Prymusom w pracy dziękujemy
Poukładany James czy nieprzewidywalny Robert? Kto dziś ma większe szanse na podwyżkę i awans?
29.05.2009 | aktual.: 18.09.2009 10:11
Paul Arden w swoim światowym bestsellerze „Cokolwiek myślisz, pomyśl odwrotnie” przeciwstawia sumiennego Eddiego brawurowej Eryce. Nasz bohater to typowy, unikający ryzyka i układny pracownik korporacji z dyplomami. Ze względu na uprzejmość i odpowiedni wygląd w młodości pnie się szybko po szczeblach kariery – od młodszego menedżera do członka zarządu. Wraz z kolejnymi stanowiskami jego pobory i pozycja w spółce rosną.
Pewnego dnia trzeba wybrać zastępcę dyrektora zarządzającego. Kandydatura Eddiego brana jest pod uwagę, a jednak uchodzi za osobę zbyt bezbarwną i nudną, by to on dostał awans. Otrzymuje go młodszy i dużo bardziej rzutki kolega. Nasz prymus jako 41-latek zostaje odsunięty na boczny tor, a siedem lat później zwolniony. Mimo że – jak podkreśla Arden – nie popełnił żadnego błędu.
Jakże inaczej wygląda ścieżka zawodowa Eryki, która od dziecka była niezależna, a nawet krnąbrna. Przez to nie najlepiej odnajdywała się w tzw. kulturze korporacyjnej, preferującej ludzi miernych, ale nie sprawiających kłopotów. Energiczna kobieta ma sto szalonych pomysłów na minutę, które w większości nie podobają się jej szefom. Ale w końcu ktoś w firmie daje Eryce szanse wykazania się. Jej odważny projekt okazuje się ogromnym sukcesem i specjalistka zostaje doceniona w branży. Niestety, kolejne trzy lata to pasmo porażek. Irytująca wszystkich Eryka traci robotę. Niespodziewanie szybko zdobywa jednak kolejną pracę, bo ktoś zapamiętał jej spektakularne osiągnięcie sprzed kilku lat. W nowej firmie znowu dużo ryzykuje i popełnia wiele błędów. Co znowu przypłaca utratą posady. Jej życie to seria wzlotów i upadków (z położeniem akcentu na te drugie). Tym niemniej każdy wie, że z przebojową Eryką można konie kraść. W wieku 40 lat ma się czym pochwalić i konkurencja zaczyna bić się o nią.
Między rozwagą a odwagę
Czy w solidnym Eddim nie rozpoznajemy siebie? Jak to się dzieje, że mimo doświadczenia, wysokich kwalifikacji i lojalności od wielu lat niezmiennie tkwimy na tym samym stanowisku? Dlaczego wciąż wygrywają z nami brawurowe Eryki, osoby często niepoukładane, niepoważne, zachowujące się niekonwencjonalnie i narażające firmę na spore niebezpieczeństwo?
Odpowiedź na to pytanie przynosi książka „Brokerage and Closure” amerykańskiego psychologa Ronalda S. Burta. Autor dzieli pracowników na dwa zasadnicze typy, których umownie nazwał Jamesem i Robertem. James jest odpowiednikiem Eddiego, a Robert kimś w rodzaju Eryki. Pierwszy z nich jest miłośnikiem rozsądku i wyznawcą zasady złotego środka. Myśli mniej więcej tak: lepiej się nie wychylać, nie ryzykować, sprawdzone rozwiązania są zawsze najlepsze. Jest typowym asekurantem, ma problemy z podejmowaniem decyzji, nie wie, jak działać w warunkach niepewności. Boi się wyjść poza strefę komfortu.
Przeciwieństwem Jamesa jest Robert, który ma wrodzoną ciekawość świata, fantazję, pasję, jest komunikatywny i otwarty na nowe idee. A przede wszystkim wyróżnia go odwaga. Zawsze dynamiczny, niespokojny, testuje różne warianty rozwiązań. Z różnym skutkiem. Czasem upada, ale zaraz się podnosi i idzie dalej.
Prymus się nie sprawdza
James – klasyczny przykład kujona i maminsynka – w szkole dostawał same piątki i szóstki. Studia skończył z wyróżnieniem. A profesorowie wróżyli mu piękną karierę naukową lub zawodową. Z kolei opinie nauczycieli na temat Roberta sprowadzały się do sakramentalnego stwierdzenia „zdolny, ale leń”. Faktycznie, Robert wolał grać w piłkę z kolegami albo „dorabiać do kieszonkowego” w warsztacie samochodowym wuja, niż odrabiać lekcje. Do nauki siadał zaledwie miesiąc przed końcem każdego półrocza. W związku z czym otrzymywał promocje do następnej klasy, ale nikt specjalnie w świetlaną przyszłość chłopaka nie wierzył.
A jak przedstawiciele obu typów radzą sobie jako ludzie dorośli? Co procentuje bardziej: gruntowna wiedza wyniesiona z wykładów czy doświadczenie zdobyte na boisku, podwórku lub przy naprawie aut?
Z badań pewnej prestiżowej amerykańskiej firmy brokerskiej wynika, że wydajność pracy Roberta jest o 40 proc. wyższa niż Jamesa, a prawdopodobieństwo, że zrobi on karierę, aż o 72 proc. Robert ma też większe szanse na zachowanie pracy, kiedy firma realizuje program redukcji zatrudnienia.
Musi być równowaga
Psycholodzy biznesu nie mają wątpliwości: zawsze, a w czasach kryzysu w szczególności, bardziej opłaca się być Robertem. Ale jest też dobra wiadomość dla Jamesów. Jak przekonuje Ronald Burt, można wydoskonalić się w kreatywności, innowacyjności, a nawet w odwadze. Można nabrać trochę pewności siebie, brawury albo wręcz tupetu. Można stać się bardziej asertywnym, dynamicznym i przebojowym. Choć nie od raz nam się to powiedzie, warto podjąć próbę zmiany osobowości. A jeśli mimo usilnych starań nie uda się nam odnaleźć w sobie Roberta? Wtedy – tłumaczy Burt – trzeba szukać dla siebie szansy w zawodach i firmach, które stawiają na Jamesów. Co z tego, że nie mamy predyspozycji do odniesienia sukcesu w profesji handlowca bądź na stanowisku menedżerskim? Może spełnimy się jako księgowi, archiwiści czy informatycy? Nie chciała nas zatrudnić agencja kreatywna lub gazeta codzienna? Spróbujmy więc szczęście w banku, który preferuje solidnych i skrupulatnych pracowników?
A tak naprawdę biznes potrzebuje i Robertów, I Jamesów. Bo – jak stwierdza psycholog Jacek Santorski – świat samych Robertów byłby nieobliczalny. A świat samych Jamesów – śmiertelnie nudny.
(Janusz Sikorski)