W Dolinie Baryczy smród, płynie piana i śluz. "Ktoś zatruł naszą rzekę"
Mieszkańcy Doliny Baryczy są przerażeni rozmiarami katastrofy. - Mówią, że to z pól, przez podtopienia po ostatnich opadach. Ale to nie może być to. Przy powodzi tysiąclecia z 1997 r. takie ścieki tu nie płynęły. Ktoś zatruł naszą rzekę - mówi Tadeusz z Wróblińca.
09.07.2020 | aktual.: 09.07.2020 17:22
Dolina Baryczy to największy w kraju rezerwat przyrody i obszar chroniony europejskim programem Natura 2000. To tu są słynne Stawy Milickie, największy w Europie kompleks blisko 300 stawów rybnych oraz największy w kraju i jeden z większych na kontynencie rezerwat ptaków.
- Mam już 85 lat. Mieszkam tu całe życie, nigdy ryb tu nie brakowało, czysto było zawsze, a teraz jak przejeżdżam most to aż nos wykręca - mówi Franciszek Zieliński ze wsi Wróbliniec, przez którą przepływa Barycz.
Zobacz: Rzecznik MSP przestrzega. "Powtórne zamrożenie gospodarki to katastrofa"
Stoję na moście mniej więcej w połowie skażonego odcinka. Woda ma tu zdecydowanie nieprzyjemny, kojarzący się z odchodami zapach. Na powierzchni pływają tłuste plamy niewiadomego pochodzenia.
Skażenie w Baryczy wykryli 1 lipca pracownicy stawów. Jak już pisaliśmy w WP, skażony został odcinek rzeki aż na długości 60 kilometrów. Nadal jednak nie ma winnych. W wodzie wykryto paciorki kałowe i bakterie E. coli, które występują we florze bakteryjnej jelita grubego u ludzi i zwierząt.
Kto winny?
Skażenie zabrało cały tlen z wody i wyzdychały w niej ryby. Nietrudno znaleźć je na brzegach rzeki.
Sprawę bada prokuratura. Ze względu na znalezione w wodzie bakterie, eksperci mówią o dwóch prawdopodobnych scenariuszach. Może to być wyciek z chlewni w Odolanowie lub tamtejszej oczyszczalni ścieków.
Wcześniej pojawiały się też przypuszczenia, że katastrofa ekologiczna może być efektem podtopień, które zmyły z pola nawozy. W to jednak nie wierzą mieszkańcy Doliny.
- No fakt, na łąkach też śmierdzi jak zaleje. Jednak nie takie już tu powodzie mieliśmy, ale ryby nie zdychały. Moim zdaniem ktoś wykorzystał moment intensywnych opadów i pomyślał: pewnie pójdzie z wodą, może nikt nie zauważy - mówi Tadeusz z Wróblińca.
Jak wspomina, przy powodzi tysiąclecia z 1997 r. takie ścieki tu nie płynęły. - Ktoś zatruł naszą rzekę. Wprawdzie jak woda z podtopień zejdzie, to jest smród, ale to nie ten zapach co był teraz i nie ta piana - dodaje Tadeusz.
"To nie przypadek"
Na zatrutą rzekę nie może też patrzeć inny z naszych rozmówców - W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku bywałem na wakacjach u cioci w Bychowie. Największą atrakcją była kąpiel w Baryczy. Wspaniała czysta woda, dużo płoci, okoni, leszczy karpi i sumów. Było tam bardzo dużo raków - wspomina pan Franciszek.
Na przekazanym nam zdjęciu widać, że raki nie mogą żyć bez tlenu i bez wody. Wyszły na ląd przy zjeździe dla kajaków na Baryczy i tak zostały.
Oburzenia nie kryją też mieszkańcy innej miejscowości - Milicza, przez który również przepływa skażona obecnie Barycz.
- To nie przypadek, ktoś to zatruł specjalnie. To karygodne. Do tej pory czegoś takiego nie było, ktoś musi za to odpowiedzieć. Trzeba ukarać tych ludzi - mówi wyraźnie zirytowana Maria, mieszkanka Milicza. Spotykamy ją w rynku miasta. Nad brudną rzeką teraz nikt nie chce spacerować.
Rozmowie przysłuchuje się Karina. - To pewnie jakiś zakład coś musiał zrzucić. Jeśli nie dojdą do tego, skąd się to wzięło, to nie liczmy, że się nie powtórzy. Na szczęście zdążyli dopływ wody do Stawów Milickich poblokować. To dobrze, bo przecież my słyniemy z tych ryb i stawów. Z tego też ludzie żyją w okolicy - mówi Karina Wojciechowska.
"Będziemy stratni"
Rzeczywiście, jak informuje rezerwat przyrody "Stawy Milickie", w związku z zanieczyszczeniem Baryczy "nie doszło do zniszczeń w stawach". - Było to możliwe dzięki natychmiastowej reakcji pracowników i decyzji o zamknięciu wszystkich dopływów - czytamy w komunikacie.
Jednak pracujący tu w turystyce nie kryją niepokoju.
- Samych firm wynajmujących kajaki jest z 30. Nie wiemy teraz, co będzie dalej, mogę tylko mówić za swoją firmę, a nazwy też proszę nie podawać, bo się zaczną zaraz przepychanki co kto mówił. Jedno jest pewne. Będziemy stratni i nie wiadomo, kiedy ludzie wrócą. W wiosenne i letnie weekendy na kajaki wsiada ponad tysiąc osób. Teraz nie będzie nikogo - mówi młody przedsiębiorca z Milicza, którego spotykam na zamkniętym parkingu przy stanicy dla kajaków.
Pojawia się jednak i promyk nadziei. - To dla nas duży cios. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Na wodzie jest śluz jakiś, ta woda się strasznie pieni. Mam nadzieję jednak, że ludzie wrócą. Mamy przecież dużo ścieżek rowerowych, atrakcji, a nie tylko kajaki - mówi Bogusław z Milicza.
"Wszystko umarło"
Na miejscu katastrofy spotykam ekologów. Radosław Gawlik, prezes stowarzyszenia Eko Unia, jest wyraźnie wstrząśnięty. - Na tych 60 km kompletnie zabrało tlen z wody. Zanieczyszczenie było tak silne, że wszystko w tej rzece umarło. Ryby, raki, żaby. To katastrofa, która może mieć poważny wpływ na cały ekosystem - mówi Gawlik.
Na miejsce przyjechali ekolodzy z regionu i innych części Polski. Chcą wspólnie oszacować straty. W spotkaniu ma też wziąć udział znana ornitolożka Beata Orłowska.
- Pół życia tu spędziłam, obserwując ptaki. Niestety część z nich będzie jadła te padłe ryby. Jeśli one się tylko udusiły, to pół biedy, ale jeżeli mają w sobie jeszcze jakieś substancje, to będzie źle. To może oznaczać dramat, bo to ważny teren dla ptaków w skali Europy - mówi Orłowska.
Jak dodaje, problemem mogą też być sinice, które zapewne będą teraz, w tej wodzie bogatej w azot, zakwitać. - Kilka lat temu po upałach dużo ptaków padło, bo się zatruło sinicami. Badania wykazały, że ich przewody pokarmowe były nimi wyniszczone i umierały w męczarniach - mówi ornitolożka.
Orłowska jest też, jak mówi, zaszokowana tym, że nie zareagowano na kryzys odpowiednio. - Jak już szła ta trucizna, można było wziąć pompy strażackie i tłoczyć powietrze, próbować ratować to życie. Jednak nikt tego nie chciał robić lub nie wiedział, że to może pomóc - ocenia Beata Orłowska.