Przedstawiciel handlowy, telemarketer - dla nich praca jest zawsze
Nawet w kryzysie i przy blisko 15 proc. stopie bezrobocia są stanowiska, na które ofert pracy nie brakuje. Co więcej, wymagania zazwyczaj nie są wygórowane. Doradca klienta, przedstawiciel handlowy, pracownik call center i telemarketer nie mają na co narzekać
02.08.2013 | aktual.: 13.08.2013 09:10
Od konsultantów telefonicznych zazwyczaj oczekuje się miłego głosu, dobrej dykcji, komunikatywności i podstawowej znajomości obsługi komputera. Doświadczenie czy znajomość języków obcych nie są wymagane. Większe oczekiwania mają pracodawcy szukający przedstawicieli handlowych. Konieczne do tej pracy - poza komunikatywnością i zdolnością pozyskiwania klientów - jest prawo jazdy kat. B i czasem znajomość języka obcego. Dużym atutem jest też wcześniejsze doświadczenie w branży, z którą związana jest firma, której towary mamy sprzedawać. Doradców (opiekunów) klienta poszukują zazwyczaj instytucje finansowe. Najczęściej oczekuje się od nich doświadczenia na podobnym stanowisku, a co za tym idzie znajomości produktów bankowych. Poza tym wykształcenia minimum średniego, a coraz częściej - wyższego.
Dlaczego właśnie na te stanowiska, mimo, że tysiące bezrobotnych spełniają oczekiwania zawarte w ogłoszeniach, ofert pracy jest tak wiele? Odpowiedź jest prosta. Wynagrodzenia w tych zawodach nie są wygórowane i często w dużej mierze zależne od skuteczności działania, czyli wyników sprzedażowych. Poza tym, to praca, do której wbrew pozorom nie wszyscy się nadają. Przez nieustanny kontakt z klientem, który nie zawsze jest miły, na tego typu stanowiskach szybko pojawia się wypalenie i niechęć do pracy.
Najgorszą sytuację maję telemarketerzy. Jak wynika z raportu płacowego firmy Sedlak & Sedlak, mediana (wartość środkowa) zarobków na tym stanowisku to 1800 zł brutto. Średnio 14 proc. dochodów stanowi prowizja. Taka pensja faktycznie nie zachęca. A to nie jedyna słaba strona tej pracy. Dyskutujący na forach pracownicy call center skarżą się przede wszystkim na przykrości ze strony klientów. "Bluzgi i wyzwiska to norma, ale trudno się do tego przyzwyczaić - pisze jedna z internautek, która zrezygnowała z pracy w telemarketingu po 3 miesiącach. - Jak długo człowiek może słyszeć niewybredne wyzwiska pod swoim adresem i nie reagować? A jak zareagujesz i odpowiesz coś ostrzej, od razu pretensje od szefa. Tego się nie dało wytrzymać".
Kolejna internautka zrezygnowała z innego powodu. "Większość osób zwyczajnie rzuca słuchawką. Może dwóm na dziesięć udaje się chociaż wytłumaczyć po co dzwonię. Jeśli udawało mi się namówić na spotkanie jedną osobę dziennie, to było dobrze, a plan zakładał, że musi takich osób być przynajmniej 5. Kasa za godzinę minimalna, o premii nie było co marzyć, bo plany wyśrubowane, a stres gigantyczny" - tłumaczy na forum.
"Ja wytrzymałam 2 tygodnie jako telemarketerka w pewnym wydawnictwie - opisuje w sieci swoją przygodę Sowa. - Nie miałam żadnej podstawy a jedynie prowizje od sprzedaży - więc bywały dni że siedziałam 8 godzin za darmo. U nas dzwoniło się tylko do szefów firm, a wiadomo, że tych ciężko złapać, więc 80 proc. połączeń nie było zrealizowanych. Na każdy dzień dostawałyśmy określoną (niewielką) bazę numerów, koło 30 - 40 - ofertę udawało mi się przedstawić średnio 5 - 7 osobom. Ale nie żałuję. Prawie nic nie zarobiłam ale zawsze coś w CV mogę wpisać. No i wiem do jakiej pracy już nie będę aplikować . Wam też nie radzę, no chyba, że ktoś ma ten dar przekonywania, ten czar słów i lubi wciskanie klientom na siłę coś, czego tak naprawdę nie potrzebują... Praca dla osób wygadanych i cierpliwych."
Wyśrubowane cele to także zmora innej grupy zawodowej - doradców klienta. - Wykonanie 100 proc. planu to coś wyjątkowo rzadkiego. Mi udaje się to może dwa razy w roku, a generalnie mam naprawdę przyzwoite wyniki i niemal co miesiąc dostaję premię - tłumaczy pani Marta, doradca klienta z funkcją kasjera, pracująca w gdańskim oddziale jednego z dużych banków. - Żeby choć zbliżyć się do wyrobienia planu, w trakcie pracy "przy okienku" muszę wydzwaniać do klientów, by namawiać ich do skorzystania z takiej czy innej oferty. Jeśli są w banku ludzie, a zazwyczaj są, oczywiście nie mam możliwości szukać dodatkowych klientów przez telefon. Zostaję więc po godzinach. Ale nie są to normalne nadgodziny, bo zostaję w oddziale nie dlatego, że ktoś mi to narzuca, tylko z własnej woli, wiedząc, że inaczej nie dam rady wyrobić planu - wyjaśnia gdańszczanka.
Mimo, że pracują w banku - panie w eleganckich pantoflach, a ponowie pod krawatami, kokosów nie zarabiają. Jak czytamy w raporcie pensje.net, na tym stanowisku średnia płaca netto to 2008 zł. O podobnych zarobkach dyskutują doradcy na internetowych forach.
"Województwo lubelskie - 2700 brutto - przynajmniej ja tyle mam" - pisze Bzyk. "W Poznaniu 2500 brutto to maks plus groszowe premie" - dodaje Martita. A Enigma ze śląska wyjaśnia, że niej w regionie zarobki netto to od 1600 do 2000 zł na rękę. "Ja" zdradza, że w Łodzi brutto dostaje się około 3000 zł, w Warszawie o 500 zł więcej. Szczęściarze, którym uda się wyrobić plan mogą jednak liczyć na spore premie - nawet do 1500 zł.
Marta z Gdańska w zależności od wysokości premii dostaje na rękę od 2100 do 2500 zł. Lepiej zarabiają przedstawiciele handlowi. Według pensje.net średnio - 2650 zł netto. Z kolei mediana dla tego zawodu - wg. raportu płacowego firmy Sedlak & Sedlak - to 3661 zł.
W tej profesji największy jest też płacowy rozrzut. Nic dziwnego - pensja przedstawiciela handlowego to w ogromnej części prowizja od sprzedaży. Im większa skuteczność, tym wyższe zarobki. Wystarczy zajrzeć na internetowe fora, by się przekonać, że wynagrodzenie do ręki w wysokości 3 - 4 tys. zł są na tym stanowisku normą. Jednak nie jest to praca dla wszystkich. Pani Iwona Janicka zrezygnowała po kilku miesiącach. - Warunki zatrudnienia było dobre. Miałam 1500 zł netto do ręki plus premię od sprzedaży. Do dyspozycji telefon i samochód służbowy. Jestem ambitna i bardzo się starałam i faktycznie zawsze przynajmniej 500 - 800 zł dodatkowo ze sprzedaży było. Ale sama widziałam, że w porównaniu z innymi kolegami podpisuję mało umów. Nie miałam przekonania do produktu, a przede wszystkim nie potrafię namawiać. Jeśli ktoś mówił, że nie jest zainteresowany, nie umiałam naciskać. Podobnie, gdy klient mówił, że się zastanowi i do mnie zadzwoni. Nigdy się nie zdecydowałam, by samej do takiego klienta oddzwonić i go
przycisnąć, by się zdecydował wspomina pani Janicka. - Męczyłam się koszmarnie przed każdym spotkaniem, a przecież na tym właśnie polegała moja praca. Więc odeszłam - opowiada 35-latka z Gdańska. - Wolę jednak spokojną pracę za biurkiem i nawet trochę niższą, ale stałą pensję.
Dariusz jest innego zdania. Z wykształcenia jest stomatologiem, ale przy fotelu czuł się nieszczęśliwy. Już 10 lat temu zmienił fach i został przedstawicielem handlowym firmy medycznej. - Ta praca to mój żywioł, a trudny klient jest dla mnie wyzwaniem - mówi. Ile zarabia? - Dobrze - odpowiada wymijająco. - Przedstawiciele w branży medycznej z kilkuletnim doświadczeniem, dużą bazą stałych klientów i przede wszystkim predyspozycjami do tego zawodu, na zarobki narzekać nie mogą. Zaletą tej pracy są też oczywiście bonusy - naprawdę wysokiej klasy samochód służbowy, laptop, telefon, zazwyczaj raz w roku luksusowa wycieczka zagraniczna, jako nagroda za dobre rezultaty w sprzedaży - wymienia. - Dla mnie dużym plusem jest też elastyczny czas pracy. Jeśli potrzebuję mieć wolniejszy tydzień, w kolejnym umawiam więcej spotkań i wszystko się wyrównuje. Jednak po 10 latach w tej branży mogę powiedzieć, że w zawodzie zostaje może co czwarta - piąta osoba ze wszystkich, które zaczynają. Część rezygnuje sama, bo źle się
czuje w tej pracy. Inni nie osiągają wystarczających rezultatów i zwyczajnie się im dziękuje. Jednak najlepsi nie mają powodów do jakichkolwiek narzekań - dodaje.
GV,JK,WP.PL