Rekin. Z Nędzy do milionów, z milionów do bankructwa, z bankructwa do miliardera
Kiedy w restauracji posmakuje mu lampka wina, wyjdzie z niej z butelką. Po drodze będzie myślał, gdzie kupić skrzynkę, a w domu zamówi kontener. Potem będzie robił wszystko, by przejąć całą winnicę. Nie odpuści. Nigdy - to najnowszy polski miliarder oczami znajomego.
Klub w centrum Warszawy. Głośna muzyka, błyski fleszy. Na parkiecie kilkadziesiąt osób - celebryci, prawnicy, biznesmeni. Za konsoletą facet w białej koszuli, na głowie słuchawki. Jedną ręką obsługuje decka, drugą przytula piękną partnerkę – to dziennikarka telewizyjna Omena Mensah.
Po namiętnym pocałunku DJ Shark zaczyna ręką dyrygować publicznością, zachęca do tańca. Śmietanka towarzyska Warszawy skacze w rytm puszczanych przez niego basów.
Shark, czyli rekin - taki przydomek ma Rafał Brzoska. Swego czasu w biurze miał nawet wielką figurkę drapieżnika.
Sam również jest drapieżnikiem. Na jarską dietę przechodzi tylko zmuszony tak jak 8 sierpnia 2016 roku.
To wtedy, budowane przez kilkanaście lat paczkomatowo-kurierskie imperium Rafał Brzoski staje na skraju bankructwa. By ratować to, co zostało, biznesmen pozbywa się 1200 pracowników. Nie zwalnia ich. On ich sprzedaje. Większość jego kurierów pracuje bowiem nie w jego głównych spółkach – Integerze i InPost, ale w spółce-córce o nazwie Bezpieczny List.
Firma de facto nie prowadzi działalności, zatrudnia jednak ponad 1000 kurierów pracujących dla Brzoski. Za dwa dni za swoją pracę mają dostać wynagrodzenie.
Otrzymają ją dopiero po kilku miesiącach z państwowego Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. I tylko ci, którzy pracowali na etacie. Fakturowcy nie dostali nic, bo formalnie z Rafałem Brzoską nie mają od 8 sierpnia nic wspólnego – spółka została przecież kupiona przez inną firmę, Tenes One. Ta szybko sprzedała Bezpieczny List razem z pracownikami do cypryjskiej firmy.
Ta sprawa czyni z Brzoski persona non grata biznesu. Atakuje go partia Razem, która nie dopuszcza do jego wystąpień na uniwersytetach, kontrolę wszczyna Państwowa Inspekcja Pracy, sprawą interesuje się Ministerstwo Pracy. Opisują ją wszystkie media. On sam ociera się o bankructwo.
Jest 27 stycznia 2021 roku, dokładnie 1633 dni od sprzedaży firmy z pracownikami. Rafał Brzoska i jego InPost debiutują na giełdzie w Amsterdamie. Spółka wyceniana jest na około 45 mld zł, a jego prywatne udziały na około 5,6 mld zł.
Dzięki temu wbija się od razu do dziesiątki najbogatszych Polaków – tuż przed nim jest rodzeństwo Kulczyków. Brzoska jest już nie tylko rekinem, ale i giełdowym wilkiem z Wall Street. W hoolywoodzkim stylu przechodzi przez swoje biuro. Filmikiem chwali się w mediach społecznościowych.
Zanim jednak przyszły miliardy, był kredyt na kilkanaście milionów złotych. Po odbiciu od dna Brzoska postanowił spłacić swoich byłych pracowników, zobowiązania wobec ZUS, kontrahentów, zaległe podatki. Formalnie nie musiał tego robić. Z prawnego punktu widzenia wszystko było czyste.
- To jest jedno z przepraszam, które jeszcze nieraz padnie – mówił w rozmowie z money.pl Brzoska, gdy zaczął byłym pracownikom Bezpiecznego Listu wypłacać pieniądze.
Lampka wina
Pochodzi z Nędzy, małego miasteczka w województwie śląskim. Pierwszy biznes? Jak to w latach 90. – montaż i sprzedaż komputerów dla kolegów z licealnych ławek.
Kręcą go jednak większe pieniądze. I szybki zysk. Na studiach na Wydziale Zarządzania i Marketingu Akademii Ekonomicznej w Krakowie zaczął inwestować na giełdzie. Efekt był powalający dla młodego inwestora – przegrał oszczędności rodziców.
To wtedy stawia sobie jednak cel: stworzyć giełdową spółkę. Pierwszy prawdziwy interes zaczyna robić w akademiku. Z kolegami zakłada firmę roznoszącą ulotki. Przez pierwsze miesiące klientów jednak brak. Pierwszy przychód to grosze - 125 zł za dostarczenie 2500 ulotek.
Rekin się nie poddaje. Kierunek i cel przecież już obrał, a tylko metody widać były złe. Ze stawkami dużo niższymi, niż rynkowe, zaczyna ekspansję, choć łatwo nie jest - ulotki roznosi sam, a przy okazji sprawdza, jakie inne firmy reklamują się poprzez krakowskie skrzynki. Następnie odzywa się do nich i oferuje stawki niższe od konkurencji.
- Moja recepta na sukces jest dosyć prosta. Wystarczy być ambitnym, pracowitym i konsekwentnym w działaniu oraz mieć dokładnie określony cel. Trzeba być fighterem. Moim zdaniem każdy, kto wie, czego chce i za wszelką cenę do tego dąży, ma szansę osiągnąć sukces. Nie udaje się tylko tym, którzy nie wierzą albo nie poświęcają temu celowi wystarczająco dużo czasu - tłumaczył w rozmowie z serwisem pulshr.pl, jak udało mu się przebić.
Z nową ceną i produktem trafił w dziesiątkę. W Polsce akurat dynamicznie rozwijały się sieci handlowe, które musiały dotrzeć do swoich klientów. W dobie raczkującego internetu ulotki były najlepszą reklamą. W tym czasie Brzoska jest prezesem spółki, menadżerem, handlowcem i roznosicielem ulotek.
- To pracoholik. 15-16 godzin w pracy to dla niego norma. Nie toleruje też innego trybu pracy niż swój. Zrobi wszystko, by osiągnąć wyznaczony cel - mówi jeden z jego byłych współpracowników.
Po dwóch latach spółka działa już w całej Polsce, wrzucając do skrzynek pocztowych gazetki największych sieci handlowych. Tego było mu jednak Rafałowi Brzosce mało. Ze swojego morza rekin chce wypłynąć na ocean. Z roznosicieli ulotek postanawia zrobić listonoszy.
Butelka wina
Jest 2006 rok, rynek zabetonowany przez Pocztę Polską, która ma wówczas blisko 100 tys. pracowników i ponad 6 mld przychodów. Brzoska zaczyna budować swój wizerunek. Rekin w jeszcze w tanim garniturze w zainscenizowanej sesji wsiada na chiński skuter, na paczki nakleja logo InPost i rusza na wojnę.
Jego problem numer jeden? Przepisy. Choć chce walczyć z pocztą, to nie może… dostarczać listów.
Monopol na przesyłki do 50 gramów ma Poczta Polska. Brzoska dociąża więc koperty, przyklejając do nich metalowe blaszki.
Nawet mimo takiego dodatkowego kosztu zaczyna państwowej firmie podbierać klientów. Z blaszkami zaczęły przychodzić do Polaków rachunki od Telekomunikacji Polskiej (obecny Orange) czy Vectry.
- Praktyki konkurentów oceniamy jako nieuczciwe. Dlatego w październiku 2007 roku Poczta Polska złożyła do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez firmę InPost – mówi wówczas Piotr Pietrasz, regionalny rzecznik prasowy Poczty Polskiej w Katowicach.
Brzoska ma już na to gotową odpowiedź. Blaszka – według jego słów "plomba" – zabezpiecza przed otwarciem koperty.
- Ma też funkcję marketingową, bo wyróżnia przesyłki nadawane za pośrednictwem nowej firmy – odpowiada na zarzuty.
Poczta Polska odpuścić nie chce. Idą więc pozwy, pojawia się pomysł ustawy zakazującej dociążania listów, karami straszy Urząd Komunikacji Elektronicznej, któremu podlegają usługi pocztowe, a politycy przegłosowują prawo wydłużające monopol Poczty Polskiej. Batalia trwa 6 lat. Brzoska na naciski nie reaguje, a proces z Pocztą wygrywa.
Od 1 stycznia 2013 roku rynek jest już uwolniony – tak nakazują unijne przepisy. Dostarczać listy może już każdy. Blaszki Brzoski odchodzą do biznesowego lamusa jako przykład współczesnego wozu Drzymały.
Firma biznesmena, choć w wyścigu startowała z dodatkowym obciążeniem, ma już 16 proc. udziałów przejętych od Poczty.
Skrzynka wina
Z kilku milionów przychodów Brzoska w dekadę dobija już do niemal 300 mln zł. W międzyczasie za 12,5 mln euro, czyli ok. 60 mln zł sprzedaje swoją część ulotkową poczcie… austriackiej.
Interes życia, bo rynek właśnie wtedy zaczął się kurczyć. Poza walką o listy, Brzoska walczy też na innych rynkach: inwestuje na Ukrainie, rozwija platformę do handlu na Facebooku, rozwija dwie sieci komórkowe oraz oferuje usługi finansowe.
Jego majątek rośnie w oczach. Debiutuje na liście najbogatszych. W 2012 roku miał ok. 300 mln zł. Rok później kwota się podwaja. W rekordowym momencie jego spółka Integer była wyceniana przez giełdę nawet na około 2,5 mld zł,
Bryluje wówczas w mediach, które nazywają go na przemian: pierwszym polskim prywatnym listonoszem i "najmłodszym milionerem", wydaje książkę o swoim sukcesie.
W wieku 35 lat staje się guru polskich przedsiębiorców i startupowców. Walcząc z Pocztą o listy, powoli zaczyna odbijać jej jeszcze jeden rynek – paczek.
- Ogromne zainteresowanie paczkomatami było dla nas jednym z największych pozytywnych niespodzianek – mówi Brzoska w rozmowie z "Pulsem Biznesu".
Pierwszy paczkomat stanął w Krakowie w 2009 roku. Duża metalowa skrzynka z małym ekranikiem. Jedni mogą do niej włożyć paczkę, inni wyjąć. Szybko, prosto, wygodnie. Bez kolejki, bez awiza, bez uciążliwych listonoszy. W biznesie mówi się na to "game changer", coś, co zmienia rzeczywistość.
Podobnie, jak przy walce o listy i tu Brzoska zaczyna uderzać w Pocztę Polską. Z redakcją "Wprost" robi test, ile czasu zajmie nadanie paczki w pocztowej placówce. Kończy się na ponad 30 minutach, a on wychodząc z urzędu gra niczym najlepszy hollywoodzki aktor: łapie się za głowę, wzdycha z niedowierzaniem, że trwa to tak długo.
Teraz to paczkomaty stają się jego oczkiem w głowie, szansą na podbicie nie tylko polskiego, ale i międzynarodowych rynków. W kilka lat ma stanąć ich kilkanaście tysięcy w całej Europie.
Brzoska określenie "paczkomat" zastrzega w urzędzie. Patent o numerze R-225679 Poczta Polska oczywiście próbuje podważyć. Bezskutecznie.
Dodatkowo tak, jak startując z ulotkami, pchały go do przodu rosnące w siłę sieci handlowe, tak teraz wiatru w żagle dodaje mu dynamicznie rosnący e-handel. Rekin błyskawicznie dostrzega potencjał do jego rozwoju.
Kontener wina
Wygrane Brzoski z państwowym gigantem, reliktem PRL pokazywany jest jako przykład walki z ostatnimi złogami peerelowskiej gospodarki. On sam szarą marynarkę ze słynnego zdjęcia na skuterze zamienia w kolorowe garnitury, idealnie dobrane krawaty, wystylizowaną brodę. Człowiek sukcesu, który zna swoją wartość.
Krytycy biznesmena zwracają uwagę, że jest tańszy i skuteczniejszy niż państwowy monopolista, ale jednocześnie nie zatrudnia nikogo na etat. Słowem: typowy polski kapitalista.
- Umowa zlecenie jest lepsze niż zwolnienie – mówi w wywiadzie dla money.pl Brzoska.
Opiniami innych się nie przejmuje, a pracę listonoszy Poczty Polskiej na etatach określa "niedostosowaniem struktury zatrudnienia do modelu działania".
Nie boi się wygłaszać skrajnych poglądów i opinii, czym z równowagi wyprowadza lewicowych publicystów.
- Do roboty chodziło się w czasach komunizmu. I niestety, niektórym tak już zostało. Przychodzą do pracy o 8, wychodzą o 16 i nie odbierają telefonu służbowego albo wyłączają od razu za progiem. Po 16 całkiem wypisują się z życia firmy - i to właśnie jest przychodzenie do roboty. Natomiast człowiek, do którego mogę zadzwonić z pytaniem o 21, albo wysłać maila, a on odpisuje po pół godziny, to dla mnie wartościowy pracownik nowoczesnej organizacji - wykładał zasady zarządzania w stylu Brzoski.
Nie tylko z publicystami lewicy idzie na wojnę, ale także kolejny raz z Pocztą. Po uwolnieniu rynku w 2013 roku rusza na kolejny front - umowy z instytucjami państwowymi.
Startuje i wygrywa w przetargach na korespondencję z KRUS, na listy z ministerstw i prokuratur, wreszcie na wart pół miliarda kontrakt na obsługę sądów.
Narodowy operator tego wybaczyć nie może. Stara się podważyć wyniki przetargu. Umowę koniec końców spółki Brzoski podpisują, ale czasu na przygotowanie się do jej realizacji jest rozpaczliwie mało - zaledwie kilkanaście dni i to w okresie świątecznym.
Kontener wina "się rozbił", a potem zginął (chwilowo)
Efekt? Kontrakt zostaje totalnie położony. W internecie krążą legendy o listach z sądów odbieranych w sklepach mięsnych czy monopolowych. Przed punktami do odbioru przesyłek poza klientami ustawiają się też telewizyjne kamery, a media podają informacje o kolejnych przypadkach "zaginionych" listów. Biznesmen odpowiadał: poczta też ma punkty odbioru w sklepach spożywczych.
Niedługo potem InPost przegrywa z Pocztą Polską najważniejszy kontrakt – na operatora wyznaczonego (w uproszczeniu – to firma, której państwo dopłaca do świadczenia usług pocztowych).
Jego wartość to kilka miliardów złotych. Wojna przybiera na sile już nie tylko w sferze bitwy o kontrakty, ale także na polu propagandowym.
Brzoska organizuje konferencje: "Kto naprawdę sabotuje korespondencję z sądów".
Oskarża Pocztę Polską, że problemy przy obsłudze kontraktu, to jej wina. Sprawa trafia do sądu, a ten rację przyznaje monopoliście. Brzoska nie może dalej wygłaszać – zdaniem wymiaru sprawiedliwości – nieprawdziwych informacji.
Półtora roku później Rafał Brzoska zwołuje kolejną konferencję. Zarzuca Poczcie nielegalny dumping cenowy, a dziennikarzom wręcza grafiki pokazujące zarobki jej zarządu. Prezesi mają dostawać milionowe wynagrodzenia, choć spółka jest nierentowna. W świat puszcza informację: podatniku dopłacasz nawet 2 mld zł rocznie do monopolisty. Poczta Polska nie pozostaje dłużna.
- InPost w ostatnim czasie próbował zastraszyć menadżerów Poczty odpowiedzialnych za kluczowe kontrakty, przesyłając im ostrzeżenia przed składaniem konkurencyjnych dla InPostu ofert – odpowiada wówczas atakiem na atak Zbigniew Baranowski, rzecznik Poczty Polskiej.
W 2015 roku nie udaje się ponownie wygrać kontraktu na obsługę sądów. Milioner popełnia też jeszcze jeden błąd – na chwilę wchodzi do polityki.
- Państwo, które jest nieprzewidywalne, urzędnicy sięgający do kieszeni podatnika i gnębiący go kontrolami, to koszmar każdego przedsiębiorcy - mówi na kongresie partii Nowoczesna zakładanej wówczas przez Ryszarda Petru.
- To był jego największy błąd. Odradzałem mu zaangażowanie się w politykę. Nie słuchał, bo zobaczył w tym coś, co może dać mu jeszcze jedno pole do działania. Do wykazania się. Dziś już zdaje sobie sprawę, że biznes i polityka zawsze powinny iść osobno – mówi jego dobry znajomy.
Romans z polityką mu nie wychodzi. Jednocześnie przegrane przetargi kładą cały biznesplan. Jeden z nich – na obsługę Centrum Usług Wspólnych teoretycznie wygrywa, ale z racji na protesty sądowe do podpisania umowy nigdy nie dochodzi.
W 2016 roku imperium Brzoski zaczyna się sypać. Dotąd działał w myśl zasady: "Jeśli wszystko jest pod kontrolą, to znaczy, że jedziesz za wolno".
Motto wisiało nawet w jego gabinecie, ale teraz to ono zaczynało go kłaść na łopatki. W biznesie jak w aucie. Można jechać szybko, inwestować, grać ostro, ale jak wpadniesz w poślizg przy tej dużej prędkości, to i samochodu, i firmy na prostą nie wyprowadzisz.
Brzoska inwestował więc w przesyłki i listy, ale państwowych kontraktów nie zdobywał. Ewentualnie jak przy jednym z przetargów – blokowano podpisanie z nim umowy. Tymczasem to one miały zasilać jego pocztowe imperium, tak by dynamicznie rosła i rozwijała się sieć paczkomatów. Te, choć stawiane masowo, nie są jeszcze na tyle rentowne, by ciągnąć całą spółkę.
Do 2017 miał mieć ok. 17 tysięcy paczkomatów. Koniec końców było ich dwukrotnie mniej. Sieć nie była więc na tyle gęsta, by generować zyski.
Dodatkowo Brzoska, zamiast postawić na 2-3 główne rynki próbował swoimi maszynami zawojować kilkanaście krajów jednocześnie.
Jego spółki (Integer i InPost) zaczynają tracić na giełdzie. W 2016 roku dochodzi do sprzedaży Bezpiecznego Listu. Bankructwo jest na wyciągnięcie ręki. Grupa Integer podaje, że ma 200 mln zł strat.
- Prawnicy dziesięć razy kładli mi na biurku wniosek o upadłość całej grupy – mówi później w rozmowie z money.pl.
Przyznaje, że wyprzedawał wtedy wszystko, co było w spółce. Maszyny warte pół miliona złotych oddawała za 20 tys. zł. Zastawił nawet dom.
Ratuje go inwestor zagraniczny – amerykański Advent. Wykupuje udziały na giełdzie, a następnie ze stratą dla drobnych inwestorów i po przepychankach z nimi, zdejmuje spółkę z warszawskiego parkietu. Wykłada miliony na spłatę długów i nowe inwestycje.
Jak Brzosce udało się przekonać amerykańską spółkę, by zainwestowała w bankruta?
- On ma tę umiejętność, że nawet jak mu się pali pod nogami, to robi głęboki oddech i gra pewnego siebie. Do tego stopnia, że nikt nie jest w stanie rozpoznać, że to tylko poza. Niesamowicie cenna cecha w biznesie – mówi jego znajomy.
Po co komu kontener, kiedy ma rajską winnicę
By stanąć na nogi, Brzoska musi wycofać się z większości krajów, na których działał. Zostaje na kilku rynkach, ale większość obrotów generuje tylko ten polski. Znika też z mediów, ukrywa się, nie odzywa. Skupia się na budowaniu biznesu paczkomatowego jeszcze raz.
W rok po tym, jak spółka była bliska upadku Brzoska, udziela pierwszego, od sprzedaży Bezpiecznego Listu, wywiadu. W rozmowie z money.pl przyznaje, że popełnił błąd. Przeprasza. I zaczyna spłacać długi wobec swoich byłych pracowników. W sumie to ok. 15 mln zł.
W innym wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" wyjaśnia, że zaciągnął pod spłatę zobowiązań prywatny kredyt, a jego raty wynoszą kilkadziesiąt procent jego prezesowskiej pensji.
- Nie musiał tego robić, bo na papierze wszystko się zgadzało. Sądzę, że to wewnętrznie w nim ciążyło, przeszkadzało iść dalej. Z drugiej strony zamknął usta wszystkim krytykom. Nikt mu dziś nie zarzuci, że tych ludzi oszukał - mówi jego znajomy.
Dodaje jednak, że sprawa z Bezpiecznym Listem i upadek z biznesowego piedestału go zmienił, zwolnił.
Inny jego znajomy twierdzi, że pracować nie pracuje mniej, ale częściej znajduje czas na urlop. W mediach społecznościowych – zamkniętych dla osób spoza jego znajomych – chwali się rajskimi wycieczkami, pięknymi plażami i drinkami pitymi w towarzystwie Omeny Mensah.
Poznali się w momencie, gdy firmy Brzoski miały największe kłopoty. Ona po rozwodzie, on również po jednym nieudanym związku.
- Gdy ją pierwszy raz poznałem, to była taka wchodząca aura do pokoju – opowiadał plotkarskim portalom.
Pobrali się w 2019 roku w RPA, jak opowiada Omena "w miejscu, gdzie spotykają się dwa oceany". Od tego czasu są nierozłączni: ścianki, imprezy, a przede wszystkim social media, na których pokazują swoje rajskie wypady, ale też jak razem pomagają na przykład w budowaniu szkół w Ghanie.
Żona wspiera go na każdy kroku – opisuje jego sukcesy w social mediach. W biznesie i showbiznesie przypominają parę Lewandowskich. Sukces goni sukces. Omena jest w biurze InPost, gdy firma debiutuje na amsterdamskiej giełdzie.
- Pewnie dziś nie do końca zdajesz sobie sprawę z tego, jak ważne i wielkie sprawy toczą się w naszym życiu dzięki Tobie. (…) Jestem bardzo blisko Ciebie i patrzę na Ciebie w inny sposób, niż biznesowy świat i wiem, jak daleką drogę przeszedłeś, wiem ile trudnych decyzji było do podjęcia, wiem ile razy, nawet wspólnie, obawialiśmy się konsekwencji danych posunięć, wiem też jak bardzo chcesz i się starasz – pisze na Instagramie. Wpis podpisuje słowami: "Twoja OMi".
Od 27 stycznia 2021 roku Brzoska nie jest już milionerem. Jest miliarderem. Ma kilkanaście procent udziałów w spółce wartej ponad 10 mld dolarów. Rekin nie tylko wpłynął do oceanu, ten ocean jest już jego.
- Czy on się uspokoił? Trochę tak, ale to tylko na chwilę. Znowu zacznie przyspieszać. Taki typ. Nawet jeśli odejdzie z InPostu, bo nie ma tam przecież dużych udziałów, to założy nową firmę. Trochę jak Elon Musk, który zaczynał od płatności w internecie, a dziś sprzedaje samochody elektryczne i chce wysłać człowieka na Marsa – mówi jeden ze znajomych Brzoski.
Spytaliśmy rzecznika Rafała Brzoski o możliwość rozmowy. – Przez najbliższe pół roku koncentrujemy się na biznesie. Przykro mi, ale nie mamy czasu – dostaliśmy krótką odpowiedź. Rekin zaczyna przyspieszać. Szuka nowego celu.