Pracownica banku zaproponowała złoty interes. Stracili setki tysięcy złotych
Mieszkaniec Wschowy w imieniu syna przebywającego za granicą inwestował w nieruchomości. Część z nich mężczyźni kupowali na kredyt pod ich zastaw. W 2006 roku ich sprawami opiekowała się pracownica poznańskiego oddziału Multibanku. To ona w 2007 roku zaproponowała im pierwszy "złoty interes". Jednak stracili setki tysięcy złotych, które muszą spłacić.
03.11.2010 | aktual.: 04.11.2010 10:33
- Mieliśmy wpłacić po 500 tysięcy zł na udziały spółki z siedzibą na Malcie - opowiada Grzegorz K. - Odsetki od zainwestowanego kapitału miały wynieść 50 proc. Nie uwierzyłem w takie cuda i nie przystąpiłem do spółki.
Jednak mniej więcej po roku pracownica banku znów zaproponowała interes. Tym razem spółka miała być polska, wkład o połowę mniejszy. Na zainwestowanych pieniądzach ojciec i syn mieli zarobić 36 proc. w stosunku rocznym.
- Pani Agnieszka zaproponowała mi nawet załatwienie pożyczki na ten cel. Początkowo w ogóle nie chciałem o tym rozmawiać, ale syn, w którego imieniu miałem to zrobić się uparł. No, i ja byłem spokojniejszy, bo pracownica banku powiedziała mi, że interes jest pewny i ona sama na taką inwestycję się zdecyduje.
Ostatecznie w lipcu 2008 roku mieszkaniec Wschowy stał się udziałowcem spółki komandytowej w Krakowie. Taka konstrukcja spółki oznacza, że każdy ze wspólników jest odpowiedzialny za jej działania do kwoty swojego udziału. Zarząd spółki miał pieniądze inwestować i pomnażać, a udziałowcy mieli otrzymywać z zysków co miesiąc 3 proc. wyłożonych pieniędzy czyli 7,5 tysiąca złotych.
- Tak było faktycznie przez kilka miesięcy - mówi pechowy inwestor. - Mniej więcej po roku miałem już niemal pewność, że spółka ma poważne kłopoty i obiecanych zysków nigdy już nie będzie.
Łącznikiem mężczyzny ze spółką była pracownica banku. Ona informowała go o kolejnych inwestycjach spółki i cały czas upewniała, że sytuacja jest pod kontrolą. Także zapewne uspokojeniu jego i innych inwestorów służyły spotkania, na których co jakiś czas zarząd zdawał relację ze swoich działań.
Względnie systematycznie Grzegorz K. otrzymywał także sprawozdania ze spółki. Zysków jednak nie było, a tłumaczenia zarządu były coraz mniej przekonujące. - Poza tym mijali się z prawdą - podkreśla mężczyzna. - Kupiliśmy nieruchomość pod Wałbrzychem - były hotel robotniczy i kawałek terenu. Miały tam powstawać mieszkania. Zarząd informował o kolejnych pracach, a na budowie nic się nie działo.
Obecnie spółka jest w stanie likwidacji, szans na odzyskanie pieniędzy nie ma. Prokuratura Poznań Grunwald wszczęła śledztwo w sprawie oszustwa. Multibank, do którego zwracał się mężczyzna twierdzi, że nie ponosi odpowiedzialności za działania "na boku" swojej ex-pracownicy, choć przyznaje, że zabezpiecza się przed tego rodzaju praktykami.
- Pracownicy MultiBanku, mają w umowie o pracę zapis o tzw. wyłączności - wyjaśnia Łukasz Kling z biura prasowego - Oznacza to, że, niezależnie od miejsca transakcji, nie mają możliwości oferowania klientom produktów innych niż przygotowane przez bank. Bank przywiązuje do tych standardów szczególną wagę i jeśli otrzymuje sygnały o możliwych nadużyciach, podchodzi do nich z najwyższą uwagą. W przypadku potwierdzenia zarzutów, wobec pracownika wyciągane są konsekwencje dyscyplinarne. - dodaje.
Grzegorz K. jest rozgoryczony. - Wychodzi na to, że interesy wszystkich są chronione, tylko nie zwykłego człowieka - mówi. - Dałem się oszukać, Teraz chciałbym przestrzec innych.
Przeczytaj także: Zostali wywłaszczeni, i... są zadowoleni! »