Praktyka akademika. Wiązanie końca z końcem czy etatu z etatem?

Ile zarabiają na polskich uczelniach pracownicy naukowi?

Praktyka akademika. Wiązanie końca z końcem czy etatu z etatem?
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos

19.01.2011 | aktual.: 19.01.2011 13:39

Ile zarabiają na polskich uczelniach pracownicy naukowi? Według danych portalu wynagrodzenia.pl za ubiegły rok, zarobki profesora kształtują się w granicach od 4,7 do 7,1 tys. zł brutto. Adiunkt zarobi od 3 do 4,4 tys., asystent naukowy od 2 do 3,4 tys. brutto. Jeśli dorabiają, ich zarobki mogą wzrosnąć nawet dwukrotnie.

Jeden człowiek na wielu uczelniach

Kto jednak może liczyć na dodatkowe zajęcia? Przede wszystkim profesorowie. Zgodnie z danymi resortu nauki z 2009 roku, 37 proc. kadry profesorskiej i 16 proc. docentów miało drugi etat.

Młody naukowiec, rozpoczynający karierę na uczelni, dostanie na rękę w granicach 1,5 tys. zł. To niewiele powyżej płacy minimalnej, ustalonej na rok 2011 na poziomie 1386 zł. Jemu na pewno przydałaby się dodatkowa praca. - Kłopot w tym, że szansa, by zwróciła się do niego z propozycją inna uczelnia, jest bliska zeru. Możliwości rosną wraz z wyrobieniem sobie naukowej renomy, zdobywaniem tytułów naukowych. By to osiągnąć, potrzeba czasu i wytężonej pracy – podsumowuje sytuację pracownik jednej z trójmiejskich uczelni, z tytułem doktora.

Polskie uczelnie zatrudniają ok. 100 tys. nauczycieli akademickich. Zarazem w szkołach wyższych jest ok. 170 tys. etatów. Zdarzają się więc osoby prowadzące zajęcia w kilku, a nawet kilkunastu placówkach. - Rekordzistą był nauczyciel, który koordynował 28 odległych tematycznie przedmiotów. Zdarzyło się też, że jedna osoba rzekomo poprowadziła 1500 godzin zajęć w semestrze, co wielokrotnie przekraczało normę – mówił portalowi Money.pl Bartosz Loba, rzecznik resortu nauki.

Niskie zarobki – to jest problem!

Według rządowych planów, podjęcie pracy na drugiej uczelni wymagałoby od naukowca zgody rektora szkoły rodzimej. Praca na kolejnych uczelniach byłaby niemożliwa. Obecnie zgody rektora wymaga dopiero trzeci etat. O podjęciu drugiej pracy naukowiec jedynie informuje władze swojej uczelni.

Dodatkowe sposoby dorabiania oprócz pracy na innej, najczęściej prywatnej uczelni, to ekspertyzy i konsultacje, a także badania zlecone przez firmy. W mediach pojawiają się opinie, według których takie „skakanie po fuchach” to problem polskiej nauki. Ale niektórzy widzą rzecz inaczej. Adam, humanista, kilkanaście lat pracy na uniwersytecie: - To nie jest problem świata nauki, tylko całej Polski. I ten problem nie nazywa się „fuchy naukowców”, tylko niskie zarobki. Polacy, gdzie nie spojrzeć, zarabiają mało. Starają się więc dorabiać – na pół etatu, na zlecenie.

Daniel, wykłada w szkole plastycznej: - Młody naukowiec to taki sam człowiek jak każdy. Ma rodzinę, małe dzieci, chciałby mieć własny kąt. Nie jest w stanie poprawić swego statusu za półtora tysiąca miesięcznie. Żeby w przyszłości zarabiać więcej, musi pracować nad doktoratem. Ale jeśli zajmie się pracą naukową, nie znajdzie czasu na dodatkowe zlecenia i będzie biedował. Tu koło się zamyka.

Kwestia rzetelności

Według Adama, na uczelniach płace nauczycieli akademickich kształtują się na bardzo nierównym poziomie. Zależy to od wielu czynników, związanych np. z pozycją danej uczelni i jej kadrą. – Jeśli uczelnia chce przeskoczyć o stopień wyżej w uczelnianej hierarchii, i np. z akademii przeobrazić się w uniwersytet tematyczny, musi mieć odpowiednio liczną kadrę. Określoną liczbę tzw. samodzielnych pracowników naukowych. Zależy jej więc, by przyciągnąć profesorów. W tym celu jest gotowa dobrze im zapłacić.

Taki stan rzeczy wynika z ustawy o szkolnictwie wyższym, która zaczęła obowiązywać przed sześcioma laty. Uściśliła ona hierarchię polskich uczelni. Zgodnie z nią, najwyżej znajdują się „zwyczajne” uniwersytety, następnie uniwersytety tematyczne, np. medyczne, ekonomiczne itp., wreszcie akademie i szkoły wyższe. Aby akademia mogła stać się uniwersytetem, musi mieć określoną ilość wydziałów (co najmniej cztery), prawo nadawania tytułów doktorskich przynajmniej w 12 dyscyplinach, a także odpowiednią kadrę naukową. Uczelnie „podbierają” więc sobie naukowców, by podnieść swój prestiż i przeskoczyć wyżej w uczelnianej hierarchii. Robią to przede wszystkim uczelnie prywatne, o krótkiej historii i niewielkim dorobku. Zdaniem pracowników akademickich, wszystko jest kwestią skali i rzetelności. Jeśli naukowiec wykłada na drugiej, czy nawet kolejnej uczelni gościnnie, po kilka godzin w semestrze, nie jest to problemem. Nie odbije się negatywnie ani na jego pracy naukowej, ani na jakości oferowanego „produktu”, czyli –
przekazywanej studentom wiedzy. Inaczej w przypadku osób krążących po kilku czy kilkunastu uczelniach. – Sam znałem takie przypadki. To już nie są zlecenia, tylko zwyczajne cwaniactwo. I takie zachowania trzeba potępiać – mówi naukowiec.

Tomasz Kowalczyk /MA/agka

finansewynagrodzeniaetaty
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (67)