WIG 20 na otwarciu spadł o 1,30 proc. (aktl.2)
#
dochodza nowe notowania i komentarz Stanisława Gomułki
#
18.01. Warszawa (PAP) - WIG 20 na otwarciu poniedziałkowej sesji spadł o 1,30 proc. i wyniósł 1712,35 pkt. WIG 30 spadł o 1,37 proc. i wyniósł 1921,43 pkt. Na rynkach walutowych złoty tracił wobec dolara i euro. Analitycy wiążą to z piątkową decyzja S&P, obniżająca rating Polski.
Na otwarciu poniedziałkowej sesji WIG spadł o 1,29 proc. i wyniósł 43155,99 pkt., mWIG40 spadł o 1,56 proc. i wyniósł 3346,65 pkt., WIGdiv spadł o 1,31 proc. i wyniósł 895,02 pkt.
Ok. 11 za euro trzeba było zapłacić 4,48 zł, za dolara 4,11 zł, a za franka szwajcarskiego 4,09 zł.
Przed 13 WIG 20 nadal spadał i osiągnął 1702 pkt. Za euro trzeba było zapłacić 4,46 zł, dolar kosztował 4,09 zł
Marcin Kiepas z Admiral Markets potwierdza, że poniedziałkowe spadki na GPW należy wiązać przede wszystkim z piątkową decyzją agencji S&P, obniżającą rating Polski. "Całą decyzję traktuję jako wskazanie dla inwestorów zagranicznych, że sytuacja gospodarcza w Polsce może się skomplikować" - ocenił. "S&P zwraca uwagę, że Polska może iść ścieżką węgierską, co akurat dla inwestorów zagranicznych jest sporym ostrzeżeniem" - dodał ekspert.
Jego zdaniem prognozy, zawarte w scenariuszu S&P - wzrost gospodarczy 3,4 proc., deficyt 3,2 proc. PKB (wobec rządowych odpowiednio 3,8 proc. i 2,8 proc. PKB) - też są w opinii wielu ekonomistów bliższe realiów.
"To jest takie wskazanie palcem inwestorom zagranicznym, że w Polsce może dziać się nie najlepiej" - zaznaczył Kiepas. Tym bardziej, dodał, że do takich kwestii jak podatek bankowy, ustawa frankowa mogą dojść próby dalszego demontowania OFE, choć w tej ostatniej sprawie rząd zapewnia, że nic się nie dzieje.
Co do walut, zdaniem Kiepasa "piątkowy ruch wszystko zdyskontował". "Jeśli miałbym oczekiwać w kolejnych godzinach i dniach, zakładałbym raczej lekkie odreagowanie piątkowej przeceny" - mówił analityk. "Natomiast długoterminowo złoty powinien pozostać słaby, choćby dlatego, że w ostatnich tygodniach jest odzierany z łatki bezpiecznej przystani wśród walut rynków wschodzących" - dodał.
Analityk zaznaczył przy tym, że nie należy raczej oczekiwać, iż niebawem za euro trzeba będzie zapłacić 5 zł. Zdaniem Kiepasa od obecnych poziomów wobec głównych walut złoty może stracić w najbliższym czasie jeszcze średnio ok. 10 groszy.
Także Kamil Maliszewski z DM mBanku spodziewa się pewnego uspokojenia na rynku walutowym, "powyżej 4,50 na EUR/PLN". "Choć brak cofnięcia o poranku, gdy wrócili na rynki inwestorzy z Europy nie jest dobrym sygnałem" - ocenił ekspert.
Jego zdaniem notowania złotego wobec dolara będą dalej spadać i kurs "pozostanie trwale powyżej 4,10".
"Jeżeli chodzi o rynek giełdowy, otwarcie jest znacząco negatywne i sądzę, że ten ruch będzie kontynuowany, bo nastroje są nie najlepsze" - ocenił ekspert.
Jego zdaniem giełda może osiągać kolejne minima, bo co prawda rating S&P nie ma na nią aż takiego wpływu jak na waluty, ale znaczenie może mieć kumulacja różnych czynników, takich jak np. piątkowa zapowiedź ustawy o kredytach frankowanych. "To może dawać pewną negatywną premię" - zaznaczył Maliszewski.
B. wiceminister finansów Stanisław Gomułka zauważył, że zmiany kursu złotego i WIG mają miejsce od dłuższego czasu i są związane z wydarzeniami, które dzieją się poza Polską. Chodzi przede wszystkim o pierwszą podwyżkę stóp procentowych w USA i zapowiedzi dalszych podwyżek.
"Inwestorzy są bardziej zainteresowani papierami amerykańskim więc odpływają z krajów wschodzących do USA" - powiedział ekspert. Jak wskazał, kolejny czynnik, to kłopoty chińskiej gospodarki i obawy z tym związane. Jednak - podkreślił Gomułka - spadki na warszawskim parkiecie i osłabienie złotego są silniejsze niż wynikałoby to z tych dwóch czynników.
"Na to wszystko nakładają się jednak programy wyborcze prezydenta Andrzeja Dudy i PiS. Te programy nie budzą entuzjazmu rynków. To zaniepokojenie nie jest jeszcze bardzo duże, wiele zależy od tego jaka będzie polityka gospodarcza rządu w tym roku" - podkreślił w rozmowie z PAP Gomułka.
"Rynek te zapowiedzi (z programów wyborczych) odbiera jako zapowiedzi zwiększenia wydatków publicznych i zmniejszenia dochodów, co może sugerować, że może dojść do dużego wzrostu deficytu budżetowego i długu publicznego" - zaznaczył ekspert.
"W ostatnich latach zadłużenie zagraniczne Polski, zarówno publiczne jak i prywatne mocno wzrosło w relacji do PKB i wynosi ok. 350 mld dol. W związku z tym, że mamy odpływem kapitału za granicę, pojawia się możliwość dużego wzrostu rentowności polskich papierów skarbowych, co oznacza, że koszty obsługi długu zagranicznego wzrosną" - dodał Gomułka.
Jego zdaniem, decyzję S&P należy czytać nie jako pewnik, że w Polsce nastąpi pogorszenie, lecz jako wzrost ryzyka tego pogorszenia.
"Znak zapytania dotyczy tego, co będzie z finansami w roku 2017 i później. W tym roku będą dwa duże wpływy niepodatkowe - czyli zysk NBP (wg. nieoficjalnych źródeł nawet 8 mld zł - PAP) i aukcje LTE (ok. 9 mld zł - PAP). Potem już tych dochodów nie będzie. Będą za to, i to już od początku roku takie zobowiązania jak program 500+, czy leki dla seniorów. Choć rząd mówi o uszczelnieniu systemu podatkowego, co miałoby przynieść dodatkowe dochody, to jednak nie ma pewności co do efektów tego uszczelnienia" - dodał.
W piątek agencja ratingowa Standard&Poor's obniżyła długoterminowy rating polskiego długu w walucie obcej do poziomu "BBB plus" z "A minus". Perspektywa ratingu jest negatywna.
Jednocześnie zdaniem agencji zagrożona jest realizacja założeń budżetowych przedstawionych przez rząd. Zdaniem agencji dług do PKB w 2016 roku wzrośnie do 3,2 proc. PKB. Agencja w argumentacji wskazała również, że rząd przyjął zbyt optymistyczne prognozy dotyczące wzrostu gospodarczego. Zdaniem agencji PKB w 2016 roku wyniesie 3,4 proc. a nie jak prognozuje rząd 3,8 proc., a w 2017 PKB obniży się do 3,3 proc., w 2018 do 3,2 proc.