Z pracy do pracy, a później… do pracy! Jak to robić i nie oszaleć?

Dwóch na trzech Polaków ma więcej niż jedno źródło dochodu.

Z pracy do pracy, a później… do pracy! Jak to robić i nie oszaleć?

13.12.2011 09:24

Ceną za dodatkowe zajęcia jest przemęczenie, ustawiczny brak czasu, czasem rozpad więzi rodzinnych. Plusy to zdobywanie doświadczeń, ciekawe kontakty, choć to nie zawsze. No i pieniądze! – podsumowują wieloetatowcy.

Nerwów – za dużo! Czasu – za mało!

Czy można wykonywać solidnie pracę na dwóch etatach?

– Naturalnie nie, jeśli przyjąć, że ktoś pracuje osiem godzin w jednym miejscu, potem jedzie do drugiego i tam zasuwa następne osiem. Szesnaście godzin w robocie? Tak to chyba tylko w komunizmie dawali radę – kręci głową specjalistka od marketingu Jolanta Baran.

Jej samej zdarzyło się pracować w trzech miejscach równocześnie. Czas ten wspomina jako męczący i bardzo ciekawy zarazem. Nie zamykała się w jednej firmie, ale poznawała ludzi, gromadziła doświadczenia. Zamiast siedzieć w weekendy przed telewizorem, jechała do pracy. Długi czas ją to kręciło. Gdy poczuła zmęczenie, zrezygnowała, chociaż ostatnio zastanawia się, czy nie odnowić dawnych kontaktów.

- Dział promocji w wydawnictwie, trzy czwarte etatu, około 2 tys. złotych. Drugie wydawnictwo, też promocja, na umowę zlecenie. Jakieś osiemset złotych dodatkowo. Ponadto organizacja imprez targowych dwa razy w miesiącu. Z tego może 500 złotych – wymienia swoje źródła dochodu sprzed kilku lat.

Największe problemy przy takim trybie życia? Kłopoty z przemieszczaniem się. Chociaż dwa z trzech miejsc pracy pani Jolanty mieściły się niedaleko od siebie, korki skutecznie utrudniały dojazd. Skutkowało to stratą czasu, bezustannym zdenerwowaniem i stresem. Poczuciem, że czegoś nie zdąży zrobić, nie dopatrzy, nie sfinalizuje. Dlatego uważa, że w kilku miejscach dobrze jest popracować przez jakiś czas, ale nie za długo.

Skutki mogą być poważne – wypalenie, przemęczenie, a w konsekwencji poważna choroba. Nie mówiąc o osłabieniu więzi rodzinnych, które trudno pielęgnować, gdy w domu jest się gościem. To zwłaszcza męski problem. Wśród polskich wieloetatowców przeważają bowiem mężczyźni.

Nie każdy może

Dodatkowa praca? Chętnie, ale jak?! Nie każdy może sobie na to pozwolić. Kasjer w supermarkecie po swojej zmianie raczej nie będzie miał siły na dojazd i pracę w innej firmie. Chociaż jemu akurat, ze względów finansowych, na pewno by się to przydało.

Ale wielu osobom wykonywany zawód nie przeszkadza w podjęciu dodatkowego zajęcia. Niektórzy pozostają w swojej branży, inni ją zmieniają. Policjanci pracują np. jako taksówkarze czy instruktorzy. Urzędnicy tłumaczą dokumenty. Księgowi obsługują różne firmy. Lekarze „skaczą” po szpitalach i ośrodkach zdrowia.

Od podejmowania dodatkowych prac nie stronią też nauczyciele. Ich zarobki to przedmiot nieustających kontrowersji. Wiadomo, że nauczyciel mianowany, z kilkunastoletnim stażem, może liczyć na ok. 2,7 tys. zł. Musi więc dorabiać. Uczący w liceum Piotr Wilczewski mówi, że z jego otoczenia poza rodzimą szkołą uczą chyba wszyscy.

– No, może poza wuefistami. Ci nie mają możliwości dorobienia w zawodzie. Podobnie jak nauczyciele z podstawówki, zwłaszcza z najmłodszych klas. O ile wiem, nawet sprzątaczki z naszej szkoły pracują w kilku placówkach.

On sam, oprócz liceum dziennego, prowadzi zajęcia w liceum zaocznym. Trzecim źródłem zarobku są kursy przedmaturalne, organizowane prywatnie na życzenie rodziców. Zajmuje mu to masę czasu – wieczory, weekendy – ale w sumie jest zadowolony.

– To chyba dlatego, że pracę mam w miarę spokojną – konstatuje. – Uczniowie są na poziomie. Zaoczni to dorośli ludzie, więc z nimi też nie ma kłopotów. A na kursy przygotowujące do matury przychodzą ci, którym zależy, więc wszystko przebiega sprawnie. Nie odczuwam jakiegoś oporu materii – zapewnia. – No, chyba że na mieście, gdy stoję w korku. Albo w domu, gdy żona mówi, że już mnie nie poznaje, tak rzadko tam bywam.

Szef i rodzina – to mogą być słabe punkty!

Aby pracować w kilku miejscach, trzeba zdobyć zaufanie i zgodę szefa. Nie ma to może takiego znaczenia w szkole, bo tam przełożony zna dobrze realia i sam często dorabia. Ale w innych firmach bywa z tym różnie.

- Naturalnie szef musi wiedzieć, że jego pracownik wykonuje pracę dla innej firmy. Niektórzy mają problemy z akceptacją tego stanu rzeczy – potwierdza Jolanta Baran. – Są szefowie, którzy chcą patrzeć podwładnym na ręce. Wymagają od nich, by cały czas spędzali w firmie. Dlatego konieczne jest zdobycie ich zaufania. Szef musi widzieć, że się wyrabiamy, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Przekonać się, że dodatkowa praca nie koliduje z zadaniami, które wykonujemy dla niego. Wtedy powinien odpuścić.

Ważne jest też wsparcie rodziny. Pani Jolanta, pracując w trzech miejscach, wychowywała samotnie dwójkę dzieci.

– Logistykę życia codziennego miałam opanowaną do perfekcji. Zmobilizowałam dzieciaki, które przejęły ode mnie część obowiązków. To dowodzi, że nawet ktoś w niewdzięcznej sytuacji da sobie radę. Najważniejsze, żeby być pewnym swoich umiejętności. Wtedy otoczenie, szef i rodzina, kupią to, co robisz, bo uwierzą, że sobie poradzisz – podsumowuje.

Tomasz Kowalczyk/ak

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)