W pracy wcale nie musi być słodko
W firmach, w których wszyscy dobrze się bawią, często jest gorzej niż w tych, w których panuje hierarchiczny porządek i rygor.
20.12.2012 | aktual.: 20.12.2012 16:19
W firmach, w których wszyscy dobrze się bawią, często jest gorzej niż w tych, w których panuje hierarchiczny porządek i rygor.
Kilkusettysięczne miasto, a w nim dwie rywalizujące z sobą szkoły tańca. W jednej o zatrudnieniu decyduje głównie profesjonalizm, w drugiej instruktorów wybiera się według klucza towarzyskiego. To nie znaczy, że nie znają się oni na swojej robocie i nie są zawodowcami. Po prostu przy rekrutacji trenerskie przygotowanie nie odgrywa istotnej roli, jeśli kandydat nie pasuje do reszty pracowników. To oznacza, że musi być typem imprezowicza, który – gdy akurat nie uczy nastolatków tanga, walca lub salsy – idzie z innymi nauczycielami do night clubu czy pubu. Wieczorno-nocne, suto zakrapiane imprezy integrują zespół. Znoszą bariery pomiędzy starymi wyjadaczami i młodym narybkiem oraz między szefami i podwładnymi. Sprawiają, że trenerzy coraz lepiej się znają i rozumieją w pół słowa. Jeśli nawet były między nimi na początku jakieś różnice zdań, to przy hektolitrach wypitego alkoholu wszystko zdążyli już sobie wyjaśnić. Dziś są dumni ze swojego zgrania i jednomyślności.
Na tle tej rozbawionej, zżytej i kolorowej kompanii instruktorzy z konkurencyjnej szkoły wydają się strasznymi ponurakami i samotnikami. Większość z nich zaraz po zajęciach biegnie do domu, a cała integracja sprowadza się do dwóch oficjalnych imprez, organizowanych przez szefostwo dwa razy w roku – w okolicy świąt wielkanocnych i Bożego Narodzenia. Gdyby bawili się z sobą częściej i z formy „pan”, „pani” przeszli na formę „ty”, być może między tymi ludźmi nie byłoby żadnych niesnasek, a tak dochodzi nieraz do tak dużych napięć, że musi interweniować sam właściciel tego tanecznego biznesu. Nawiasem mówiąc, jest to człowiek, który nie lubi bratać się z pracownikami, ceni za to zasady, dyscyplinę i dystans. Wychodzi z założenia, że w pracy wcale nie musi być słodko. Jedno wszakże trzeba mu oddać: do podwładnych odnosi się z rezerwą, lecz i z kulturą, taktem, szacunkiem.
Przetrwać i nie zwariować
Która z tych szkół tańca radzi sobie lepiej? Intuicja podpowiada, że oczywiście ta, w której panuje wolność, równość i partnerstwo. Prawda jest jednak zupełnie inna: akurat ta luzacka placówka zalega z rachunkami za wynajem pomieszczeń i prąd, ma problemy z uzyskaniem wsparcia ze strony miasta, a wpływy do kasy maleją z miesiąca na miesiąc (bo coraz więcej uczniów wypisuje się z zajęć). Co innego szkoła, w której panuje hierarchiczny porządek i rygor – buduje ona nową siedzibę, bo stara okazała się za mało, skoro tylko w tym roku liczba uczestników kursów wzrosła o ponad 60 procent.
Jak to możliwe?
Czy nie słyszymy od lat, że najważniejsza w pracy jest dobra atmosfera? Że miłe, przyjazne i swobodne relacje interpersonalne podnoszą morale i motywacje zatrudnionych? Że tylko tam, gdzie ludzie się lubią i umieją współpracować bezkonfliktowo, może wzrastać efektywność czy kreatywność?
- Rzeczywiście, gdzie dominuje autorytaryzm, tam trudno spodziewać się po pracownikach zaangażowania i kreatywności. Bo wszystkie siły muszą zużyć na to, by przetrwać i nie zwariować – mówi Jacek Santorski, psycholog biznesu. – Z drugiej strony, nadmiar liberalizmu, brak reguł i tzw. kolesiostwo również nie są dobre. Do partnerstwa i równości trzeba dojrzeć.
Pozory partnerstwa i wspólnoty
Zdaniem eksperta, polskie firmy, które wzorują się na zachodnich korporacjach, słusznie bojkotują znaną z wielu skostniałych państwowych przedsiębiorstw „kulturę folwarczną”, w której szef jest wszystkim, a podwładny nikim. W jej miejsce tworzą partnerski model relacji i przywództwa. Z tym że często robią to w sposób nieudolny. W rezultacie powstają jedynie pozory demokracji i wspólnoty.
Dokładnie tak jest we wspomnianej luzackiej szkole tańca. Niby wszyscy świetnie się bawią, ale ci nauczyciele, którzy porzucili ostatnio to coraz bardziej niepewne miejsce pracy, przyznają, że istniał tam swoisty przymus entuzjazmu i dobrej zabawy. Także ze swobodą opinii nie jest tam tak dobrze, jak się na pierwszy rzut oka wydaje: dyrektor i jego świta ustala jedynie słuszne poglądy na wszystkie sprawy, a cała reszta musi je powtarzać.
- Niejedna firma jest parodią nowoczesnej organizacji, udaje strukturę demokratyczną, a faktycznie pozostaje dworem „nieśmiertelnego” prezesa i jego „świętych krów” – uważa Santorski.
Zdrowsze i z większymi szansami na sukces są firmy podobne do tej drugiej szkoły tańca – z zasadami i z szefem, który jest surowy, lecz mimo to umie pozyskiwać serca i umysły pracowników do ambitnych celów i zmian. Warto byłoby tylko jego styl rządzenia, czyli swoisty „absolutyzm oświecony”, połączyć z pewną dozą demokracji i partnerstwa.
mk, AS, WP.PL