W pracy lepiej "udawać Greka"?
Wysokie IQ może stać się przyczyną przeszkód w karierze lub nawet poważniejszych kłopotów. A to dlatego, że szefowie często patrzą nieufnie na każdego, kto wykracza poza normę.
24.01.2011 | aktual.: 24.01.2011 11:58
Dyrektorzy i szefowie z bardzo wysokim IQ. Kierownicy działów już z trochę niższym. W ogóle im niżej w hierarchii – tym iloraz inteligencji mniej imponujący. A w dodatku u każdego znany od pierwszego dnia pracy, bo wyliczony na podstawie obowiązkowych testów. Czy taki układ w firmach jest do pomyślenia?
Mądralo, nie wychylaj się!
Na szczęście nie. Bo też nikt nie myśli poważnie, że poziom IQ to najważniejsza rzecz. To nie on decyduje o wartości pracownika. W wielu miejscach jest dokładnie odwrotnie. Wysokie IQ może stać się przyczyną drobnych przeszkód w karierze, czy nawet poważniejszych kłopotów. A to dlatego, że szefowie często patrzą nieufnie na każdego, kto wykracza poza normę. Nieważne, czy w górę, czy też w dół. Co wystaje, trzeba przyciąć, bo w razie kłopotów może zawadzać – takie reguły obowiązują w niejednej firmie.
- Mam dobrą pamięć i szeroką tzw. wiedzę ogólną – opowiada 29-letni Kamil, do niedawna redaktor w lokalnej gazecie. - W „Milionerach” przy odrobinie szczęścia mógłbym zajść daleko. Zawsze mi się wydawało, że moja wiedza służy innym. Znam nazwiska aktorów i sportowców, fakty i daty z historii. Umiem połączyć polityków z partiami. Gdy ktoś czegoś nie wiedział, pytał mnie. Nie musiał szperać w Internecie.
Nie wiadomo skąd, o Kamilu pojawiły się nieprzychylne komentarze. Że zadziera nosa, że błyszczy wiedzą, bo mierzy wysoko. Może nawet w fotel naczelnego. To oczywiście nie spodobało się samemu naczelnemu. Kamil w końcu zmienił pracę, by uniknąć kwasów. - W nowej firmie nie wychylam się. Jeśli coś wiem, to dla siebie – mówi dzisiaj.
Co ważniejsze: IQ, EQ? A może CQ?
Jest parę powodów, dla których szef może patrzeć niechętnie na kogoś obdarzonego wysoką inteligencją. Jeden z nich to brak pewności siebie. Może zakładać, że na tle nowo przyjętego „mędrka” wyraźniejsze staną się jego własne braki. Nieważne, prawdziwe czy też urojone. Może się także zdarzyć, że przełożony jest na tyle „niekumaty”, iż w ogóle nie wie, czym jest IQ. Tym bardziej nie będzie się chciał do tego przyznać. Dlatego osoba, która umieści w swoim CV informację o własnej wysokiej inteligencji, ryzykuje. I, paradoksalnie, daje również dowód… jej braku. Nikt nie przeczy, że istnieją zawody, w których wykonywaniu inteligencja bardzo pomaga. Nie ma jednak zajęcia, w którym nie można zastąpić jej innymi cechami. Umiejętność współpracy, nawiązania kontaktu, wczucia się w sposób myślenia czy sytuację drugiej osoby, wiedza, doświadczenie – przede wszystkim te właśnie cechy stanowią o wartości pracownika. Niepospolita inteligencja znajduje się na jednym z dalszych miejsc. O sukcesie w pracy i w życiu decyduje
kilka rodzajów inteligencji: emocjonalna, społeczna, kreatywna. Piszą o nich znani dziś naukowcy, jak Daniel Goleman, Peter Salovey czy Harry Alder. Stare, znane od dawna IQ jest ważne przede wszystkim dla jego właściciela. Pomaga mu w przyswajaniu wiedzy, w abstrakcyjnym myśleniu, w zapamiętywaniu szczegółów, jak to było w przypadku Kamila. Problem w tym, że dzisiaj takie zdolności nie wystarczają. Świat skomplikował się na tyle, że nikt nie może odnieść sukcesu bez twórczej współpracy z innymi.
Do tego potrzebne są określone cechy, które na szczęście każdy z nas może wykształcić czy udoskonalić. Poziom inteligencji emocjonalnej czy społecznej nie jest ustalony raz na zawsze. Może się podnieść, a może też obniżyć. Może tak się stać, gdy np. problemy osobiste wywierają na nas przemożny wpływ. Odwracamy się wtedy od otoczenia i nie jesteśmy w stanie z nim współpracować.
Z tym się można urodzić
EQ (inteligencja emocjonalna) czy CQ (inteligencja kreatywna) mają to do siebie, że nie zawsze trzeba się ich uczyć. Są osoby, które zostały nimi po prostu obdarzone. Często nie zdają sobie z tego sprawy ani ich współpracownicy, ani nawet oni sami. - W naszej małej firmie było prawie jak w rodzinie – opowiada 31-letni Janek, informatyk. – W razie problemów szło się do pana Antka. To był księgowy, znacznie starszy od nas wszystkich. Trafił do nas, bo był znajomym ojca szefa. Ani się obejrzeliśmy, jak stał się takim antidotum na wszelkie kryzysy. Radził np. w sprawach zawodowych.
- Szef jest nerwusem. Gdy podczas rozmów z kontrahentami gotował się i krzyczał, wysyłało się na negocjacje pana Antka. Gdy dochodziło między nami do kłótni, on je uspokajał. Potrafił przeanalizować każdą sytuację. Prostymi słowami, bo nie był żadnym mędrcem, nawet chyba studiów nie miał. Poddawał pomysły, łagodził, motywował.
W firmie Janka zalety księgowego uważano za normalne. Człowiek z doświadczeniem, myślano, więc swoje wie. Sytuacja się zmieniła, gdy pan Antek przeszedł na emeryturę. Jego następca, choć też niemłody, jest zupełnie inny. Dobry fachowiec, ale nie ma… tego czegoś. Atmosfera się zmieniła. Gdy pojawia się kłopot, często zostaje nierozwiązany. - Ktoś kiedyś rzucił półżartem, że trzeba na nowo przyjąć pana Antka – śmieje się Janek. – To może nie byłby zły pomysł. Tylko w jakim charakterze go zatrudnimy?
Jarosław Kurek/JK