urzędzie pracy. Odbyliśmy kilka rozmów. Otrzymał pracę u jednego z moich klientów – firmy informatycznej, która ma siedzibę w Londynie. Pracuje w swoim domu, wykonuje konkretne zlecenia – szuka błędów w systemie, projektuje kolejne rozwiązania. Robi to co lubi i bardzo dobrze zarabia. Jego problemem była nieśmiałość i trudności w komunikowaniu się z otoczeniem. Mimo ponadprzeciętnej inteligencji, był postrzegany jako odludek czy wręcz dziwak. Gardził autopromocją, blichtrem kojarzonym z finansjerą – dodaje Joanna Pogórska.
Takich przypadków jest całe mnóstwo. Okazuje się, że prymus na studiach, w pracy jest niedoceniany. Szefowie wolą zwolnić kogoś takiego, niż go odpowiednio przygotować do pracy.
- Oprócz wiedzy, istotne są takie cechy jak umiejętność: komunikowania się, pracy w zespole, forsowania własnych idei, zarządzania innymi. Wiedza to element układanki pod nazwą idealny pracownik, ale też jej podstawa. Bez tej podstawy mamy „pustego” pracownika. Brakuje mu wiedzy, ale umie się zaprezentować. Taki pracownik jest „idealny” na krótką metę. Dlatego przekreślanie lub niezauważanie inteligentnych, utalentowanych pracowników jest wielkim grzechem szefów. Czasem wystarczy, że wyślą pracownika z ponadprzeciętną inteligencją na szkolenie, by uzyskać wręcz wymarzonego pracownika. Jeśli jednak szef jest ślepy i nie widzi kogo ma w zespole, to może rzeczywiście lepiej u niego nie pracować – mówi Tomasz Grzechniak, psycholog, trener i head hunter.
Często jest też tak, że osoby z bardzo wysokim IQ pracują poniżej swoich możliwości. Kieruje nimi dużo „słabszy intelektualnie” szef. Aż 73 proc. menedżerów uważa, że mogłoby przejąć stanowisko swojego szefa i lepiej od niego wykonywać obowiązki. Tak przynajmniej wynika z badania Executive Quiz, które firma head-hunterska Korn/Ferry International przeprowadziła w 70 krajach świata. Dlaczego więc nie sygnalizujemy otoczeniu, że stać nas na więcej? Nie trzeba być psychologiem, aby wiedzieć, że to przez nieśmiałość i kompleksy wykorzystujemy tylko część własnego potencjału. Pracowitość i sumienność zawsze będą w cenie. Jednak aby piąć się na szczyt, potrzeba odwagi, przebojowości i odrobiny brawury.
Grzegorz, który jest menedżerem w jednej z wiodących firm branży IT marzy o tym, by zostać kierownikiem ważnego działu. Twierdzi, że osoba, która kieruje nim od lat, nawet do pięt mu nie dorasta. Być może tak jest naprawdę, lecz cóż z tego? Grzegorz niewiele robi, by dać się poznać z jak najlepszej strony. Hołduje zasadzie usiądź w kącie, a na pewno ktoś cię zobaczy. Gdy ostatnio na spotkaniu menedżerskim miał przeprowadzić prezentację, powiedział, że się do tego nie nadaje. Trudno mu zrozumieć, że być super specjalistą w swojej wąskiej dziedzinie to stanowczo za mało. Dziś trzeba jeszcze umieć się sprzedać.
Nasze bariery i granice to przede wszystkim sądy o nas samych. Z reguły wynosimy je z dzieciństwa. Ileż to razy rodzice czy nauczyciele mówili nam, że nic z nas nie będzie. Kamila, ceniona reportażystka, wspomina, jak w liceum zgłosiła się do konkursu recytatorskiego. Dostała się nawet do etapu wojewódzkiego. Niestety, zjadła ją trema i „położyła” wiersz. Pocieszenia szukała u swojego ojca, a ten potraktował ją ostro. Jeśli nie potrafisz, nie pchaj się na afisz! – uciął rozmowę.
- Później przez wiele lat nie potrafiłam się wychylić, zaryzykować. Marnowałam kolejne okazje. Dopiero dzięki znajomej psycholożce wyszłam na ludzi – opowiada dziennikarka.
Z innym problemem borykała się Anna, dziś dyrektor HR w sieci ekskluzywnych hoteli. Miała tendencję do rozpamiętywania własnych niepowodzeń. Wyolbrzymiała je, pomniejszając przy okazji swoje osiągnięcia i zasługi. Mimo ukończenia dobrych studiów z zarządzania myślała, że już zawsze będzie tylko sekretarką.
- Zbudowałam skrajnie pesymistyczny obraz świata i własnej osoby. A z kiepskim mniemaniem o sobie, jakże ubiegać się o nowy projekt, awans albo podwyżkę? – pyta specjalistka personalna.
Kilka lat temu – na szkoleniu z asertywności – nastąpiła zmiana o 180 stopni. - Od tamtej pory nie mam ochoty ustępować tym, którzy brak zdolności i wiedzy nadrabiają tupetem – mówi Anna.
Zwycięzców łączy zdumiewająca, wręcz irracjonalna pewność siebie – twierdzi socjolog, prof. John Eliot, który badał życiorysy największych amerykańskich biznesmenów. Kto by swego czasu przypuszczał, że niczym niewyróżniający się student o nazwisku Bill Gates stanie się najbogatszym człowiekiem świata? Stworzył on swoje „komputerowe” imperium, ponieważ całkowicie uwierzył we własny potencjał i pozwolił, by ta wiara go niosła.
KW
/AS