Warszawianki - najbardziej zaradne w Europie
Mamy najbardziej przedsiębiorcze kobiety w Europie. Już ponad jedną trzecią własnych biznesów prowadzą Polki. W kryzysie coraz chętniej firmy otwierają także warszawianki. Co je do tego skłoniło i jak wygląda praca na swoim, sprawdzała Natalia Bugalska.
09.10.2009 | aktual.: 12.10.2009 15:38
Kiedy wchodzi do kawiarni, uważnie się rozgląda. - Dziewczyna w czerwonej bluzie w grochy i ognistymi krótkimi włosami nadawałaby się do reklamy mody dla nastolatków, a facet z prawej ma świetne zęby. Pasta albo nici dentystyczne. Kobitka w kącie sali ma grube włosy, pewnie nawet nie trzeba by niczego doczepiać - myśli. Tak znalazła już kilku aktorów do reklam, np. dwie siedmioletnie siostrzyczki zagadnięte na przystanku autobusowym.
Martyna Smak ma 26 lat i własną firmę producencką. Skończyła technikum fotograficzne. Pierwszą pracę dostała w studiu, jednak nie jako fotograf, ale art buyer - kupowała licencje i prawa do wykorzystania zdjęć. Od tego wszystko się zaczęło. Potem była dobra praca i wysoka pensja w cenionym domu produkcyjnym. Martyna nie była jednak zadowolona.
- W tym biznesie kobiety traktuje się twardo, tylko dlatego, że są kobietami. Mój szef kradł mi pomysły albo przed klientami udawał, że mój projekt jest dziełem kogoś innego. Oczywiście faceta. Myślał, że w ten sposób lepiej go sprzeda - opowiada. Szef nie płacił jej też obiecanych premii i prowizji. Po roku powiedziała dość. Odeszła i razem z kolegą, jej obecnym wspólnikiem Jankiem, założyła własną firmę. - Szczerze? Chciałam wszystkim udowodnić, że w miejscu pracy może być inaczej, po prostu normalnie - mówi.
*Kobiety szukają własnej drogi *
Nie tylko Martyna zdecydowała się na taką zmianę w życiu: Magda Gryn za tydzień otwiera sklep internetowy, Krystyna Szybińska na wio-snę pracownię artystyczną. Kiedy pięć lat temu wchodziliśmy do Unii Europejskiej, Polacy założyli 233 tys. firm, w tym roku powstanie ich niemal 400 tys. Najwięcej zarejestrowanych jest w Warszawie i okolicach. Kto je zakłada? Z najnowszego raportu Komisji Europejskiej wynika, że głównie kobiety. Już dziś ponad jedna piąta aktywnych zawodowo Polek prowadzi własne firmy. To jeden z najlepszych wyników w Unii.
- Polacy są bardzo przedsiębiorczy. Serio! Więc czemu kobiety miałyby być inne? - śmieje się Michał Olszewski, dyrektor biura funduszy europejskich w stołecznym ratuszu. Zasada jest prosta: po pieniądze na mały biznes idzie się do pośredniaka. Można na niego dostać nawet 16 tysięcy złotych. Są bezzwrotne, jeśli firma działa co najmniej rok. Po większe pieniądze idzie się do biura funduszy europejskich. Do rozdania jest ponad 400 mln euro w całej Unii.
W tym roku po raz pierwszy biuro wystartowało z projektem dla ambitnego biznesu: zakwalifikowani do programu mieszkańcy Warszawy mają przez parę miesięcy uczyć się zarządzania firmą, prowadzenia księgowości, stworzyć biznesplan. Najlepsi w przyszłym roku dostaną dotację - do 40 tysięcy złotych. Warunki konkursowe: przedsięwzięcie ma być pewne, perspektywiczne i ambitne.
- Zależało nam na tym, by w programie znalazło się jak najwięcej kobiet, zwłaszcza tych, które dopiero wchodzą na rynek i tych po pięćdziesiątce, które ze znalezieniem pracy mają problemy - mówi Olszewski. Trzy kobiety: Martyna, Magda i Krystyna, spełniają swoje marzenia, chcą pracować na swoim, bo w tym rynku pracy się nie mieszczą. Nie wiedzą, że statystycznie rzecz biorąc za trzy lata jedna z nich będzie musiała zamknąć firmę. Według danych Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych "Lewiatan" tylko dwie firmy na trzy mają szansę się rozwinąć i przetrwać. Trzecią dobije zła koniunktura, niedostateczne rozpoznanie warunków rynkowych, brak wizji szefa albo jego niedostateczne zaangażowanie w pracę.
- Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, że kobiety są na rynku dyskryminowane? - pyta Michał Olszewski. - Mają gorszą pozycję startową, są mniej dyspozycyjne, wychowują dzieci, no i te schematy w głowach społeczeństwa...
Szefowa musi negocjować
- Od początku starałam się budować rodzinną atmosferę, wstawiać do wazonu kwiaty, dbać o szczegóły i pracowników traktować sprawiedliwie. Udało się zebrać fajną i lojalną ekipę, która wpada do naszego biura na kawę nawet wtedy, gdy akurat ma dzień wolny - uśmiecha się Martyna Smak. Jednak praca na swoim wymaga… stawiania na swoim. - Nie lubię krzyczeć, ale czasem muszę pokazać, że nie jestem miękka, jak myślą niektórzy mężczyźni - dodaje. Podczas pracy nad zdjęciem reklamowym nowej szminki pracuje 20 osób. Modelka, styliści, fryzjerzy, makeupiści, fotografowie, oświetleniowcy - na ogół twardzi faceci od noszenia ciężarów…
Każdy ma inne wymagania. Modelki chcą się napić rumu, a są niepełnoletnie. Klient chce mieć dobre zdjęcia, ale zmienia koncepcję w środku sesji i każe szukać dwóch psów. Lataj więc po parku i szukaj. Makeupista jest akurat na diecie złożonej tylko z bananów, więc mdleje w środku zdjęć, a fotograf herbatę pije tylko ze szklanki i nie przyjmie takiej z kubka... Gwiazdy na planie strzelają fochy. Martyna nie zapomni jak kiedyś, skądinąd sympatyczna polska aktorka, poprosiła o kawę: podwójne espresso na odtłuszczonym kozim mleku i wodzie mineralnej bez cukru. Martyna spojrzała na nią i zapytała: Czyli biała?
- Zawód producenta to wyższa szkoła kombinatoryki: trzeba wszystko ogarnąć, każdego umówić, pilnować harmonogramu, wreszcie na koń-cu sprawić, by wszyscy byli zadowoleni - mówi. Nieźle jej idzie. Jej firma co miesiąc ma trzy duże zamówienia, a do tej pory zrealizowała już blisko 200 kontraktów. Kryzysu się boi, bo na razie go nie odczuła. Jej branżę ma dotknąć na końcu, firmy dopiero teraz budują nowe budżety i nie wiadomo, ile w nich będzie pieniędzy na reklamę.
Kryzys budzi przedsiębiorców
Spadek koniunktury odsiewa pracowników - na rynku zostają tylko ci mobilni i twórczy, ale odsłania też mechanizmy działania wielkich korporacji. Ci, którzy wcześniej nie chcieli widzieć, że ich wartością jest tylko ich wydajność, teraz muszą się z tym zmierzyć. Część rezygnuje z wyścigu i zaczyna marzyć o tym, że może być normalnie.
Jak zauważa Julia Kubisa z Fundacji "MaMa", młode kobiety rezygnują z pracy w korporacjach albo korporacje rezygnują z nich, gdy zderzają się ze szklanym sufitem. Dochodzą do pewnego pułapu. Kiedy pojawiają się nowe obowiązki domowe, zwłaszcza po urodzeniu dziecka, przestają mieścić się w firmowe ramy i wyobrażenia pracodawców o ich pracy. - Zwolniono mnie w środku kryzysu. Humorzasty szef, duże ciśnienie, konflikty kompetencji... Obiecałam sobie wtedy, że już nigdy nie będę zdana na czyjeś dobre i złe dni, okresy napięcia przedmiesiączkowego, kłótnie w domu, które przenoszą się do pracy. Pomyślałam: a może własny biznes? - opowiada Magdalena Gryn, świeżo upieczona biznes-woman, a wcześniej dziennikarka i redaktorka. Były pracodawca powiedział jej, że może przeszłaby na zasiłek i poświęciła się wychowywaniu dziecka, zamiast robić problem firmie. Wcześniej chciała wynegocjować elastyczne godziny pracy, więcej obowiązków odrabiać w domu. Odmówił. Magda straciła pracę i zdecydowała się założyć własną
działalność w internecie, bo to przyszłościowe medium. Jej firma startuje w przyszłym tygodniu. Będzie prowadziła portal internetowy połączony ze sklepem online. Chce sprowadzać dla Polek ciekawe ciuchy zagranicznych projektantów.
Martyna, podobnie, nie wyobraża już sobie pracy u kogoś. - Dwa lata temu urodziłam Wiktora. Choć pracowałam do 9 miesiąca ciąży, a na urlopie byłam zaledwie trzy miesiące, to i tak wszystko szło nie tak. Wtedy też na poważnie zaczęłam się zastanawiać: może jednak przejść na etat, portfolio mam pękate, duże doświadczenie, może nie będę musiała się martwić tymi wszystkimi cyferkami… - opowiada. - Ale to, co najbardziej mnie kręci we własnym biznesie, to to, że mogę sama kreować warunki pracy, jest dużo stresu, ale nikt nie czuje, że jest traktowany niesprawiedliwie. Nie zrezygnowałabym z tego - mówi.
*Buntowniczki wygrywają *
Magda wierzy w swój pomysł. - Konkurencja na rynku jest ogromna, dlatego trzeba trafić w niszę, a ja taką znalazłam. Przeglądałam ofertę polskich i zagranicznych sklepów internetowych i zauważyłam, że w Polsce dość trudno kupić ciekawe i oryginalne rzeczy hand made. Niemcy i Amerykanie takie mają, a my nie. Czemu nie spróbować? - pyta.
Wybór był dość oczywisty, bo już od pięciu lat ma własną działalność gospodarczą i nie boi się nowych wyzwań, księgowość i wystawianie faktur też jej nie przeraża. Jako jednoosobowa firma wystawiała faktury za swoją pracę, podczas gdy inni byli na etatach.
Według badań PKPP "Lewiatan" kobiety przy zakładaniu własnej firmy podejmują mniejsze ryzyko niż mężczyźni. Może dlatego, że są lepiej przygotowane? Myślą dalekosiężnie i chętniej inwestują w innowacje.
Magda najpierw zrobiła rozpoznanie rynku. Zauważyła, że Polacy z jednej strony chcą się modnie i oryginalnie ubierać, ale nie ufają zawieraniu zagranicznych transakcji przez internet. Postanowiła umożliwić swoim klientkom łatwy dostęp do rzeczy hand made za złotówki. Sama tych złotówek na początek miała 10 tysięcy. Wystarczyło na założenie strony Trend-setterka.com, kupienie paru rzeczy na start i tyle. Nic już nie zostało z kapitału początkowego, liczy więc, że wydatki szybko się zwrócą.
Koleżanki i znajome, z którymi rozmawiała, zachwyciły się pomysłem: to co, znajdziesz dla mnie taką ekologiczną torebkę, jaką niedawno widziałam na zdjęciu? - pytały. - Znajdę ją - myślała, a nawet więcej. Zagranicznych projektantów dobiera według klucza: muszą robić rzeczy wysokiej jakości - żadnej tandety! Muszą pochodzić z krajów zachodnioeuropejskich - żadnych tanich badziewi! Jej ciuchy muszą być oryginalne, unikalne i prestiżowe. Wszystko dla klientek, bo sama nie ubiera się jak gwiazda filmowa - raczej wygodne ciuchy, z miękkich naturalnych tkanin. Business is business.
Ambitny biznes też jest dla kobiet
- Nosi mnie. Nie mogę usiedzieć w domu - mówi Krystyna Szybińska. - Chciałabym coś ze sobą zrobić, mam takie doświadczenie, które się marnuje… Nie chcę już do końca życia siedzieć w kapciach przed telewizorem - dodaje. Ma pięćdziesiąt parę lat, szczuplutka, bardzo zadbana. - Dziewięć lat nie miałam pracy. Przyjmowałam klientki w domu, bo przez długi czas pracowałam jako kosmetyczka, ale nie miałam żadnego stałego zajęcia - opowiada. - Szukałam, pewnie. Ale szybko straciłam zapał. Tak trudno pojąć, jak poniżające staje się szukanie pracy, gdy w każdej firmie, do której się puka, mówią: jest pani za stara, chcemy młodych, dynamicznych, nie nadaje się pani - dodaje.
Przez lata musiała łączyć obowiązki domowe, wychowanie dziecka, opiekę nad chorym teściem z pracą... Była już krawcową, makijażystką, florystyką, manikiurzystką. Udawało się, ale gdy osiągnęła dojrzały wiek, nagle okazała się niepotrzebna. - Jakiś czas temu spotkałam się ze starymi koleżankami z liceum. Patrzę: jedna studiuje, druga studiuje, trzecia ma własną firmę. A ja kim jestem? zaczęłam się zastanawiać - mówi. Postanowiła sama założyć firmę - taką, która przyniesie dochód, ale też pozwoli na realizację pasji.
- Takich wolt jak u niej to u nikogo jeszcze nie widziałem! - śmieje się jej mąż. Krystyna mówi, że mąż jest jej dobrym duchem. Trzy lata temu na Dzień Kobiet przyniósł w prezencie wielki album z witrażami. Opisane tam były techniki wyrobu, gatunki szkła, przykładowe projekty. Powstawały pierwsze prace, rozdawane na święta przyjaciołom i rodzinie, potem wraz z doświadczeniem zaczęły się przygotowania do otworzenia studia projektowego. - Witraże są bardzo popularne w Niemczech, Anglii i Stanach. Zdobi się nimi drzwi, okna, robi szklane ściany. U nas moda na takie wzornictwo dopiero się budzi, a ja mam pomysł, jak ją rozruszać - opowiada.
Droga do sukcesu...
Krystyna Szybińska napisała biznesplan, złożyła papiery w stołecznym ratuszu. Trafiła do pierwszej edycji konkursu "Warszawa stolicą ambitnego biznesu". Wygrała z dwoma tysiącami warszawiaków i razem ze 180 innymi zaczyna spełniać swoje marzenia.
Spotykają się w czterech grupach raz na dwa tygodnie i pod okiem profesorów ekonomii uczą się, jak rozpoznawać trendy, prowadzić księgowość i szukać klientów. - Zgłosiło się bardzo dużo kobiet. Mają świetne pomysły, od tych już sprawdzonych po zupełnie nowatorskie. Chcą zakładać sklepy ze zdrową żywnością, pracownie ceramiczne, przedszkola albo salony odnowy biologicznej - mówi Michał Olszewski. Jest zaskoczony wielkim zainteresowaniem projektem, ale liczy, że taka frekwencja powtórzy się w następnej - jesiennej edycji. Ważne, by projekty były rozwojowe i żeby kobietom się chciało.
- Ten świat jest tak skonstruowany, że ciągle musisz się rozwijać, byle szybciej i byle do przodu. Niestety, jak szybciej, to tylko z walizką pieniędzy - mówi Krystyna Szybińska. Dlatego codziennie myśli o pewnej liczbie: 40 tysięcy złotych. To tyle, ile będzie kosztowała jej pracowania witraży i dokładnie tyle, ile może dostać na ten cel z Unii Europejskiej. - Ja wiem, że to jest fajny pomysł. Mam też kogoś, kto mi w jego realizacji pomoże. To mój sąsiad, z wykształcenia metaloplastyk. Jest w moim wieku, też nie ma pracy, a możemy sobie pomóc - mówi.
...wiedzie przez determinację
Jest bardzo cierpliwa. Nad dużym witrażem pracuje się tydzień, dwa - w zależności od skomplikowania wzoru. Krystyna Szybińska najpierw rysuje projekt, potem tnie małe kolorowe szybki, na końcu wiąże je miedzianym drutem i lutuje ołowiem. Ponieważ jej własne mieszkanie jest maleńkie - zaledwie 36 metrów - musi jeździć do rodziny w Otwocku, która ma duży dom i nie czuć ohydnego zapachu stopionego metalu.
Żeby otworzyć manufakturę, potrzebuje własnego studia, dwóch stołów, szafy na trzymanie tafli szkła. - Ale nie na to głównie pójdą pieniądze. Teraz biznes to reklama - trzeba stworzyć dobrą stronę internetową, nawiązać współpracę z architektami wnętrz, przygotować portfolio, odezwać się do producentów drzwi, może będą zainteresowani. Dużo tego trzeba - wzdycha.
Całe szczęście pomaga jej rodzina. Mąż nieustannie ją dopinguje, szwagier, który też ma własną firmę, już powiedział, że jeśli będzie miała problem ze znalezieniem lokalu, wygrodzi jej kawałek hali, w której składuje kartony, będzie mogła pracować w spokoju, a szwagierka uczy prowadzenia księgowości. - Z takimi ludźmi nie może się nie udać. Nawet jeśli nie dostanę dotacji, to razem coś wymyślimy. Stoi za nami życiowe doświadczenie.
Magda i Martyna też już go trochę zebrały. Magda zakłada własny biznes z buntu. Nie chce dłużej podlegać komuś, kto się na robocie po prostu nie zna. Będzie miała dziecko, nie chce go wozić po żłobkach. Ufa sobie i wie, że da radę łączyć pracę z wychowaniem. - Internet daje mi tę szansę, by robić swoje i się rozwijać, a jednocześnie nie tracić nic z życia. Wszystkim zdalnie steruję zza monitora - uśmiecha się. Tę zaletę własnej firmy podkreśla też Martyna. - Ale gdyby nie mąż, który opiekował się Wiktorem, gdy ja byłam na wyjazdowych sesjach, i wspólnik, który wychodził z małym na spacery, żebym mogła podsumować miesiąc i wystawić faktury, nie byłoby tak różowo - opowiada. Żaden pracodawca nie będzie tak wyrozumiały jak firma, którą same stworzą.