Teraz można wywalczyć podwyżkę

Jeszcze nigdy pracownicy nie mieli tak dobrej pozycji przetargowej w negocjacjach z pracodawcami.

14.01.2008 09:59

Jeszcze nigdy pracownicy nie mieli tak dobrej pozycji przetargowej w negocjacjach z pracodawcami, pisze "Gazeta Wyborcza". Dziś do walczących o podwyżki dołączają inni pracownicy budżetówki.

Firmy muszą płacić więcej, żeby zatrzymać pracownika, podkupić go konkurencji czy zniechęcić do wyjazdu za granicę. A stawki, jakich żądają pracownicy, idą w górę od kilku miesięcy, przyprawiając ekonomistów o zawrót głowy. Niestety, coraz większą część wynegocjowanych podwyżek zje przyspieszająca inflacja.

- To normalne, że gdy jest wzrost gospodarczy, wzrost dochodu narodowego, to rozpoczyna się walka o podział tych dóbr. Pracownicy wiedzą, że firmy miały świetne wyniki, i chcą uczestniczyć w podziale zysków. Z niespotykanym dotąd sukcesem - komentuje Jan Rutkowski, ekspert Banku Światowego zajmujący się problematyką rynków pracy państw naszego regionu. - Pod koniec lat 90., gdy mieliśmy poprzedni okres doskonałej koniunktury, pozycja pracowników nie była tak dobra, bo wiele firm jeszcze się restrukturyzowało, redukowało koszty. Więc albo wcale nie zatrudniały, albo wręcz zwalniały ludzi - wyjaśnia.

Kadrowcy nie mają co liczyć na to, że po wywalczeniu w ubiegłym roku przez pracowników przedsiębiorstw średnio kilkunastoprocentowych podwyżek tegoroczne żądania będą mniejsze.
- Emigracja wpływa na nasz rynek pracy znacznie silniej niż w Czechach czy na Węgrzech. Tylko państwa nadbałtyckie mają z tym większy problem - mówi Rutkowski. Dziś już w nielicznych branżach płace rosną znacznie wolniej niż przeciętnie. Zazwyczaj tam, gdzie płace i tak są wysokie, np. w informatyce, roczny wzrost pensji wyniósł 6,1 proc., ale zarabia się tam 6,2 tys. zł; w przemyśle tytoniowym pensje wzrosły średnio o 7,1 proc., do ponad 4,9 tys.; poczta i telekomunikacja podobnie - wzrost o 7,7 proc., ale średnia pensja to 3,9 tys. zł (dane z listopada 2007 r.).

W tym roku o większe pensje z determinacją zaczęli walczyć pracownicy budżetówki, dotąd często opłacani marnie, jak nauczyciele czy służba zdrowia
- W pierwszym kwartale można spodziewać się dalszych podwyżek. Roczny wzrost pensji w sektorze przedsiębiorstw (bez najmniejszych firm, budżetówki i sektora finansowego) wyniesie realnie (czyli po odliczeniu wzrostu cen) 6,2 proc. W całej gospodarce narodowej, czyli razem z budżetówką, będzie to 5,6 proc. W całym roku realne tempo wzrostu dochodów ludności przyspieszy do około 5,7 proc. z 5,2 proc. w 2007 r. - prognozuje Łukasz Tarnawa, główny ekonomista PKO BP.

Niestety, gdyby nie przyspieszająca - głównie za sprawą drożejącej żywności i paliw - inflacja, moglibyśmy sobie pozwolić na więcej. - Ale z drugiej strony dodatkowy wzrost dochodów do dyspozycji gospodarstw domowych nastąpi za sprawą obniżki składki rentowej. Będzie to sprzyjało utrzymywaniu wysokiej dynamiki konsumpcji - przypomina Maciej Reluga, główny ekonomista BZ WBK.

Wszystko to są dobre informacje dla Kowalskich. Ekonomiści jednak przestrzegają, że żądania jednych automatycznie powodują wzrost apetytów u innych. - Ludzie chcą podwyżek nie dlatego, że nie mają co do garnka włożyć, ale dlatego, że słyszą, iż inni wokół nich już swoje dostali - mówi Marcin Mróz, główny ekonomista Fortis Banku.

Ekonomiści prognozują, że jeśli firmy będą nadal tak szybko podnosić płace, to żeby zarobić na te podwyżki, będą też musiały podnieść ceny. A droższe towary w sklepach to kolejne żądania podwyżek i inflacja może się wymknąć spod kontroli. Dlatego Rada Polityki Pieniężnej powinna zawczasu ostudzić nasze apetyty i podnosić stopy procentowe. W ubiegłym roku były już cztery podwyżki, łącznie o 1 pkt proc. Niektórzy członkowie RPP mówią, że i w tym roku potrzeba kolejnych czterech.
Zobacz też:
Czy zwolnią sejmowe sprzątaczki?
Polacy będą pracować jeszcze krócej?

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)