Zarabiają miliony, ale nie w swoim zawodzie. O kim mowa?
O piłkarzach mówi się czasem, określając ich nazwami różnych profesji. Ten gra jak „drwal”, tamten to „filozof”, a inny znów – „rzeźnik”
02.06.2010 | aktual.: 06.06.2018 14:55
O piłkarzach mówi się czasem, określając ich nazwami różnych profesji. Ten gra jak „drwal”, tamten to „filozof”, a inny znów – „rzeźnik”. Na kogo w szkołach uczyli się futboliści? Czy do akt, oprócz zawodu piłkarza, mogą sobie wpisać jakiś inny?
Socrates po medycynie i Boniek po AWF-ie
Bieganie po boisku to dla nich praca. Dla niektórych nawet nieźle płatna. Na inne zajęcia zostaje w związku z tym coraz mniej czasu. Futbol to dzisiaj biznes pochłaniający całe życie. Wśród piłkarzy coraz rzadziej zdarzają się wyedukowani w innych dziedzinach. A kiedyś bywało, że po zielonej murawie biegali magistrzy, czy nawet doktorzy.
Jeszcze w latach 70., 80. piłka nożna nie była tak absorbującym zawodem. W 1982 roku na mistrzostwach świata w Hiszpanii faworytem, jak zwykle, była Brazylia. Tamten zespół jest do dziś nazywany „najlepszą z drużyn, które niewiele osiągnęły”. Jednym z jego filarów był wysoki, czarnobrody rozgrywający o wdzięcznym boiskowym imieniu Socrates. To piłkarz – intelektualista, doktor medycyny (niektóre źródła podają, że filozofii), czyli prawdziwa rzadkość. Po zakończeniu kariery piłkarskiej Brazylijczyk pracował jako lekarz pediatra. Mogło to dziwić o tyle, że i jako piłkarz, i jako medyk, Socrates palił jak smok, a i od mocnych trunków nie stronił. Do dzisiaj wypala ponoć paczkę papierosów dziennie.
Medycy wśród piłkarzy zdarzają się częściej. Rodak Socratesa, Tostao, ukończył medycynę już po zawieszeniu butów piłkarskich na kołku. Hiszpański obrońca Javi Navarro, również lekarz, znany z ostrej gry, udzielił na boisku fachowej pomocy sfaulowanemu przez siebie rywalowi. Lekarzy – futbolistów można spotkać i na polskim podwórku. W latach 70. w Górniku Zabrze grał bardzo dobry pomocnik Józef Kurzeja. Piłkarz ten, co dzisiaj może wydawać się niepojęte, grając w piłkę, studiował jednocześnie medycynę. Ukończył studia w Katowicach, później specjalizację radioonkologiczną w Niemczech. Jako zawodnik pełnił jednocześnie funkcję lekarza klubowego. Mało tego – po wyjeździe do Austrii, zdobył tam uprawnienia trenerskie. W jego przypadku nagły spadek formy czy kontuzja na pewno nie groziły bezrobociem. Ale i w dawnych czasach do nauki futbolistów raczej nie ciągnęło. Wśród piłkarzy dawnej drużyny Kazimierza Górskiego, tytułem inżyniera górnika może pochwalić się bramkarz Hubert Kostka. Później do grona magistrów
dołączyli, z tych bardziej znanych, Stanisław Terlecki (historyk), Jacek Bednarz (prawnik)
czy Zbigniew Boniek (magister AWF).
Napastnik tapeciarz, bramkarz mechanik – i co z tego?
W czasach PRL-u futbol zawodowy oficjalnie nie istniał. O piłkarzy dbały władze różnych ministerstw i resortów. Ci grający w klubach wyższych klas pozostawali na etatach państwowych zakładów. Byli więc „na papierze” oficerami LWP, milicjantami, górnikami, hutnikami. Każdy resort dbał o to, by móc się pochwalić własnym I-ligowym zespołem. Legia Warszawa, Zawisza Bydgoszcz czy Śląsk Wrocław – to były kluby wojskowe. Wisła Kraków, Gwardia Warszawa – milicyjne. Lechia Gdańsk i Jagiellonia Białystok reprezentowały resort budowlany, Ruch Chorzów był zespołem hutniczym. O przynależności Górnika Zabrze czy GKS Katowice mówi już sama nazwa. W niektórych przypadkach dawne czasy przypominają o sobie do dzisiaj. Na przykład o Lechu Poznań wciąż mówi się „Kolejorz”, mimo iż z polskimi kolejami poznański klub już od dawna nie ma nic wspólnego.
Niezależnie od panującego ustroju, piłkarze najczęściej nie przejmują się edukacją. Można wśród nich znaleźć takich, którzy poprzestali na średniej szkole, ale i takich, którzy… nie ukończyli podstawówki. Nie przekłada się to jednak na wartość zawodnika. Piłkarz bez wykształcenia może być wybitny, a taki z dyplomem – przeciętny czy wręcz marny. O wykształceniu Wayne’a Rooney’a czy Davida Beckhama nie da się powiedzieć wiele. Włoski gwiazdor Francesco Totti jest od dawna przedmiotem dowcipów poddających w wątpliwość jego możliwości intelektualne. Nasz Wojciech Kowalczyk skończył podobno sześć klas. Sam mówi, że przeczytał w życiu jedną książkę, tę napisaną przez siebie. Ireneusz Jeleń jest z zawodu tapeciarzem, Maciej Żurawski budowlańcem, Artur Boruc mechanikiem samochodowym. Można by powiedzieć: no i dobrze. Zarabiają przecież na życie czym innym. Można też jednak zadać pytanie: czy wytrenowane szare komórki we współczesnym futbolu rzeczywiście się nie przydają? Trenerzy inwestują dzisiaj w wiedzę, kończą
szkoły i kursy. Futbol jest coraz bardziej skomplikowany. Stał się już prawdziwą, szeroką dziedziną wiedzy. Realizowanie planów taktycznych wymaga sporej wyobraźni i… myślenia. Może piłkarzom łatwiej przychodziłoby znalezienie wspólnego języka, gdyby oprócz ciała częściej poddawali ćwiczeniom również umysł?
Jarosław Kurek