Stażysta antykryzysowy
Pracodawcy znaleźli sposób na obniżenie kosztów: zwalniają etatowych pracowników i próbują ich zastąpić stażystami.
02.10.2009 | aktual.: 02.10.2009 09:04
Pracodawcy znaleźli sposób na obniżenie kosztów: zwalniają etatowych pracowników i próbują ich zastąpić stażystami.
Zainteresowanie stażami przerosło oczekiwania urzędów pracy.
- Wystąpiliśmy o środki dodatkowe na ten cel. Już w sierpniu, w ciągu jednego miesiąca, zostały rozdysponowane. A spodziewaliśmy się, że wystarczą do końca roku - mówi Bożena Wojtas-Wójcik, kierownik referatu programów rynku pracy Powiatowego Urzędu Pracy w Krakowie. Dodaje, że tylko w sierpniu urząd skierował na staż aż 400 osób.
Także w innych urzędach widać ogromny ruch. Skierniewicki PUP do połowy roku wydał na staże prawie dwa razy tyle co w 2008 r. Z kolei w Sieradzu zapotrzebowanie na stażystów wzrosło w tym roku o 30 proc.
Kryzys sprzyja
Lubelskiemu PUP udało się w tym roku pozyskać na staże ponad 15 mln zł. W ubiegłym roku na ten cel urząd przeznaczył niecałe 10 mln zł. W opinii Grażyny Gwiazdy, dyrektor tego pośredniaka, na zainteresowanie tym programem rynku pracy ogromny wpływ ma kryzys. Pracodawcy robią co mogą, żeby zaoszczędzić, także na zatrudnieniu. Potwierdzają to także pracownicy innych urzędów.
- Spółka Pliwa, która musiała restrukturyzować zatrudnienie i w ten sposób ciąć koszty, zgłosiła się do nas po stażystów. Odmówiliśmy - wskazuje Bożena Wojtas-Wójcik.
Urząd nie chciał dopuścić do tego, by pracownicy spółki stracili pracę, zarejestrowali się jako bezrobotni, a następnie ponownie wykonywali te same zadania u byłego pracodawcy, tylko że już w charakterze gorzej opłacanych stażystów.
Nikogo bowiem nie trzeba przekonywać, że stażysta z pośredniaka to doskonały sposób na łatanie dziur w firmowym budżecie. Za stażystę płaci bowiem urząd pracy. Pracodawca nie musi dawać mu pensji ani odprowadzać składek na ubezpieczenia społeczne. Co więcej, bezrobotnego przyjmuje się do pracy na 12 albo sześć miesięcy, nie podpisując z nim żadnej umowy (ani o pracę, ani cywilnoprawnej). To urząd wypłaca pieniądze stażyście - stypendium stażowe w wysokości 791 zł. PUP od tej kwoty odprowadza także składki: emerytalną, rentową i wypadkową. Jeśli taka osoba zachoruje, przedsiębiorca nie musi jej płacić ani wynagrodzenia chorobowego, ani zasiłku chorobowego za okres nieobecności.
Ponadto osoby te dość rzadko uzyskują zatrudnienie w firmie, w której zdobywały szlify zawodowe. Na przykład w sieradzkim PUP aż 60 proc. stażystów ponownie wraca do urzędu po zakończonym programie.
Krzysztof Jakiel z łódzkiego PUP zwraca przy tym uwagę, że gdy pracodawca występujący o stażystów spełnia do tego ustawowe warunki, a urząd ma w rejestrze poszukiwane przez niego osoby, urzędnicy nie mają prawa odmówić skierowania ich na staż.
Zaczynają pilnować
Niektóre urzędy jednak nie kierują do pracodawców bezrobotnych, jeżeli w tych firmach były w ostatnim czasie zwolnienia z przyczyn ekonomicznych. Tak jest na przykład w Warszawie i Piotrkowie. Co ważne, wcale nie wynika to z przepisów ustawy, ale z wewnętrznych przepisów urzędu.
Henryka Gawrońska, dyrektor piotrkowskiego PUP, otwarcie twierdzi, że choć urzędnicy zamierzają pomagać pracodawcom, to jednak tylko uczciwym. Właściciele zakładów, w których były duże, głośne zwolnienia, nie mają po co przychodzić do PUP i prosić o stażystów. Nawet jeśli mogliby pomóc bezrobotnym w zdobyciu nowych kwalifikacji.
Absolwenci na praktykę
Alternatywą dla staży mogą być praktyki absolwenckie. Są korzystne także dla pracodawców, bo za praktykantów, którymi mogą być absolwenci szkół średnich i studenci w wieku maksymalnie 30 lat, nie muszą odprowadzać składek na ubezpieczenia społeczne.
Nie muszą też w urzędzie pracy wspominać, że przeprowadzili redukcję personelu lub że właśnie trwa. Co więcej, nie mają obowiązku zatrudniać absolwentów po zakończeniu praktyk. Ponadto taka praktyka może być nieodpłatna.
Z kolei absolwent w trakcie praktyki będzie zarejestrowany jako osoba bezrobotna. Zachowa też zasiłek, jeżeli nie otrzyma za praktyki pensji lub ta nie będzie wyższa od połowy minimalnego wynagrodzenia.
Izabela Rakowska-Boroń
Rzeczpospolita