Szukajcie, a nie znajdziecie?
Dla 50-latków pracy na razie brakuje. Pracodawców trzeba dopiero przekonać, że opłaca się ich zatrudniać.
31.03.2008 | aktual.: 31.03.2008 13:16
Oficjalnie o jakiejkolwiek dyskryminacji nie ma mowy. – Nie widzę żadnego braku zainteresowania starszymi pracownikami, po pięćdziesiątce. Pracodawcy szukają ludzi chętnych do pracy, niezależnie od wieku. Moim klientom zależy głównie na tym, by rzetelnie pracowali i zechcieli na dłużej związać się z tym, kto ich zatrudnia – mówi Aleksandra Tomczak z agencji pośrednictwa pracy Max Personel, deklarując, że sama nie zauważa niczego, co mogłoby świadczyć o tym, że osoby po pięćdziesiątce gorzej dają sobie radę. – Ale może pracodawcy uważają, że w młodych jest większy potencjał – dodaje jednak. – Znam wiele osób po pięćdziesiątce, które z bardzo dużym powodzeniem sprzedają swe umiejętności zawodowe – stwierdza dyr. Sebastian Bartosik z firmy doradztwa personalnego Naj International. – Tak się jednak składa, że na zamieszczane przez nas oferty odpowiadają z reguły ludzie młodsi. W naszej firmie nie pracuje zaś żadna osoba, której dotyczyłaby granica 50. roku życia – podkreśla dyr. Bartosik.
Metryka jak gilotyna
Konia z rzędem temu, kto w ogłoszeniach „dam pracę” znajdzie dopisek „do 50. roku życia”. I tak to właśnie jest z barierą 50 lat – problem teoretycznie nie istnieje, ale w praktyce daje się boleśnie we znaki. Człowiek po pięćdziesiątce ma bowiem ogromne problemy ze znalezieniem zatrudnienia, nawet w największych miastach, gdzie podobno nie pracują tylko ci, którzy nie chcą.
W Polsce w grupie wiekowej od 25. do 50. roku życia wskaźnik zatrudnienia wynosi prawie 75%. W grupie powyżej 50 lat – tylko 28%. Dlatego ponad pół miliona ludzi po pięćdziesiątce szuka pracy. Często bezskutecznie. Połowa bezrobotnych po pięćdziesiątce jest bez pracy od ponad pięciu lat.
I jedynie minimalna część spośród tych, którzy nie pracują po pięćdziesiątce, to młodzi emeryci, korzystający z rozwiniętych ponad wszelką miarę przywilejów (górnicy, wojsko, policja oraz dziesiątki innych branż, mających często nieuzasadnione uprawnienia do przechodzenia na wcześniejsze emerytury)
. Oni akurat zajęcie mają. Polska to bowiem kraj najmłodszych na świecie, dziarskich emerytów, którzy bronią jak lew praw do wcześniejszych świadczeń. Nie z powodu swego steranego zdrowia, ale dlatego, że natychmiast po przejściu na wcześniejszą emeryturę biorą się do roboty.
Pracownika na emeryturze, który nie ma większych oczekiwań płacowych, bo co miesiąc dostaje stałą kasę od państwa i nie trzeba za niego płacić składki, zatrudni chętnie każdy pracodawca. Pracownika po pięćdziesiątce nieemeryta – żaden.
Starszy, czyli gorszy
Nie oszukujmy się, pracodawcy mają niestety masę powodów, by nie zatrudniać ludzi po pięćdziesiątce. Człowiek starszy szybciej się męczy i gorzej znosi konieczność długotrwałej pracy na najwyższych obrotach. Brakuje mu dynamiki i energii, częściej choruje, trudniej przyswaja nową wiedzę, jest mniej wydajny. W Polsce co trzeci 50-latek musi się stale leczyć na rozmaite choroby, co oznacza, że nieuniknione jest korzystanie ze zwolnień lekarskich. Obecność starszych pracowników rodzi napięcia w zespołach kierowanych przez młodych szefów. Często mają oni problemy psychologiczne z wydawaniem poleceń osobom znacznie od nich starszym, mającym nieporównanie większe doświadczenie życiowe i zawodowe. Ludzie chętniej kontaktują się z równolatkami. Dlatego młodzi kierownicy wolą nie mieć u siebie wyraźnie starszych podwładnych. Właśnie ci starsi mają czasem przy szukaniu pracy kłopoty z powodu zbyt wysokich kwalifikacji do określonego zajęcia.
Starsi pracownicy są generalnie wygodniejsi od młodych (choć nigdy tego nie powiedzą). Praktyczni Niemcy obliczyli, że potrzebują temperatury w pomieszczeniach o 1-1,5 stopnia wyższej. A to kosztuje. Bardziej sobie cenią długie urlopy, mniejsza jest u nich gotowość na pracę w trudnych warunkach. Inne jest ich podejście życiowe – są instynktownie nastawieni na przetrwanie, a nie na „szarpanie roboty” i walkę o jak najlepszy efekt. Ich podstawową motywację stanowi lęk przed utratą pracy i pragnienie świętego spokoju – a nie dążenie do awansu i chęć pognębienia konkurencji. Wyższe są z reguły ich oczekiwania płacowe. Owszem, można im płacić nawet mniej niż młodym, ale trudniej uzyskać od nich efektywną pracę za psie pieniądze, bo są już zbyt znużeni.
Starsi są często gorzej wyszkoleni – umiejętności powszechne wśród młodych (wszechstronna obsługa komputera, języki) są u nich znacznie rzadsze. Trudniej reagują na zmiany w środowisku pracy, są mniej elastyczni. Balast doświadczenia często przeszkadza, bo jest to z reguły doświadczenie z lat dawno już minionych. Starszych pracowników trudniej ukształtować wedle oczekiwań pracodawców. Mitem jest ich większa niż u młodszych lojalność. Po prostu starsi bardziej się boją utraty pracy, ale jeśli znajdą lepsze warunki lub wyższą płacę, to tak samo jak młodsi nie będą mieli oporów przed zmianą. Oczywiście wszystkie te cechy nie muszą występować i nie występują u każdego pracownika 50+ – ale częściej zdarzają się u nich niż u młodych.
Widmo młodości
Przeszkodą w zatrudnianiu starszych osób jest też panujący u nas wzorzec kulturowy, polegający na doprowadzonym do absurdu kulcie młodości. To poniekąd zrozumiałe, bo w Polsce, kraju starzejących się ludzi, młodość jest coraz rzadszym dobrem – i dlatego bałwochwalczo czczonym, zwłaszcza w stacjach telewizyjnych. Z drugiej zaś strony, w miarę jak w naszym kraju przybywa osób starszych, widać, że i wśród nich, tak jak pomiędzy młodymi, jest wielu głupków. Fakt, że ktoś zdołał dożyć określonego wieku, nie jest już, jak w minionych epokach, dowodem ponadprzeciętnej mądrości.
Zjawiska te są typowe dla całej bogatej i zaawansowanej wiekowo Północy. Stojące na wyższym poziomie intelektualnym społeczeństwa zachodnioeuropejskie umiały sobie zracjonalizować kult młodości i urody.
Tam jednak ludzie po pięćdziesiątce są najbogatszą warstwą społeczeństwa. U nas – zdecydowanie ustępują pod względem majątkowym 30- i 40--latkom. Przyczyniła się do tego zmiana ustrojowa po 1990 r. Przed młodymi absolwentami i ludźmi na ostatnich latach studiów otworzyły się w Polsce szanse karier niespotykanych w innych państwach. Obsadzili oni miejsca przeznaczone gdzie indziej dla 50-latków – i zajmują je do dziś. W Niemczech, Anglii, Francji, ba, nawet we Włoszech dominacja młodzieży w mediach i w kulturze życia codziennego nie jest taka jak u nas. Polska, kraj prymitywniejszy i słabiej rozwinięty kulturowo, wciąż nie umie zauważyć istnienia także starszych ludzi. Oni zaś potulnie się na to godzą. Wystarczy spojrzeć, kto wieczorami siedzi w kawiarniach i restauracjach. To wszystko przekłada się też na kwestie zatrudnienia. Powiedzmy jednak sobie szczerze – biuro z przewagą babć i dziadków pod sześćdziesiątkę wygląda mało zachęcająco i nie sprawia wrażenia miejsca, gdzie dynamicznie wykuwa się sukcesy
rynkowe...
Żeby tak mieć układy
Kłopoty ze znalezieniem pracy mają 50-latkowie na wszystkich stanowiskach. Dyrektorzy w tym wieku, a nawet prezesi, coraz częściej są wymieniani na 30-latków. Zasada jest prosta – z dwóch osób o takich samych lub zbliżonych kwalifikacjach zwykle wybierana jest młodsza, bo zakłada się, że czuje znacznie większy głód sukcesu (i jest to z reguły prawdą).
W ubiegłym roku liczba ofert pracy dla menedżerów najwyższych szczebli (dyrektorzy i prezesi) zwiększyła się aż dziewięciokrotnie, co stanowi ewenement na naszym rynku pracy. Po części było to spowodowane tradycyjną w Polsce powyborczą wymianą kadry zarządzającej. W znacznie większym stopniu o tym przyroście ofert zdecydowało jednak generalne usuwanie ze stanowisk menedżerów w starszym wieku. Chodzi więc o metrykę, a nie o politykę. Starsi oczywiście nie chcą rezygnować bez walki, młodsi chcąc ich wyeliminować, muszą być bardzo dobrze przygotowani fachowo oraz agresywni. I są. Dlatego na pytanie, co zrobić, by znaleźć lub utrzymać dobrą pracę, specjaliści od zatrudnienia odpowiadają dość zgodnie: trzeba zawczasu budować sieć kontaktów i znajomości. W żadnym kraju Unii Europejskiej układy i znajomości nie odgrywają tak wielkiej roli przy szukaniu zajęcia.
Czasem jednak warto
Oczywiście, są także powody merytoryczne, dla których warto zatrudniać ludzi w wieku 50+. Oni z reguły nie będą zdecydowanie i uparcie dyskutować ze zwierzchnikami, szef nie musi się obawiać ich nadmiernej asertywności, nie będzie więc tracił czasu na długotrwałe przekonywanie. Starsi nie przejawiają takiej chęci dominowania jak młodsi, nie walczą o przywództwo w grupie. Rzadziej się złoszczą (a przynajmniej rzadziej to okazują), są mniej stanowczy, łatwiej nimi kierować. Częściej niż młodzi są gotowi do poświęceń (co jednak nie znaczy, że zawsze są do nich zdolni). Łatwiej niż młodsi pracownicy przyjmują argumenty, częściej udzielają pomocy innym, są niezastąpieni przy łagodzeniu konfliktów w miejscu pracy.
Wyjazd prawie 2 mln Polaków, z reguły młodych, do pracy za granicą stał się dobrą okazją do rozpoczęcia promocji zatrudnienia starszych osób.
– Obecna kampania medialna to jaskółka, która może trochę zmieni sytuację na rynku pracy. Chylę czoła przed osobami, które wywołały temat – mówi dyr. Bartosik z firmy Naj. Co może skutecznie zachęcić pracodawców do częstszego zatrudniania osób po pięćdziesiątce? Ministerstwo Pracy przygotowało projekt programu „Solidarność pokoleń 50+”. Przewiduje on ulgi dla pracodawców zatrudniających ludzi starszych, szerszą ofertę szkoleń dla bezrobotnych 50-latków, stworzenie dodatkowego systemu usług medycznych, ułatwiającego im zachowanie w miarę dobrych zdolności do pracy.
Łatwo nie będzie
Ministerstwo stawia sobie za cel zwiększenie w 2013 r. do 40% odsetka osób po pięćdziesiątce mających pracę. Jak zamierza to osiągnąć? Zacząć należy od podniesienia ich kwalifikacji. Dlatego kursy dla 50-latków, organizowane przez aktualnych lub potencjalnych pracodawców, będą darmowe. Zapłacą za nie pracodawcy i – w większym stopniu – państwo.
Planowane jest też skrócenie do dwóch lat okresu ochronnego przed emeryturą (obecnie wynosi on teoretycznie cztery lata, ale przedsiębiorcy często go omijali, rozmaitymi sposobami pozbywając się starszych pracowników). Pracodawcy będą mogli łatwiej zwalniać starszych – za to muszą finansować ludziom w wieku 50+ dodatkową opiekę zdrowotną, ułatwiającą zachowanie ich w dobrej kondycji. Elastyczniejsze mają być normy czasu pracy dla starszych, by mogli pracować wtedy, gdy stać ich na maksymalny wysiłek (trudno na stare lata zmieniać przyzwyczajenia – sowa już nie zmieni się w skowronka). Wyraźnie widać, że wszystkie te rozwiązania oznaczają dodatkową mitręgę i koszt dla pracodawców. By skutecznie zachęcić do ich wdrażania, resort pracy proponuje szereg ulg. Przedsiębiorcy będą więc zwolnieni z płacenia za 50-latków składek na fundusz pracy i fundusz gwarantowanych świadczeń pracowniczych. Zmniejszona – najprawdopodobniej do 14 dni – zostanie liczba dni choroby, za które pracodawca płaci chorobowe.
Koszt wdrożenia do roku 2013 programu „Solidarność pokoleń 50+” szacowany jest – bardzo optymistycznie – na niespełna 9 mld zł. Prawdopodobnie 6,5 mld zł uda się uzyskać z Unii Europejskiej w ramach programu „Kapitał ludzki”. Resztę solidarnie zapłacą wszyscy polscy podatnicy. Ile będzie kosztowało funkcjonowanie programu „Solidarność pokoleń 50+” po 2013 r.? Z pewnością nie mniej niż 2 mld zł rocznie.
Konieczny jest też element przymusu, skłaniający ludzi po pięćdziesiątce do aktywnego szukania pracy. Tę rolę odgrywać będzie znaczne ograniczenie uprawnień do wcześniejszych emerytur. Teoretycznie już w przyszłym roku powinny je zastąpić tzw. emerytury pomostowe, które obejmą, według różnych szacunków, od 10 do 20% osób, którym obecnie przysługują wcześniejsze emerytury. W praktyce – nie wiadomo, czy i kiedy to nastąpi, bo awantura ze związkami zawodowymi będzie ogromna, nic więc dziwnego, że rząd do likwidacji wcześniejszych emerytur podchodzi jak pies do jeża.
Zapewnienie pracy ludziom po pięćdziesiątce nie jest sprawą łatwą ani tanią. Ponieważ jednak coraz więcej Polaków będzie wchodzić w tę smugę cienia, warto podjąć ten wysiłek.
Andrzej Dryszel