Wykupywali akcje spółki Giesche, by wyłudzić odszkodowanie

Kolekcjoner akcji zeznawał w czwartek w warszawskim sądzie okręgowym jako świadek w procesie pięciu mężczyzn, oskarżonych o próbę oszustwa i wyłudzenia ponad 340 mln zł przy wykorzystaniu kupionych od niego akcji przedwojennej spółki Giesche.

Wykupywali akcje spółki Giesche, by wyłudzić odszkodowanie
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos

06.12.2012 | aktual.: 06.12.2012 23:07

82-letni Ryszard Kowalczuk (mężczyzna zgodził się na podanie nazwiska) przedstawił się, jako największy kolekcjoner akcji w Polsce. Podkreślił, że drugi w kolejności polski kolekcjoner ma o 800 akcji różnych przedwojennych przedsiębiorstw mniej.

Świadek wyjaśnił, że kupując akcje Giesche wiedział, że spółka wyemitowała ich 172. Jemu - jak mówił - udało się kupić w sumie 112 sztuk, w latach 1981 - 1983. Odkupił je od innych kolekcjonerów z Warszawy.

Kolekcjoner potwierdził, że akcjami zainteresował się kilka lat temu jeden z oskarżonych - Marek N. - Stwierdziłem, że mogę sprzedać mu te akcje, ale po 2000 zł za sztukę - zeznał Kowalczuk. - Myślałem, że to będzie cena zaporowa, bo tak naprawdę nie zależało mi na sprzedaży tych akcji, ale Marek N. przystał na tę cenę i przywiózł mi w worku 200 tys. złotych - dodał.

Świadek zaznaczył, że sprzedając akcje Markowi N. zastrzegł, że sprzedaje akcje kolekcjonerskie i historyczne. Początkowo Marek N. nie chciał tego zapisu w umowie, ale ostatecznie - jak zeznał Kowalczuk - na jego bezwzględne żądanie zapis taki umieszczono w dokumencie.

- Mi osobiście nie mieściło się w głowie, że oskarżeni mężczyźni mogli wpaść na taki pomysł jak ponowne powołanie do życia tak potężnej przedwojennej spółki, jaką była Giesche - mówił kolekcjoner. Normalni ludzie tak nie robią - dodał.

Kowalczuk potwierdził przed sądem, iż wiedział, że akcje Giesche są ważne, ponieważ nie były przedziurkowane. - Na Zachodzie Europy byłoby nie do pomyślenia wyrzucanie akcji na skup makulatury, bez ich podarcia lub skasowania - zaznaczył, nawiązując do wywiezienia ich na makulaturę.

Sprawa dotyczy powstałej w latach 20. XX wieku śląskiej spółki Giesche, nigdy niewykreślonej z rejestru handlowego. Akcje tej spółki należały do obywateli amerykańskich, którzy przed wojną inwestowali w Polsce. Po powojennej nacjonalizacji jedyną szansą na odzyskanie przez nich utraconego w Polsce majątku było porozumienie się rządów PRL i USA co do wysokości odszkodowań.

Rządy polski i amerykański ustaliły w 1960 r., że Polska wypłaci Amerykanom 40 mln dol., w zamian za co USA przekażą Polsce skrzynie z obligacjami i akcjami różnych przedwojennych firm, w tym spółki Giesche. W 1968 r. skrzynie przypłynęły do Polski. Akcje spółki Giesche miały być następnie zniszczone, ale prawdopodobnie zostały wywiezione do składnicy makulatury (nikt do tej pory oficjalnie tego nie potwierdził), a potem wykupione przez różnych kolekcjonerów.

Kilka lat temu akcje Giesche kupiło na rynku kolekcjonerskim - m.in. na aukcjach internetowych i bazarze "Na Kole" - pięciu mężczyzn, mieszkańców Pomorza. Następnie wystąpili oni do Skarbu Państwa, miasta Katowice, Katowickiego Holdingu Węglowego i Hutniczo-Górniczej Spółdzielni Mieszkaniowej w Katowicach z żądaniem odszkodowania lub zwrotu majątku firmy wartego - według ich wyceny - 341 mln zł. Ich żądania - w stosunku do Katowic - dotyczyły ok. 30 proc. aktualnej powierzchni tego miasta.

Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu zarzuciła mężczyznom próbę wyłudzenia i usiłowania oszustwa Skarbu Państwa. Z aktu oskarżenia wynika, że "wymyślili oni i chcieli zrealizować oszukańczy mechanizm, polegający na wykupieniu z rynku kolekcjonerskiego akcji spółki Giesche, reaktywowaniu spółki i występowaniu z roszczeniami odszkodowawczymi za przejęte po wojnie mienie spółki".

Sprawa trafiła do Sądu Okręgowego w Warszawie. Wcześniej odbyły się już cztery rozprawy, podczas których wyjaśnienia składali oskarżeni właściciele spółki. Mężczyźni ci odpowiadają z wolnej stopy. W trakcie przesłuchań podkreślali, że "spółka, którą reaktywowali, nie wyciąga ręki po majątek państwa, tylko po majątek, który kiedyś należał do spółki". Marek N., jeden z oskarżonych podtrzymywał, że akcje Giesche nigdy nie zostały umorzone przez Skarb Państwa, a to oznacza, że spółka działa legalnie.

Na następnej rozprawie sąd będzie kontynuował przesłuchanie Kowalczuka.

Maciej Kasperowicz

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)