Sprzedawał pirackie programy. Wpadł na przetargu dla MSW

W polskich urzędach roi się od nielegalnych kopii programów komputerowych. Mówi się, że może być ich nawet kilkadziesiąt tysięcy. O tym, w jaki sposób piracki soft trafia do administracji, opowiada nam właściciel firmy, która różnym instytucjom sprzedała prawie trzy tysiące lewych licencji.

Sprzedawał pirackie programy. Wpadł na przetargu dla MSW
Źródło zdjęć: © Fotolia | kaprikfoto
Joanna Sosnowska

Z uwagi na jego dobro, w wywiadzie zachowaliśmy anonimowość rozmówcy.

Joanna Sosnowska, Wirtualna Polska: Do pana firmy weszła policja i skonfiskowała sprzęt z nielegalnym Windowsem.
Tak, to było bardzo bolesne doświadczenie.

Jak do tego w ogóle doszło?
Zajmowaliśmy się dostarczaniem sprzętu informatycznego do przetargów. Szukaliśmy takich, w które mogliśmy się wstrzelić z polskim producentem komputerów – tańszych, czasem z trochę słabszą specyfikacją. Szukaliśmy szans cenowych. Tam, gdzie specyfikacja była otwarta albo popełniony został błąd przez zamawiającego. Myślał, że to będzie Dell, a myśmy wchodzili z polskim producentem.

Ile kosztuje polski sprzęt bez oprogramowania?
Dla administracji publicznej, która nie ma specjalnie wyśrubowanych wymagań, ok. 1,5-2 tysiące zł netto. W tej samej konfiguracji Dell może kosztować 500-800 zł więcej. A to dlatego, że zastosowano tam np. system diagnostyczny albo wodotryski. Takie rzeczy w biurowej pracy urzędnika są niepotrzebne. Choć wystarczy, że podobna funkcja znajdzie się w specyfikacji i już krajowy składak nie przejdzie.

Czyli już dzięki samej cenie sprzętów mogliście być konkurencyjni.
Tak, na początku tak. Ale później w tańszych opcjach zorientowali się też inni dostawcy.

Ale na razie wszystko wygląda na zgodne z prawem.
W końcu pojawiła się kwestia licencji Microsoftu – że można je dostać taniej niż zwykle. Ceny były różne, odrzucaliśmy te, które na Allegro były po śmiesznie niskich pieniądzach, które były za bardzo podejrzane. Ale niektóre produkty były tańsze niż w oficjalnym kanale sprzedaży – nawet o 30-50 proc. Miało to znaczenie szczególnie w przypadku pakietu Office, bo one są droższe niż system operacyjny.

System operacyjny albo pakiet biurowy za połowę ceny. I nie wzbudziło to w was podejrzeń?
Przy pierwszych transakcjach podchodziliśmy do tematu z pewną dozą ostrożności. Sprzedawca był wieloletnim znajomym, więc miałem do niego zaufanie.

To chyba dość lekkomyślnie ulokowane zaufanie...
Potem się okazało w dużym przetargu w Ministerstwie Pracy, że 660 licencji z 3 tysięcy jest zduplikowanych. Te same naklejki i te same klucze. To akurat był rozproszony przetarg, więc ktoś liczył, że nikt się nie zorientuje. Klient się zorientował i jedynym wyjściem było kupienie licencji legalizującej. Złożyliśmy doniesienie do prokuratury o popełnieniu oszustwa.

Konfrontował się pan z tym dostawcą?
Mówił, że o niczym nie wiedział, że kupił to w Niemczech. Zaproponowałem, żebyśmy razem poszli do prokuratury, to zaczął się wykręcać, że nie ma żadnych dowodów, że zabrali mu komputer z całą korespondencją. Gdyby miał czyste ręce, to by współpracował. A facet chodzi wciąż po ulicy. I jest już teraz ścigany.

Nie weryfikowaliście wszystkich licencji?
Problem był taki, że otrzymywaliśmy informację, że klucz jest poprawny, co nie znaczyło, że jest legalny. Jeśli klucz na jakimś etapie został wykradziony, to dalej będzie poprawny. Ale nie będzie już legalny. Można to przyrównać do sytuacji, w której ktoś skradł nam klucze od mieszkania i albo z użyciem tych konkretnych kluczy, albo dorobionych dokonał kradzieży naszego majątku. Klucz nadal pasował do zamka, ale sam akt naruszenia miru domowego jest już niezaprzeczalnym przestępstwem.

Obraz
© Wikimedia Commons CC BY | Ryan Hyde

A w końcu wystartowaliście w przetargu dla Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Zaoferowana przez nas cena była najniższa, ale MSW odrzuciło ofertę.

A skąd w tym wszystkim wziął się Microsoft?
Microsoft został powiadomiony przez organy policji o relatywnie niskiej cenie, jaka została przez nas przedstawiona w ofercie. Zresztą nie tylko w naszej. Microsoft podjął działania prokuratorsko-policyjne. Policja zabezpieczyła sprzęt. Specjaliści z Microsoftu zajmujący się cyberbezpieczeństwem zaczęli sprawdzać licencje i naklejki. Okazało się, że ktoś bardzo sprytnie fałszuje naklejki licencyjne.

“Ktoś”, czyli kto?
Jak się okazało, w naszym łańcuszku dostawców ktoś kradł w Chinach te licencje i robił z tego odpowiednie naklejki, które wyglądały tak dobrze, jak Microsoftu. To musiał być na tyle duży i dochodowy interes, że zatrudniono profesjonalnych fałszerzy.

I to wtedy poszliście na ugodę z Microsoftem?
Nie chcieliśmy być największą firmą cyberprzestępczą w Polsce. Zwłaszcza, że zajmowaliśmy się przetargami w segmencie publicznym, gdzie wszystko jest dosyć transparentne. Firma popadła w duże problemy finansowe. Nie chcieliśmy się bawić w policjantów i złodziei, więc podpisaliśmy ugodę z Microsoftem.

A jakie są warunki tej ugody?
Nie mogę za wiele mówić o warunkach, ale jest uczciwa. Przeszliśmy na stronę współpracy.

Z pana historii wynika, że jest duża szansa, że wiele komputerów sprzedawanych w przetargach działa na nielegalnym oprogramowaniu.
Niestety uważam, że 60-70 proc. przetargów jest w jakimś sensie ustawionych – na kogoś, na coś, na jakieś konkretne rozwiązanie. To duży rynek zbytu, ale też duża konkurencja.

Obraz
© WP.PL

Jest pan w stanie oszacować procent tego nielegalnego oprogramowania?
W 2015 i 2016 to były dziesiątki tysięcy sztuk. My byliśmy "prekursorem", ale sprzedaliśmy ok. 2-3 tysięcy licencji. Później naszą drogą poszło wiele firm, które do dziś współpracują z dostawcami w tym zakresie. To zresztą widać po wynikach przetargów, wciąż powtarza się 4-5 firm.

Jak zwykły użytkownik może rozpoznać, że z licencją coś jest nie tak?
Przede wszystkim źródło i cena. Jeśli licencja kosztuje 50 czy 100 zł, to 99 proc. pewności, że jest nielegalna. Trzeba zweryfikować klucz w Microsofcie, ale jak już wspomniałem wcześniej na przykładzie kluczy od mieszkania, to nadal nie jest coś, co daje nam gwarancję 100-procentowej legalności. Programy muszą mieć atrybuty legalności, np. oryginalne certyfikaty. Źródło, gdzie kupujemy, jest najistotniejsze.

Czyli najlepiej kupować bezpośrednio od Microsoftu albo w sklepie?
Teraz nawet wersje pudełkowe są podrabiane. I naklejki, i płyty. Klucze oferowane na aukcjach też najczęściej nie są legalne. Sam Microsoft robi zakupy testowe i te wyniki są porażające. Sprawdzają aukcje, co do których może być podejrzenie, że z kluczami jest coś nie tak. I w ramach tych akcji mają 100 procent trafień, że klucze faktycznie są nielegalne. To jest jakaś paranoja, bo przecież ludzie kupują tam, najczęściej w dobrej wierze, chcąc nabyć legalne oprogramowanie.

Co teraz dzieje się z firmą?
Funkcjonuje, jeszcze nie ogłosiliśmy upadłości. Bierzemy udział w mniejszych przetargach. Liczymy na to, że nasz sprzęt zostanie zwrócony i będziemy mogli go sprzedać.

Artykuł powstał przy współpracy z firmą Microsoft

Najlepszym sposobem uchronienia się przed piracką kopią jest korzystanie z legalnych źródeł dystrybucji. Więcej informacji o ryzykach wynikających z nielegalnego oprogramowania znajduje się na tej stronie.

wiadomościpolskapiractwo
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)